Fragment Ewangelii, który liturgia proponuje nam w uroczystość Bożego Ciała, zawiera kilka paradoksów, jakby chciał nam pokazać coś nadmiernego, jakąś przesadę. Według wersji św. Łukasza opowiada on o rozmnożeniu przez Jezusa chleba i ryb (9, 11b-17).
Pierwszym nadmiarem jest głód ludu. Głód jest wielki, podobnie jak tłum, gdyż ewangelista podaje, że było ich około pięciu tysięcy (Łk 9, 14). Przesadne jest także ubóstwo uczniów, którzy nie mają nic poza pięcioma chlebami i dwiema rybami (Łk 9, 13). Zdecydowanie niekorzystne są też warunki, w jakich to wszystko się dzieje: jest już wieczór, a znajdujemy się na pustyni (Łk 9, 12).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ewangelista chce zatem podkreślić sytuację skrajnej kruchości, skrajnej potrzeby, w której znajduje się człowiek; sytuację odzwierciedlającą całą rzeczywistość ludzkiego życia, głęboko naznaczoną przez ten stan maksymalnej niepewności. Ale chce też podkreślić fakt, że po ludzku rzecz biorąc, wydaje się, iż nie ma wyjścia, nie ma rozwiązania: istnieje dysproporcja między potrzebami tłumu a realnymi możliwościami uczniów. Jedynym rozwiązaniem w tym momencie wydaje się być to, które zaproponowali uczniowie, to znaczy, żeby ludzie odeszli i każdy szukał na własną rękę i dla siebie tego, co może zaspokoić jego głód (Łk 9, 12). Uczniom nie przychodzi do głowy, że może być jakieś inne wyjście.
Reklama
Dlatego absolutnie paradoksalna jest zachęta Jezusa, by ludzie zostali (Łk 9, 13), a uczniowie, aby wszystkich nakarmili: zaproszenie, którego po ludzku nie da się zrealizować!
Tymczasem tak właśnie się dzieje.
Przede wszystkim Jezus prosi, aby obecnych podzielić na małe grupy: już nie jest to anonimowy tłum, ale małe wspólnoty, w których łatwiej o dzielenie się i wzajemność.
A potem Jezus nie robi nic innego, jak tylko oddaje do wspólnego użytku tę odrobinę, którą każdy ma, a którą wszyscy uważali, że na nic nie wystarcza. Tymczasem to wystarcza. To właśnie jest cud, którego dokonuje Jezus.
W historii zbawienia dzieje się tak często: zdarza się, że to, czego jest wiele, nie wystarcza i jest nieużyteczne, a to, co jest małe, przeciwnie, wystarcza dla wszystkich.
Pomyślmy o wdowie z Sarepty koło Sydonu (1 Krl 17): prorok Eliasz zostaje posłany do ubogiej wdowy, która nie ma niemal nic do jedzenia. To ona będzie utrzymywać i karmić proroka, a dzięki temu jej samej i jej synowi niczego nie zabraknie.
Pomyślmy też o samym Jezusie: nie zbawia nas On za pomocą potężnych i bogatych środków, lecz przeciwnie, czyniąc się najuboższym z ubogich, jednym z nas. Jak mówi św. Paweł: „Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić” (2 Kor 8, 9).
Reklama
Nawykliśmy do myślenia, że zbawienie wyprowadza nas z sytuacji niepewności i ubóstwa. Przeciwnie, zbawienie dokonuje się wówczas, kiedy nas wprowadza w głębie nas samych, sprawia, że przeżywamy nasze ubóstwo jako bogactwo, jako możliwość dzielenia się i komunii, zawierzenia, daru.
Bóg nigdy nie zbawia bogactwem materialnym: wszyscy o tym wiedzą. Bóg zbawia ubóstwem, ponieważ to właśnie w ubóstwie jaśnieje prawdziwe bogactwo, które nie jest dane przez rzeczy, środki, możliwości, ale przez wzajemny dar z siebie.
Dzisiejszy fragment kończy się ostatnim elementem nadmiaru: to, co zostało, napełnia aż dwanaście koszy (Łk 9, 17).
Tam, gdzie ubogacamy się wzajemnie całym tym niewiele, jakie posiadamy, doświadczamy prawdziwego bogactwa, obfitości, posiadania więcej, niż moglibyśmy oczekiwać.
+ Pierbattista Pizzaballa