SLD-owski wicepremier i minister finansów Marek Belka podał
się do dymisji, osłaniając motywy swej decyzji "względami osobistymi"
. Kolejny więc raz polityk SLD pragnie najwyraźniej zataić przed
opinią publiczną głęboki spór, dzielący SLD na dwie frakcje, z których
pierwsza grupuje się wokół prezydenta Kwaśniewskiego, druga - wokół
premiera Millera.
Spór ten ujawnił się spektakularnie na tle stosunku obydwu
frakcji do Rady Polityki Pieniężnej, a konkretnie - do mniej lub
bardziej proinflacyjnej polityki - ale wydaje się, że prawdziwa przyczyna
nasilającej się walki frakcyjnej w łonie SLD tkwi gdzie indziej.
Jest nią ujawniająca się coraz bardziej oczywista niezdolność rządzącej
lewicy do przeciwstawienia się widocznemu regresowi, jaki dotyka
polską gospodarkę. Rośnie bezrobocie i jest to tendencja trwała;
upada coraz więcej małych, średnich i dużych przedsiębiorstw, a zatory
płatnicze pomiędzy przedsiębiorstwami stają się nagminne. Rzeczywistość
brutalnie "sprawdza" także prounijny entuzjazm rządzącej lewicy i
jej bezalternatywną wobec Unii Europejskiej politykę. Rząd niby walczy
z objawami korupcji, ale nawet nie dotyka przyczyn korupcyjnych mechanizmów.
Nie minął jeszcze rok lewicowych rządów w Polsce, a widać już, że
intelektualnie, konceptualnie i praktycznie lewica jest bezradna;
państwo popada w niepokojący dryf.
Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - w obozie rządzącym
nasilają się walki frakcyjne, nawiązujące do starych, niegdysiejszych
podziałów...
Zaniepokojony najwyraźniej możliwością politycznej kompromitacji
SLD - Kwaśniewski próbuje zbudować wokół siebie "nową lewicę", aby "
stanęła na czele" jako "europejska, demokratyczna i liberalna". Jej
trzonem byłaby Unia Wolności, która w tych dniach stworzyła Front
Demokratyczny z dwoma pomniejszymi ugrupowaniami, i nawet jeśli są
to siły zbyt skromne, by pokusić się o sukces wyborczy - mogą okazać
się wystarczająco silne, by w niedalekiej przyszłości (zwłaszcza
wobec kompromitacji rządu Millera!) podmienić kierownictwo partyjne
SLD.
Tymczasem Miller, który stał się swoistym zakładnikiem
własnych dołów partyjnych, brnie bardziej w polityczną sztampę i
rutynę: drenowanie kieszeni obywateli, rodzinnych budżetów i coraz
bardziej nieznośny fiskalizm (wzrost cen prądu od 1 lipca!) - to
praktycznie jedyna "polityka rządowa", której towarzyszy partyjniactwo
posunięte tak daleko, że nawet sprzątaczki w urzędach państwowych
znów już niedługo zatrudniane będą "z partyjnego klucza"...
Jednocześnie rząd brnie w coraz większe, coraz bardziej
niepokojące długi: przy wzroście gospodarczym szacowanym na 1-1,5% (
zatem w granicach błędu statystycznego!) obligacje rządowe oprocentowane
są na kilka - kilkanaście procent, co oznacza, że aby je wykupywać,
rząd... musi nakładać na obywateli coraz większe ciężary finansowe.
W tej sytuacji nie ma żadnych nadziei na drgnięcie koniunktury, a
widmo gospodarczej zapaści krąży po kraju.
W myśl słynnego "ethosu lewicy" ("władzy raz zdobytej
nie damy sobie odebrać") nie dziwi, że w tej sytuacji postkomuniści
koncentrują się już tylko na walce o władzę i o rozdawnictwo intratnych
posad w administracji gospodarczej. Walka frakcyjna nasila się w
łonie SLD, i któż by w tej sytuacji miał czas i ochotę zajmować się
sprawami naprawdę ważnymi dla obywateli: bezrobociem, obniżaniem
podatków, ograniczaniem biurokracji, postępującą biedą, narastającym
rozczarowaniem młodzieży wstępującej w dorosłe życie... Poprzestaje
się zatem na problemach pozornych: spór rządu z Radą Polityki Pieniężnej (
gdy sam rząd podraża kredyt swymi obligacjami), negocjacje z Unią
Europejską (gdy już wcześniej zadekretowano "brak alternatywy") etc.
Zaskakująco szybko lewica wyczerpuje swój kapitał wyborczy,
koncentrując się najwyraźniej już tylko na rywalizacji o przyszłe
przywództwo SLD: czy będą to "ludzie od Kwaśniewskiego", czy nadal "
ludzie od Millera"...
Jednak upłynęło już wystarczająco wiele czasu, by stwierdzić,
że nie ma między nimi żadnej istotnej różnicy. Przynajmniej dla obywateli,
którzy nie żyją z władzy, ale z własnej pracy: czy to na wsi, czy
w mieście.
I tylko co starsi obywatele przypominają, że w latach
50. w łonie dawnej PZPR miał miejsce podobny spór frakcyjny: wtedy
też frakcja "Puławy" udawała "postępowych liberałów", ale tylko po
to, by odsunąć od władzy "frakcję Natolin". Tamten spór zakończył
się dość zgniłym kompromisem, którego ostatnim akordem była masakra
robotników na Wybrzeżu w 1970 r. Za egoizm i partyjniactwo lewicy
zapłacili niewinni ludzie... Tymczasem napięcia społeczne w Polsce
- narastają.
Pomóż w rozwoju naszego portalu