Pod koniec I wojny światowej, gdy monarchia Habsburgów chyliła
się ku upadkowi, i we wszystkich krajach koronnych panował nieopisany
chaos i zamęt, większość polskich ziem pozostawała jeszcze pod okupacją
zaborców. Kraków stał się ośrodkiem myśli i czynów niepodległościowych.
Stąd wyruszyli legioniści, aby w całej wschodniej Galicji i we wszystkich
zakątkach Polski tworzyć potajemnie polskie zbrojne oddziały i organizacje
wojskowe. Wówczas, gdy zaledwie powstawały zręby państwowości polskiej
Lwów, pozbawiony zorganizowanej obrony padł łupem zamachu, który
został przygotowany przez centralny rząd wiedeński i wyższe władze
wojskowe, oraz reprezentantów narodowości ukraińskiej. Austria pozbawiona
wszelkiej godności i poddająca się bez najmniejszej próby oporu biegowi
wypadków, w ten właśnie sposób mściła się na galicyjskich Polakach
za nielojalność wobec niej. Dziwny to był czas - czas strasznej wojny
i nieustających zmagań wielu narodów, a zarazem czas piękny, z widniejącą
na horyzoncie wolnością.
Od dłuższego czasu we Lwowie krążyły pogłoski o przygotowywanym
przez ukraińską armię zamachu na miasto. Ukraińcy, którzy byli lojalni
względem władz wiedeńskich liczyli na pomoc z ich strony. Wśród mieszkańców
panował nastrój przygnębienia, zatruwający radość z odzyskiwanej
niepodległości. Trudno jednak było wierzyć w te niepokojące wiadomości
- dwa narody żyjące od wieków w najbliższych stosunkach miałyby teraz
przelewać bratnią krew?
Wszystko było niejasne i dalekie. Ostatni dzień października
1913 r. zbliżał się ku końcowi, szary i mglisty nie zachęcał nikogo
do wyjścia z domu. Wcześniej niż zwykle zapalono lampy uliczne, które
i tak niewiele dawały światła otoczone gęstą lepką mgłą. Przez puste
ulice rzadko ktoś przechodził, śpiesząc jak było to tylko możliwe
do ciepłego mieszkania. Co chwilę przemykał tramwaj hałasując głośnym
sygnałem. Od strony Głównego Dworca jechały tramwaje zapełnione młodymi
ludźmi, zmierzającymi w kierunku centrum miasta. W pobliżu niektórych
domów akademickich panowało ożywienie; to młodzież z całej Polski
przybyła do Lwowa na pierwszy Zjazd Akademicki, wszystkie ugrupowania
i organizacje młodzieżowe wysłały swoich reprezentantów. Domy akademickie
pełne były przybyszów, werwa i humor towarzyszyły młodym ludziom,
choć i tu, jak zły duch krążyły niepokojące pogłoski. Najczęściej
pokpiwano sobie z nich. Wnet ucichły gwary, młodzież rozeszła się
na odpoczynek przed mającym odbyć się następnego dnia Zjazdem. Szybko
zapadała noc, opustoszały ulice, nieprzenikniona mgła przesłoniła
miasto pogrążone we śnie. W mrokach nocy bieliły się górujące ponad
miastem wierzchołki wież lwowskich kościołów. Zegary niezmiennie
wybijały godziny - mijał czas. Noc, zdawać by się mogło, jak każda
inna późno-jesienna noc. Tej nocy nie wszyscy jednak spali, z godziny
na godzinę ważyły się losy miasta, zapadały decyzje tak brzemienne
w skutkach. Na wieży ratuszowej wybiła północ. Cicho stąpając pod
murami domów przesuwały się jakieś cienie, w słabym świetle lamp
podobne do zjaw nocnych. Ściszone głosy, padające hasła czy zawołania
wypowiadane w kilku językach stwarzały niesamowitą scenerię. Wokół
gmachu ratusza wszczynał się jakiś ruch, początkowo nieznaczny i
ostrożny. Wkrótce w niektórych budynkach zapłonęły światła, trzaskały
bramy, cisza nocna została brutalnie przerwana. "Tajemnicze" postacie
przystąpiły do akcji - zamach na Lwów został dokonany.
Stare lwy spod ratusza z kamiennym spokojem patrzyły
na bieg historii, którego sensu nie pojmowały. Ranek 1 listopada
- Dzień Wszystkich Świętych. Ludzi udających się na cmentarze oszołomił
widok ukraińskich flag rozwieszonych na głównych gmachach. Plakaty
z odezwami do mieszkańców i pancerne samochody na ulicach uświadomiły
wszystkim sytuację. Kilkunastotysięczna armia ukraińska, wspomagana
przez siły austriackie, bez trudu opanowała nieprzygotowane do obrony
miasto.
Istnienie kilku grup wojskowych we Lwowie nie mających
wspólnego dowództwa, znikoma ilość załogi, nie dawały żadnych szans
obrony. Polacy nie pogodzili się ze stanem, jaki zaistniał. Ukraiński
zamach sprowokował bratobójcze walki. Powstała samorzutnie obrona
miasta. Pierwsze walki miały charakter powstańczy i trudno było je
skoordynować, bił się każdy, kto zgłosił się do szeregów. Pierwszy
odcinek obrony pod dowództwem legendarnego kapitana Zdzisława Tatara-Trześniowskiego,
dowódcy formującego się batalionu lwowskiego Wojsk Polskich, odpiera
atak nieprzyjaciela, następnie z szaleńczą brawurą uderza na koszary
policji, zdobywa potrzebną broń i amunicję. Sukces tej pierwszej
akcji zapoczątkuje w rezultacie powstanie następnych odcinków obrony.
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu