Reklama

Historia

Miejsce dla „Solidarności” błogosławione

Stoczniowa parafia i kościół św. Brygidy w Gdańsku dla milionów ludzi w Polsce w latach 80. stanowiły symbol wolności i oporu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Punktem spotkań działaczy zdelegalizowanej „Solidarności”, ale też miejscem, gdzie każdy w jakikolwiek sposób prześladowany i poszkodowany mógł otrzymać pomoc, była gdańska parafia św. Brygidy. To właśnie tu miała swą siedzibę Diecezjalna Komisja Charytatywna, którą powołał na początku 1982 r. biskup gdański Lech Kaczmarek. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu osób pracujących w niej społecznie tysiące internowanych, więzionych, wyrzuconych z pracy otrzymywało wsparcie materialne, prawne, pomoc medyczną, zaopatrzenie w leki itp.
- To było miejsce dla „Solidarności” błogosławione. Wszystko, co miał do dyspozycji świetny organizator ks. Henryk Jankowski, było do dyspozycji ludzi z „Solidarnością” związanych - ocenia po 30 latach Piotr Nowina-Konopka, wówczas jeden z głównych organizatorów Komisji, dziś dyrektor Biura Parlamentu Europejskiego w Waszyngtonie.

Centrala i „prałaci”

Reklama

Po ogłoszeniu stanu wojennego wpadali na siebie w Kurii i w parafii św. Brygidy, gdzie szukali oparcia w sytuacji zupełnie nowych zagrożeń, i postanowili, że skoro ich ominęły represje, będą pomagać innym. Ks. Zbigniew Bryk, ówczesny kapelan bp. Kaczmarka, dobrze pamięta, jak na jego prośbę zorganizował w Kurii pierwsze spotkanie, na którym zapadła decyzja o utworzeniu takiego zespołu pomocowego. Wkrótce zdecydowano, że będzie miał swą siedzibę w stoczniowej parafii św. Brygidy, położonej w centrum Gdańska. Ks. Jankowski udostępnił parafialne pomieszczenia i zaczęli tam spędzać cały wolny czas, dzieląc się obowiązkami. - Byłem odpowiedzialny za zbieranie informacji, za całą kartotekę: co się komu stało, kto został uwięziony, kto skazany, wyrzucony z pracy, usunięty z uczelni. To były tysiące ludzi, a tych informacji nie można było oczywiście znaleźć w gazetach, więc się chodziło od ludzi do ludzi - wspomina Piotr Nowina-Konopka. - A ludzie też przychodzili prosto z ulicy, żeby powiedzieć o aresztowaniach, o tym, że ktoś siedzi, że kogoś nie ma - uzupełnia Maria Nowicka-Maruszczykowa (żona Konrada, wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Gdańskiego „Solidarności”, i córka mec. Władysława Siły-Nowickiego - obaj już nie żyją). - Wobec tego, razem z Anną Kowalczykową, Basią Tuge, jej siostrą Iwoną i Anią Maćkowiak byłyśmy takim zespołem, który rozmawia z ludźmi. Szczególnie ciepło wspomina Annę, nieżyjącą sekretarkę Lecha Wałęsy, która z ogromną empatią podchodziła do ludzkich problemów. Całym zespołem kierował Stefan Gomowski, pracownik naukowy Politechniki Gdańskiej, świetny organizator, dzięki któremu Komisja funkcjonowała aż sześć lat.
Bardzo szybko zaczęły przychodzić transporty z żywnością, odzieżą, lekami. Najpierw te zorganizowane przez NSZZ „Solidarność” (w ramach specjalnego zespołu zaopatrzenia na zimę), później zbierane przez setki osób w wielu krajach. Przywozili je ci, o których Piotr Nowina-Konopka mówi, że to złota lista ludzi niezwykłych, którzy obcym w dalekim kraju przekazywali to, co najpotrzebniejsze. Transporty rozładowywano, czasem całymi dniami i nocami, a później trzeba było te dary przekazać potrzebującym. Tym zajmowali się tzw. prałaci, ludzie świeccy, działający w ramach struktur parafialnych, bo głównie dzięki księżom udawało się do nich dotrzeć. Kilkanaście do dwudziestu osób, które miały jeszcze swoich pomocników, chodziło bowiem o to, żeby każdą poszkodowaną rodziną zajął się ktoś konkretny, kto zna jej sytuację, kto się z nią zaprzyjaźni.
- Ja się szalenie zżyłam z tymi rodzinami, w których dzieci rosły na moich oczach. A jako dorośli niektórzy z nich podjęli decyzję o wyjeździe do Australii, pisali do mnie i przysyłali zdjęcia - wspomina Halina Słojewska-Kołodziej, należąca do najbardziej zaangażowanych „prałatów”, która swoich podopiecznych, ok. 30 rodzin, miała w różnych dzielnicach Gdańska, i do dziś czuje ciężar toreb wyładowanych artykułami pierwszej potrzeby. Ale na początku, jak zapamiętała ta znana gdańska aktorka, był strach: - Czy ja zdołam przekonać tych ludzi, że nie jestem jakaś ubecka wtyka? Mówiłam: „Ja z parafii ks. Jankowskiego z Brygidy”, i bardzo często to mi właśnie otwierało drzwi. Jej wielkie zaangażowanie zostało przykładnie ukarane, gdy napadli na nią na ul. Mariackiej „nieznani sprawcy” i nieźle poturbowali.
Inny „prałat” - Tadeusz Bień kursował wyładowanym po dach samochodem między Gdańskiem a Gdynią i do dziś się dziwi, że nigdy nie był zatrzymany do kontroli, a czasem byłoby co sprawdzać. Przyjęto wprawdzie zasadę, żeby nie łączyć pracy charytatywnej z kolportażem czy działalnością w podziemiu, ale jak tu nie wziąć od Zdzisława Złotkowskiego choć kilku egzemplarzy podziemnej prasy, gdy odwiedzało się magazyn odzieżowy? Wtajemniczeni wiedzieli, że na najwyższych półkach zawsze coś się znajdzie. Złotkowski należał do tych, którzy dołączali do Komisji Charytatywnej po wyjściu z więzienia, uważając, że skoro coś dobrego zostało zrobione dla nich i dla ich rodzin, oni winni to oddać innym.
Podobnie myśleli: Janina Wehrstein, Zbigniew Lis, Leon Stobiecki i wielu innych. Kazimierz Masiak (dziś mieszkający w USA) wspomina: - Jeszcze siedząc w więzieniu w Potulicach, zorientowałem się, że pomoc w Trójmieście była dobrze zorganizowana, ale gorzej mieli ci z małych miejscowości. Jak wyszedłem, to postanowiłem zająć się pomocą poza Gdańskiem. Brałem adresy z Komisji i razem z żoną jeździliśmy maluchem tam, gdzie rzadko ktoś docierał. Tak trafili do Bartla, niewielkiej wsi w powiecie starogardzkim, do rodziny młodego kolejarza Kazika Nadolnego, który został skazany na 3 miesiące za złożenie kwiatów pod pomnikiem Poległych Stoczniowców. We wsi uznano go za kryminalistę i dopiero ich pojawienie się i zorganizowanie pomocy prawnej zmieniło stosunek sąsiadów do jego rodziny. Matka z wdzięczności zgodziła się przyjąć pod swój dach na kilka letnich tygodni ukrywającego się Bogdana Borusewicza, nie pytając zresztą o personalia. I tak dobro zataczało coraz szersze kręgi.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Różaniec z Potulic

Reklama

Gdy tysiące ludzi znalazły się w więzieniach, niezwykle ważna była pomoc prawna. - Jacek Taylor wtedy się ukrywał i on mi podpowiedział, do kogo mam iść, bo przecież ja nie znałam przyzwoitych adwokatów z Gdańska. Tak dotarłam do Romy Orlikowskiej - wspomina Maria Nowicka-Maruszczykowa. - Wkrótce powstał kilkuosobowy zespół znakomitych adwokatów. Część rozpraw odbywała się w Sądzie Marynarki Wojennej i z tym był największy problem, bo cywilni obrońcy musieli mieć specjalne zgody na obrony. Maria Maruszczykowa wspomina, że jej ojca tylko raz dopuszczono do takiej sprawy.
W Komisji od samego początku organizowano wyjazdy do ośrodków internowania, a później nie mniej ważna była też akcja wyjeżdżania do więzień. O takich odwiedzinach opowiada Anna Wolańska (wówczas Maćkowiak): - Pamiętam, że pojechałam raz jako narzeczona - chyba Henryk Pąk się nazywał - do Potulic. Nie znałam tego człowieka. Oczywiście, to było zaaranżowane też przez członków rodzin, które tam docierały. Usiłowaliśmy opisać siebie nawzajem, niemniej było to dla mnie przeżycie, jak spośród kilkudziesięciu osób - nie spodziewałam się, że tak dużo tych ludzi będzie w jednej sali widzeń - znaleźć tego człowieka, rzucić mu się na szyję z radosnym okrzykiem. Ale to się udało. Bardzo miłym gestem było, jak przysłał mi później różaniec zrobiony z chleba.
Pomoc prawna potrzebna była również wzywanym na przesłuchania czy wyrzucanym z pracy, i tymi osobami zajmował się głównie prokurator Leszek Lackorzyński, sam usunięty z prokuratury, gdzie był jednym z założycieli komisji zakładowej „Solidarności”. Jego wiedza i zmysł prawniczy w tych sprawach były nie do przecenienia.
Po każdej większej demonstracji przybywało aresztowanych, po prostu zgarnianych z ulicy. I tu potrzebna była nie tyle pomoc prawna, ile opłacenie solidnej grzywny. - Na szczęście ks. Henryk Jankowski, zapobiegliwy, zawsze miał gotowiznę. Myśmy potem, oczywiście, robili rozmaite zbiórki, ale jak przychodziła wiadomość, że w Tczewie siedzi 30 osób i trzeba je wykupić, no to brałem kasę w kieszeń od ks. Jankowskiego, jechałem do Tczewa i tam pertraktowałem w miejscowej komendzie - opowiada Piotr Nowina-Konopka.

Dzięki Leninowi w klapie

Reklama

Wspaniałą kartę działalności Komisji Charytatywnej zapisali trójmiejscy lekarze. Prof. Joanna Muszkowska-Penson, Maria i Ryszard Wyszomirscy, Anna Budny-Liberek, Jerzy Umiastowski - to tylko niektóre nazwiska lekarzy gotowych leczyć i pomagać w każdych warunkach. A czasem sytuacje były zaskakujące, czego doświadczyła Anna Wolańska podczas jednej z demonstracji na Starym Mieście. Przy kościele św. Katarzyny ZOMO, naprzeciwko, przy dawnych delikatesach na Rajskiej, chłopcy z kamieniami, a w pobliżu mostku przy Starym Młynie czołgał się człowiek z przestrzelonym kolanem, któremu koniecznie chciała pomóc. - Zobaczyłam, że sama nie dam rady - wspomina - pobiegłam więc po Anię Budny, która mieszkała niedaleko. Ona wzięła dużą butlę z wodą utlenioną, jakieś środki opatrunkowe i od strony Rajskiej chciałyśmy dotrzeć do tego człowieka. Ja muszę jej pokazać, gdzie on jest, ona z tą butlą, a naprzeciwko zaczął się atak ZOMO. Ci chłopcy rzucający kamienie byli chyba przekonani, że my lecimy z koktajlem Mołotowa, bo zaczęli krzyczeć: „Dziewczyny, nie róbcie tego!”. Dramatyczna sytuacja, ale jakoś udało się dotrzeć do rannego i nawet przetransportować go na plebanię św. Brygidy.
Sporą część zagranicznych transportów stanowiły leki, których w pierwszych tygodniach stanu wojennego zupełnie nie było gdzie składować, więc zawalały lekarskie gabinety i przypadkowe pomieszczenia. I tu bardzo pomogli ks. Bryk i ks. Dułak - wspomina dr Maria Wyszomirska. - Wprawdzie powiedziałam im, że oblaci mają duże wolne pomieszczenia, ale oni to wszystko załatwili ze strony Kurii. I tak powstał ogólnodostępny punkt leków, który później został przeniesiony do pomieszczeń nowego kościoła na Morenę. Te leki, oczywiście, trzeba było segregować i tym też początkowo zajmowali się lekarze, ale wkrótce włączyli się w tę pracę farmaceuci, m.in. będąca już na emeryturze i pracująca z wielkim oddaniem Irena Krukowska. O rozmiarach tej pomocy świadczyło kilka worków recept, które pozostały, gdy w 1987 r. zespół ten kończył pracę.
Jeden z transportów leków, który przyjechał ze Szwecji, utkwił w pamięci dr Wyszomirskiej: - Ofiarodawcą był lekarz ze Szwecji. To dlatego, że jego syn 17-latek miał w klapie wpiętego Lenina, bo wtedy młodzi Szwedzi entuzjazmowali się socjalizmem. No i jak w szwedzkiej prasie ukazały się zdjęcia z czołgami na ulicach Gdańska, to syn dość szybko zaczął myśleć, Lenina wyrzucił i skończył z socjalizmem. Ojciec z wdzięczności zmobilizował kolegów i przywiózł nam ten transport.

Odskocznia od domowego smutku

Organizowanie letniego i zimowego wypoczynku dla dzieci z rodzin internowanych i więzionych było jednym z ważnych przedsięwzięć Komisji Charytatywnej. Gdy wiosną 1982 r. ks. Jankowski szukał odpowiedniego miejsca, jedynym proboszczem w nadmorskiej miejscowości, który bez wahania zgodził się przyjąć dzieci pod swój dach, był ks. Bolesław Lewiński (zmarły w 1992 r.). Dach to zresztą za dużo powiedziane, bo pierwsi uczestnicy kolonii, którzy przyjechali już w lipcu, mieszkali w domu parafialnym przykrytym folią rozciągniętą na rusztowaniach, a posiłki jedli w kuchni polowej.
Bardzo ciepło wakacje w Karwi wspomina dr Joanna Kaniowa, którą ks. Jankowski któregoś roku poprosił o opiekę medyczną nad kolonistami. Obserwowała ona, jak z dnia na dzień dzieci stawały się coraz radośniejsze. - Ten pobyt był dla nich na pewno taką odskocznią od domowego smutku - ocenia. Opowiada też o swego rodzaju atrakcji, jaką dla kolonistów był kard. Franciszek Macharski, który co roku spędzał wakacje na karwieńskiej plebanii. Dzieciaki mogły się później chwalić rówieśnikom, że Kardynał częstował je cukierkami albo że... podpatrywały go na plaży.

Po trzydziestu latach

Rozeszły się drogi osób, dla których na początku lat 80. parafia św. Brygidy była oazą wolności i których zjednoczyła wówczas prawdziwa ludzka solidarność. Większość z nich tamten czas wspomina z ogromnym sentymentem jako okres jednoznacznych wyborów i umacniania życiowych drogowskazów. Ich przypieczętowaniem były coroczne wrześniowe pielgrzymki na Jasną Górę, zainicjowane przez nieżyjących już księży: Jerzego Popiełuszkę, Kazimierza Jancarza i Henryka Jankowskiego. Zawsze brała w nich udział Gdańska Komisja Charytatywna, czynnie włączając się również w ich organizację.
Dla pokolenia wchodzącego dziś w dorosłe życie tamte wydarzenia to już historia, która - jeśli nie będzie dokumentowana - odejdzie w niepamięć. Dlatego Fundacja Filmów i Programów Katolickich Video Studio Gdańsk od kilku lat zabiega o realizację filmowego dokumentu, żeby dać świadectwo prawdzie i utrwalić pamięć o wzorcach zachowań w trudnych czasach.

2012-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

105 lat temu do Warszawy wkroczyły wojska Cesarstwa Niemieckiego

[ TEMATY ]

historia

CBN Polona

Wojska niemieckie w Warszawie. 09.08.1915. Źródło: CBN Polona

Wojska niemieckie w Warszawie. 09.08.1915. Źródło: CBN Polona

105 lat temu, 5 sierpnia 1915 r., do Warszawy wkroczyły wojska Cesarstwa Niemieckiego. Dzień ten oznaczał koniec rosyjskiego panowania, a jednocześnie początek nowej okupacji. Mieszkańcy miasta z niepewnością spoglądali w przyszłość.

O poranku 5 sierpnia 1915 r. mieszkańców Warszawy zbudził huk, którego miasto nie słyszało w swojej dotychczasowej historii. Wojska rosyjskie w odstępie kilkudziesięciu minut wysadziły wszystkie warszawskie mosty na Wiśle. Pierwszy zniszczony został oddany do użytku dwa lata wcześniej Most im. Cesarza Mikołaja II, nazywany przez warszawian „trzecim mostem” lub „mostem Poniatowskiego” (w 1913 przypadała setna rocznica śmierci księcia Józefa). Godzinę później, tuż po siódmej rano, eksplodowały ładunki wybuchowe na Moście Aleksandryjskim (Kierbedzia). Na koniec wybuchł most kolejowy przy Cytadeli – jedyne tego typu połączenie zachodniej i wschodniej części miasta.
CZYTAJ DALEJ

Adam i Ewa - pierwsi rodzice

[ TEMATY ]

wigilia

Zstąpienie do Otchłani. Jezus, Adam i Ewa

Wieczorna Wigilia rozpoczynająca Boże Narodzenie nie jest jedynym powodem do świętowania w dniu 24 grudnia. Tego dnia wspominamy Adama i Ewę - prarodziców wszystkich ludzi. Adam jest pierwszym człowiekiem stworzonym przez Boga. Kobieta, później dowiadujemy się o jej imieniu Ewa, jest towarzyszką życia Adama - mężczyzny. Oboje pochodzą od Boga, są zatem równi godnością, przewyższającą inne istoty żywe.

Wedle biblijnego opisu pierwsi rodzice byli obdarzeni darem nieśmiertelności i szczególnej bliskości z Bogiem. Jednak w wyniku nieposłuszeństwa stan pierwotnej harmonii został zburzony. Adam i Ewa zaczęli podlegać cierpieniu i innym niedoskonałościom ludzkiej natury, zniekształconej przez grzech. Mieli 3 synów: Kaina, Abla i Seta. Adam miał żyć 930 lat.
CZYTAJ DALEJ

Abp Kupny: Pomóżcie młodym ludziom, waszym dzieciom, wnukom odkryć, że warto być uczniem Chrystusa.

2024-12-24 23:02

screen YT

Metropolita wrocławski przewodniczył Pasterce w kościele pw. Opatrzności Bożej we Wrocławiu - Nowym Dworze. Jak podkreśla abp Józef Kupny na profilu FB Archidiecezji Wrocławskiej: - Dla umocnienia mojej wiary i głębszego przeżycia potrzebuję spotkania z wiernymi, szczególnie młodymi małżonkami, młodymi rodzinami. Widzę wtedy kościół żywy. Dzieci obecne i chodzące po kościele dają mi wiele radości. W naszej archikatedrze, ze względu na charakterystykę parafii, zdecydowania większość to ludzie starsi i dorośli. Dlatego też jeżdżę po diecezji, by budować się wiarą młodych wspaniałych rodzin, którym już teraz dziękuję za codzienny trud łączenia życia codziennego z Ewangelią

We wstępie do liturgii ks. Krzysztof Hajdun, proboszcz parafii Opatrzności Bożej we Wrocławiu - Nowym Dworze wyraził radość z obecności abp Józefa Kupnego, a także podkreślając fakt Narodzenia Pana Jezusa przywołał słowa proroka Izajasza: Dziecię się nam narodziło, Syn został nam dany. - Tymy słowami prorok zapowiada przyjście Pana Jezusa. Ono dokonało się przed dwoma tysiącami lat, ale dokonuje się na nowo, bo Jezus wychodzi na drogi ludzkiego życia i pragnie być kochany. On rodzi się w sercach każdego człowieka, który potrafi kochać
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję