Reklama

Bioenergoterapia - cukierek z trucizną

Jest takie powiedzenie - tonący brzytwy się chwyta. To przysłowie nabiera szczególnie prawdziwego znaczenia, gdy np. śmiertelnie chore osoby swe nadzieje pokładają w bioenergoterapii. Wówczas ta przysłowiowa brzytwa kaleczy nie tylko ich dłonie, ale rani przede wszystkim duszę.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Gdy człowiek jest ciężko chory, a jego dalsze życie jest pod znakiem zapytania, często próbuje wszystkiego, by ocalić życie i zdrowie. Cierpiący ludzie coraz częściej trafiają do różnej maści bioenergoterapeutów, którzy obiecują im „cudowne uzdrowienie” ze wszystkich chorób. Choć z reguły nie mają pojęcia o medycynie, to „leczą” wszystko, co wpadnie im w ręce. To współcześni oszuści, znachorzy, czarodzieje, szamani albo inaczej - zwykli szarlatani.

Magiczny biznes

Reklama

Obecnie każdy sprzedający swą „bioenergię” ma na ścianie swego gabinetu liczne dyplomy i tytuły. Bioenergoterapeuci przyznają sobie takie tytuły, jak: „mistrz bioenergoterapii klasy międzynarodowej”, „dyplomowany kosmolog”. Trzeba jednak jasno podkreślić, że bioenergoterapii brak jakichkolwiek podstaw naukowych. - To jest wiedza tajemna, wynikająca z praktyk okultystycznych - podkreśla Robert Tekieli, twórca autorskiego programu w Radiu Józef „Encyklopedia New Age” oraz nowej serii w programie TVP pt. „Jarmark cudów”, poświęconej zagrożeniom płynącym z New Age.
Działalnością bioenergoterapeutów zainteresowała się również dr Hanna Grajek, która jest członkiem Polskiego Towarzystwa Biofizycznego. - Spotykam się z nadużywaniem terminów naukowych na określenie działalności bioenergoterapeutów. Oni sami mówią o energii, siłach działania, polach magnetycznych, elektromagnetycznych, bioemanacji, bioprądach - mówi w jednym z wywiadów dr Grajek. - Te ich pola czy energie nie są w ogóle mierzalne za pomocą przyrządów fizycznych - dodaje. Jako fizyk, uczestniczy w sympozjach i kongresach, także międzynarodowych, i przyznaje, że nigdy nie spotkała żadnych prac ani dowodów naukowych na istnienie energii, sił czy bioprądów. - Nie ma dowodów na istnienie pól czy też innych energii lub prądów wychodzących z człowieka - podkreśla dr Grajek.
Pomimo złej sławy bioenergoterapii wśród wszystkich ośrodków naukowych, ta metoda pseudoleczenia coraz bardziej się upowszechnia. W Polsce i na Zachodzie powstaje coraz więcej tzw. centrów medycznych, ośrodków medycyny niekonwencjonalnej. Nie mają one nic wspólnego z naukowymi instytutami medycznymi, funkcjonującymi przy akademiach medycznych. Są to prywatne stowarzyszenia robiące biznes. - Wydają one ludziom certyfikaty o wielkościach jakiejś energii wychodzącej z człowieka lub o jej sile działania. Mierzą ją w jakichś jednostkach energetycznych. - Jeden z bioenergoterapeutów na podstawie takiego pomiaru legitymuje się zaświadczeniem, że posiada 13 tys. jednostek energii - mówi dr Grajek. - Co to za jednostki? - pyta doktor fizyki. - Przecież te jednostki w nauce w ogóle nie istnieją! Te ośrodki stworzyły sobie na własne potrzeby nawet swoją, niczym nieuzasadnioną jednostkę miary - dodaje.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

