Rany pamięci Reginy Wszeborowskiej do dziś nie zapomniały razów.
Najbardziej straszliwy spadł trzeciego maja 1949 r., kiedy to do
majątku jej rodziców we wsi Nagórki przyjechali w asyście milicji
jacyś urzędnicy z niedalekiej Łomży i jeszcze bliższych Rogienic.
Był wśród nich starosta powiatowy Władysław Dymowski, komisarz ziemski
Stanisława Gałązka oraz nikomu dobrze nie znany przedstawiciel Urzędu
Bezpieczeństwa, błyskający złotym zębem.
Zanim dotarli do trzyizbowego, drewnianego domu, do mamy
Reginy, Leokadii Wszeborowskiej, grabiącej w obejściu trawę, przybiegł
sąsiad Stasiek Kotowski i zasapany ostrzegł:
- Stryjenko! Zaraz przyjdą was wysiedlać.
Matka stanęła jak wryta. Myśli jej galopowały, lecz nogi
wydawały się niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Wiedziała, że mogą
ich wywłaszczyć. Niejednokrotnie przecież była w łomżyńskim Urzędzie
Bezpieczeństwa, gdzie funkcjonariusze rugali ją za niezapłacone podatki.
Grozili jej dekretem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, wprowadzeniem
reformy rolnej i przejęciem majątku. Dochodzące coraz wyraźniej odgłosy
rozmów i śmiechów kojarzyły się jej nieodparcie z hukiem nadciągającej
wichury oraz z grzmotami piorunów. Odrzuciła grabie i ruszyła z miejsca.
Biegnąc, odwracała głowę za siebie w stronę wejścia na podwórze.
Kiedy wpadała do sieni, widniały już między sztachetami połamanego
płotu sylwetki panów w garniturach i milicyjnych uniformach. Zanim
weszli do kuchni, zdążyła jeszcze wślizgnąć się pod kołdrę na drewnianym
łożu. Leżała z rozpuszczonymi włosami, jak chora, gdy usłyszała ciche
pytanie starosty Dymowskiego:
- Dzień dobry. Przyszliśmy państwa wywłaszczyć, gdzie
jest właściciel majątku?
- Mój mąż poszedł do Łomży i nie wiem, kiedy wróci. Jestem
sama i chora - odpowiedziała łamiącym się głosem. Po przeciwległej
stronie, przy łożu, stał starosta, a obok niego ubek ze złotym zębem.
- A gdzie pani syn? - zapytał ten ostatni.
- Jeśli wie pan, że mam syna, to powinien pan również
wiedzieć, gdzie on teraz jest. W więzieniu, proszę pana. Ale tam
takich jak on, akowców, którzy walczyli o wolność, jest wielu, więc
musi mu być dobrze wśród swoich - odrzekła niepewnym głosem. Ten
ze złotym zębem zaczerwienił się wyraźnie, odwrócił na obcasie i
wyszedł do sieni. Wrócił po chwili, kiedy usłyszał jak starosta zawołał:
- A gdzie są pszczoły, proszę pani?
- Czy pan do nas z Ameryki przyjechał? To pan nie wie,
że w Polsce była wojna? Wszystkie nasze ule spłonęły. To, co z nich
zostało, można zobaczyć przed domem, w sadzie. W tym momencie na
odsiecz matce przyszła jej córka Regina. Wieczorem do domu wrócił
z Łomży ojciec. W drodze ostrzegła go przed milicją sąsiadka, Lucia
Sierzputowska. W międzyczasie sekretarz zdążył już wypełnić trzystronicowy
protokół o przejęciu majątku, a komisarz Gałązka nie omieszkała go
podpisać. Potem uścisnęła rękę Reginy i idąc w stronę wyjścia, stanęła
na środku kuchni obok Dymowskiego i ubeka.
- Jutro z rana musicie państwo opuścić dom i nie wolno
wam przebywać w powiecie łomżyńskim - powiedziała, obciągając marynarkę.
- Najlepiej będzie, jak zamieszkacie u córki w Małym
Płocku.
- My zresztą wszystkiego dopilnujemy - wtrącił ten ze
złotym zębem.
- Tymczasem żegnamy się z państwem. Do jutra zostanie
tu z wami jeden z naszych funkcjonariuszy - dorzucił starosta. Był
to wysoki blondyn Ludwik Sobolewski.
Po wyjściu "gości" Leokadia odrzuciła kołdrę, przywdziała
sukienkę i wstała pośpiesznie z łóżka. Podeszła do fajerek i zaczęła
przyrządzać kolację. Kiedy rozstawiła talerze, zwróciła się do Sobolewskiego:
- Proszę do stołu.
Podniósł się i spojrzał w okno.
- Jeszcze państwo jesteście w domu, a już baba przyszła
wykopywać kwiaty w ogrodzie - powiedział, kręcąc głową.
Po kolacji, którą jedli w milczeniu, milicjant wrócił
na swoje miejsce przy drzwiach. Widać było, że oczy ma pełne łez.
Następnego dnia rano milicjanci nakłonili trzech chłopów ze wsi,
by furmankami przewieźli Reginę, jej rodziców i meble do Małego Płocka.
Kiedy jechali, po liściach pobliskich drzew skapywały na ziemię krople
deszczu. Krople rzęsistych łez spływały również po twarzy Aleksandra
Sierzputowskiego, który poganiając konia, wiózł Leokadię Wszeborowską,
powtarzając co chwila:
- Okradli was w biały dzień.
Jak wynika z protokołu o przejęciu majątku, rodzice Reginy
utracili około sześćdziesięciu hektarów ziemi, dom i budynki gospodarcze.
Obecnie Regina Wszeborowska, przy pomocy swoich dwóch żyjących jeszcze
sióstr, stara się o odzyskanie choćby części majątku. Bo rany pamięci
tej niskiej, lekko zgarbionej staruszki o włosach spiętych w siwy
kok i twarzy jasnej jak jej umysł, do dziś nie zapomniały razów.
Tylko jedna rana nie zaznała zabliźnienia...
Pomóż w rozwoju naszego portalu