Sto dni prezydenta Busha
Gazety amerykańskie dokonują obecnie tradycyjnej oceny pierwszych
stu dni rządów nowego prezydenta. Dziennik Chicago Tribune z 29 kwietnia
zamieścił obszerny artykuł redakcyjny na ten temat. Czytamy w nim,
że w ciągu stu dni nie można wprawdzie zbudować nowej administracji,
ale można ją zniszczyć: prezydent Gerald Ford, który już w pierwszym
miesiącu urzędowania uwolnił od odpowiedzialności swego poprzednika
Richarda
Nixona, zmuszonego do ustąpienia, zapłacił za to utratą
szansy wyboru na drugą kadencję. Bill Clinton chełpił się, że jego
sto dni będzie lepsze od stu dni Franklina Delano Roosevelta, osiągnął
to, że jego partia Demokratów utraciła w czasie jego pierwszej kadencji
większość w Kongresie.
George W. Bush rozumiał, że po zamieszaniu wyborczym
z listopada i grudnia 2000 r. musi bardzo uważać w czasie swoich
stu dni. I rzeczywiście - pisze Chicago Tribune - zobaczyliśmy rozsądną
i budzącą zaufanie administrację o zabarwieniu konserwatywnym. Nie
podoba się to osobom z obozu lewicowo-liberalnego, głoszącym, że
jest to prezydentura nie całkiem legalna, sprawowana przez nieudacznika (
hapless man). Jednakże większość Amerykanów jest zdania, że Biały
Dom znalazł się w dobrych rękach.
Bush zaczął realizowanie planu edukacji mającego podwyższyć
standardy nauczania i stworzyć swobodę wyboru szkoły, a zarazem nie
narzucającego odgórnie tego, co ma się dziać w poszczególnych uczelniach.
Pragnie też osiągnąć większą dyscyplinę w wydawaniu przez Kongres
pieniędzy podatników. Jednocześnie myśli o zmniejszeniu podatków
w taki sposób, aby zwolnić od ich płacenia tysiące niezamożnych rodzin
robotniczych i obniżyć ich wymiar dla osób o niskich dochodach.
W zakresie polityki zagranicznej nowy prezydent pokazał,
że potrafi sobie poradzić nawet z tak trudną sytuacją, jak internowanie
amerykańskich lotników przez Chiny: wydostał ich stamtąd bez "utraty
twarzy" i bez nadmiernego zaognienia stosunków między USA a tym największym
dzisiaj z państw rządzonych przez komunistów.
Sto dni Busha nie było tak zaskakujące jak "Nowy Układ" (
New Deal)
F. D. Roosevelta w 1933 r., ani tak wyraźnie ukierunkowane
jak "rewolucja Ronalda Reagana" w 1981 r. Ale też nie przyniosły
takich rozczarowań, jak sto dni nie dotrzymującego swych zobowiązań
wyborczych Billa Clintona.
Egzekucje w Chinach
Australijski dziennik Sydney Morning Herald z 22 kwietnia przynosi
artykuł redakcyjny, zawierający dane o sposobach walki z przestępczością
stosowanych współcześnie w komunistycznych Chinach. Wyliczono w nim
egzekucje przeprowadzone w ciągu ostatnich dni, w większości w miejscach
publicznych w obecności zgromadzonych tłumów. I tak np. w dużym mieście
przemysłowym Wuhan w centralnej chińskiej prowincji Hubei odbyła
się egzekucja trzydziestu osób skazanych za udział w przestępstwach
zorganizowanych. Miała ona miejsce natychmiast po wydaniu przez sąd
wyroków śmierci; apelacja i ubieganie się o łaskę nie były przewidziane
w procedurze procesowej.
W tym samym czasie w Haikou na wyspie Hainan (tej samej,
na której zatrzymano niedawno samolot amerykański) skazano na śmierć
jedenastu przestępców, których natychmiast potem zawieziono na miejsce
egzekucji.
W specjalnej strefie ekonomicznej wokół byłej kolonii
portugalskiej Macau, w położonym tam mieście Zhuhai, skazano na śmierć
dwanaście osób, z których pięć natychmiast stracono.
W ostatnim miesiącu centralny rząd chiński wezwał do
wymierzenia mocnego ciosu w gangi, w rozboje i w
przestępców recydywistów. Spowodowało to widoczny wzrost
liczby wydanych wyroków śmierci i wykonanych na ich podstawie straceń.
Oficjalne gazety chińskie donoszą o przeprowadzonych ostatnio 89
egzekucjach osób zaliczonych do tych kategorii.
Autor artykułu oblicza, że w Chinach co roku ma miejsce
więcej egzekucji niż we wszystkich razem wziętych krajach świata.
W 1999 r., dla którego istnieją stosunkowo pełne dane statystyczne,
wydano 2088 wyroków śmierci, z których wykonano 1263.
Pomóż w rozwoju naszego portalu