50 tys. ofiar

Reklama

James Randi, amerykański iluzjonista, który postawił sobie za cel demaskować wszystkie pseudonaukowe metody leczenia, magii czy różnych sił nadprzyrodzonych, ufundował kilkanaście lat temu nagrodę 1 miliona dolarów dla osoby, która udowodni swoje paranormalne zdolności m.in. w uzdrawianiu ludzi. Jeszcze nikomu to się nie udało. Milion dolarów nadal czeka również na „prawdziwego bioenergoterapeutę”. Przez te wszystkie lata Randiemu dzięki nagrodzie udało się zdemaskować wielu słynnych oszustów.
Natomiast w Polsce prof. Zbigniew Wronkowski, prezes Polskiego Komitetu Zwalczania Raka, założył specjalną księgę, do której miały być wpisywane przypadki pokonania raka przez uzdrowicieli. Przez blisko 20 lat nie znalazł się ani jeden uzdrowiony pacjent.
Zdaniem lekarzy, najgorszą plagą jest praktyka stosowania bioenergoterapii zamiast klasycznej medycyny akademickiej. - Z moich badań wynika, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat na raka umarło w sumie ok. 50 tys. osób „leczonych” metodami niekonwencjonalnymi - podkreśla prof. Marek Pawlicki, onkolog. - Praktycznie co piąty chory na raka decyduje się na leczenie „medycyną niekonwencjonalną”, które często kończy się śmiercią - dodaje profesor.
Bioenergoterapeuci, korzystając ze swych paranormalnych możliwości, potrafią doskonale manipulować swoimi pacjentami. - Często podczas „terapii” mają po prostu więcej czasu dla nich. Ludzie przychodzą do nich również, aby porozmawiać, wyżalić się - tłumaczy Robert Tekieli. - W ten sposób bardzo mocno przywiązują ich do siebie. - Często prawie do śmierci nie mogą się oderwać od swojego „terapeuty” - twierdzi prof. Pawlicki i przytacza historię jednej z pacjentek. - Kobieta miała bardzo dużego, piętnastocentymetrowego guza. Z tego guza, który cały czas rósł, wylewała się ropa. Kobieta jednak do końca ufała swojemu bioenergoterapeucie, który jej wmówił, że właśnie w ten sposób nowotwór wychodzi z jej ciała. On potrafił wytworzyć taką więź psychologiczną, że mimo szybko postępującej choroby, ta kobieta nie potrafiła przerwać swojej „terapii” - opowiada prof. Pawlicki.

Śmiertelna terapia

Reklama

Lekarz medycyny Izabela Zaremba-Nowotowska trafiła do bioenergoterapeuty, który powiedział jej, że drzemią w niej wielkie pokłady mocy. Później wzięła udział w intensywnym, tygodniowym kursie dla bioenergoterapeutów. - Tam otwarto mi oczy na niewidzialny świat, który zachwycił mnie swoimi możliwościami - wyznaje dr Zaremba-Nowotowska. Na kursie pojawiły się ćwiczenia, które polegały na diagnozowaniu schorzeń innych osób. Okazało się, że wszystkie diagnozy, które postawili uczestnicy kursu bez jakichkolwiek badań, są prawidłowe. To utwierdziło wszystkich w przekonaniu, że posiadają paranormalne zdolności. - Wówczas doszłam do przekonania, że skoro mam takie możliwości, to powinnam pomagać innym. Robiłam to w dobrej wierze - wspomina lekarz w rozmowie z Robertem Tekielim dla programu „Jarmark cudów”. Ta bioenergoterapia wkradała się w życie całej rodziny. Dr Zaremba-Nowotowska opowiada, że kursy były organizowane w atmosferze wspólnoty. Prowadziły je osoby charyzmatyczne, budzące podziw. - Mieliśmy wspólne medytacje oraz inne ćwiczenia. To wszystko było fascynujące. Teraz, z perspektywy czasu, mogę użyć słowa, że działaliśmy jak sekta - podkreśla dr Zaremba-Nowotowska.
Na „seansy” bioenergoterapii przychodzili do niej ludzie z różnymi schorzeniami, również onkologicznymi. - Teraz jest mi bardzo wstyd, że nadużyłam ich zaufania - mówi. „Leczyła” również swoją koleżankę, która miała raka wątroby. Na początku „terapii” była chwilowa poprawa. Jednak nastąpił nawrót i koleżanka zmarła. - To był wielki szok dla mnie. Zawiodłam swoje i jej nadzieje. Wpadłam w depresję - wyznaje dr Zaremba-Nowotowska.
Na życiowej drodze pani doktor pojawił się kapłan, który wytłumaczył jej, że to, co robi, jest bardzo dla niej złe. Stoi na krawędzi przepaści życia. - Wytłumaczył mi, dlaczego bioenergoterapia jest tak bardzo niebezpieczna dla mnie oraz moich pacjentów. To było moje prawdziwe nawrócenie - mówi dr Zaremba-Nowotowska. - Najgorsze jest jednak to, że bioenergoterapią oraz całą tą „filozofią” skaziłam wiele osób. Aż boję się pomyśleć, jaki los ich spotkał - dodaje.

Atak demonów

W niełaskę jednego z popularnych bioenergoterapeutów popadł chorujący od wielu lat Jan Michalak. Po wielu spotkaniach zaczął zadawać niewygodne pytania, które mogły „terapeutę” zdyskredytować w oczach innych pacjentów. - Bardzo się zdenerwował i kazał mi odejść. Praktycznie mnie wyrzucił - mówi Michalak, który po wyjściu zrobił zaledwie kilka kroków i zaczęła się jego gehenna. - Zacząłem odczuwać stan kompletnej pustki. Po chwili odczułem jakby szarpanie demonów - wyznaje. - Nie czułem w ogóle swego ciała. Taki stan trwał kilka miesięcy - dodaje Michalak. Jego szkody spowodowane kontaktem z bioenergoterapią trwają do dziś. Zdarzają mu się stany, że odczuwa choroby i ból innych ludzi.
Bioenergoterapia jest mediumizmem, czyli sztucznym otwarciem się na rzeczywistość duchową. - Dlatego też każdy kontakt z bioenergoterapeutą może okazać się tragiczny - podkreśla Robert Tekieli. Po takich wizytach ludzie najczęściej mają wiele kłopotów. Popadają w depresje albo zupełnie niewytłumaczalne zdarzenia. Bywa również tak, że osoby zaczynają mieć problemy dopiero wówczas, kiedy chcą odciąć się od bioenergoterapii. - Te problemy kończą się zazwyczaj dopiero po modlitwie nad nimi albo po odprawieniu egzorcyzmów - wyjaśnia Tekieli. Dzieje się tak, ponieważ bioenergoterapeuci oraz ich pacjenci otwierają się na rzeczywistość duchową, zupełnie tracąc ochronę przed złymi mocami. - Pochodzenie mocy, którą posługuje się bioenergoterapia, jest zupełnie nieznane - wyjaśnia autor „Encyklopedii New Age”. Takie praktyki są częścią okultyzmu potępianego przez Kościół.

Stracili wiarę w zbawienie

Od początków chrześcijaństwa byliśmy świadkami wielu cudownych uzdrowień. W Ewangeliach cudów dokonywał Chrystus, a w późniejszej historii Kościoła cudownych uzdrowień dokonywał Bóg za wstawiennictwem całej rzeszy świętych. Czym więc różnią się te cuda kościelne od rzekomych uzdrowień w bioenergoterapii? - Po pierwsze: cudów w Kościele dokonuje moc Boga, a nie jakiegoś szarlatana. Po drugie: prawdziwe cuda zawsze służą nawróceniu. Wiemy to z Ewangelii oraz historii Kościoła - wyjaśnia Tekieli. - Natomiast bioenergoterapeuta posługuje się mocami niewiadomego pochodzenia. I często robi to dla pieniędzy.
Po kilku „terapiach” pacjent może subiektywnie poczuć poprawę. To jest efekt placebo, czyli sugestii i wiary w wyzdrowienie. A jak wiadomo, psychika ma duże znaczenie w leczeniu wielu schorzeń. - Jednak po kilku takich wizytach zazwyczaj pojawiają się m.in. problemy z modlitwą. Jest zwiększona podatność na depresje, wahania nastrojów - mówi Tekieli. W wielu przypadkach ludzie wierzący tracą wiarę w zbawienie. - Tak opisują swoje objawy dziesiątki osób, z którymi rozmawiałem. Bioenergoterapia to taki słodki cukierek w złotku, w którym jest trucizna - podkreśla Tekieli. Dlatego też bioenergoterapia może subiektywnie i chwilowo polepszyć nasze samopoczucie, ale tym samym możemy stracić wiarę w zbawienie.

2007-12-31 00:00

Oceń: +5 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Łódź: Zmarł śp. ks. prał. Bogdan Nowacki

2024-11-16 16:15

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Archiwum Archidiecezji Łódzkiej

Ksiądz prałat Bogdan Nowacki, były proboszcz parafii pod wezwaniem Świętego Antoniego z Padwy w Łodzi, kanonik senior Archikatedralnej Kapituły Łódzkiej, odszedł do Pana w 90. roku życia i w 66. roku kapłaństwa w sobotę 16 listopada 2024 roku w dzień poświęcony Najświętszej Maryi Pannie Matce Miłosierdzia.
CZYTAJ DALEJ

Słowa moje nie przeminą

2024-11-12 12:50

Niedziela Ogólnopolska 46/2024, str. 20

[ TEMATY ]

homilia

Agata Kowalska

Listopad jest dla nas wyjątkowym czasem pamięci o bliskich zmarłych. Bez względu na zaangażowanie religijne odwiedzamy groby naszych zmarłych i pewnie w niejednym umyśle rodzi się wówczas pytanie o nasze życie i co najważniejsze – o rzeczywistość po śmierci.

Choć modlitwa za zmarłych niesie im pomoc w osiągnięciu zbawienia, to musi i nas pobudzić do refleksji nad własnym życiem i drogą naszego uświęcenia.
CZYTAJ DALEJ

Rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego o. Józefa Andrasza

2024-11-17 18:59

[ TEMATY ]

św. Faustyna Kowalska

o. Józef Andrasz SJ

Mateusz Wyrwich

O. Józef Andrasz

O. Józef Andrasz

Metropolita krakowski, abp Marek Jędraszewski podjął decyzję o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Sługi Bożego o. Józefa Andrasza SJ, kapłana, kierownika duchowego i spowiednika m.in. św. Siostry Faustyny.

Ojciec Józef Andrasz urodził się 16 października 1891 roku w Wielopolu koło Nowego Sącza. Już w dzieciństwie odczuł powołanie do kapłaństwa i życia zakonnego. Wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w wieku niespełna piętnastu lat. Święcenia kapłańskie przyjął w 1919 roku.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję