Wśród świętych są tacy, których życie samo w sobie staje się znakiem czasu. Nie tylko przez cuda, nie przez heroiczne ascezy, ale przez to, że ich obecność wywołuje reakcję: czasem podziw, czasem gniew, a czasem tragiczne niezrozumienie. Tak było z Jozafatem, człowiekiem, który wszedł na scenę historii w jednym z najbardziej burzliwych momentów Kościoła wschodniego. Urodzony jako prawosławny zginął jako męczennik za jedność z Rzymem. Dla jednych był zdrajcą, dla innych – bohaterem wiary. W rzeczywistości był człowiekiem, który uwierzył, że jedność nie jest hasłem, ale jest drogą. Nawet jeśli wiedzie przez cierpienie.
Tam, gdzie wszystko się zaczęło
Reklama
Nie od razu wiedział, że zostanie zakonnikiem. Młody Jan Kuncewicz, bo tak naprawdę nazywał się św. Jozafat, urodził się ok. 1580 r. we Włodzimierzu Wołyńskim w rodzinie prawosławnej. Kiedy miał kilkanaście lat, jego ojciec przyjął prawosławie nieuznające unii z Rzymem, co tylko wzmocniło w chłopaku duchową tęsknotę za czymś głębszym. W młodym wieku przeniósł się do Wilna, gdzie zafascynowała go wspólnota bazylianów – zakonników obrządku wschodniego, którzy związek z Rzymem traktowali nie jako zdradę tradycji, lecz jako jej dopełnienie. W 1604 r., w wieku nieco ponad 20 lat, Jan wstąpił do klasztoru Bazylianów przy cerkwi Świętej Trójcy. Tam przyjął imię: Jozafat. Od początku wyróżniał się gorliwością, ascetycznym stylem życia i wielką wiedzą teologiczną. Nie zależało mu na tytule czy zaszczytach, chciał służyć. Modlitwa, cisza i praca – to było jego życie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wilno na przełomie XVI i XVII wieku było miejscem, w którym stykały się różne tradycje, języki i religie. Katolicy, unici i prawosławni żyli obok siebie, czasem w zgodzie, częściej jednak w napięciu. To właśnie w takim tyglu religijnym dojrzewał Jozafat Kuncewicz. Młody zakonnik nie szukał konfliktów, ale nie bał się też stawiać spraw jasno. Gdy widział chaos, brak jasności w nauczaniu i duchową letniość, reagował. Zakon bazylianów, do którego wstąpił, stał się dla niego nie tylko przestrzenią modlitwy, ale też szkołą porządkowania świata. Później jako młody przełożony wykazywał się wyjątkową dyscypliną i z determinacją reformował wspólnotę od środka, wprowadzał zasady, które nie wszystkim się podobały. Wilno widziało w nim postać coraz bardziej wyrazistą, dla jednych był głosem prawdy, dla innych – zagrożeniem dla dotychczasowego układu sił. Właśnie tam zaczęła się jego walka o jedność Kościoła, nie teoretyczna, nie wyczytana z ksiąg, ale bardzo konkretna, bolesna, rozpięta między murami świątyń i ulicami, po których codziennie przechadzał się z różańcem w dłoni.
Z Wilna na Wschód
Reklama
Po latach intensywnej pracy i nauki Jozafat Kuncewicz został mianowany arcybiskupem Połocka, jednego z najważniejszych ośrodków Kościoła unickiego na terenach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. To właśnie tam rozpoczął się najbardziej wymagający etap jego życia – walka o jedność Kościoła w miejscu, gdzie różnice wyznaniowe i polityczne zderzały się ze sobą niemal codziennie. W Połocku mieszkała ludność o bardzo zróżnicowanych przekonaniach: byli tam katolicy łacińscy, unici, prawosławni, a także osoby niechętne jakimkolwiek zmianom. Jozafat nie był człowiekiem kompromisów, jeśli chodziło o prawdę wiary, ale też nie był fanatykiem. Wierzył, że prawdziwa jedność przychodzi nie przez narzucenie doktryny, ale przez świadectwo życia, dialog i cierpliwe towarzyszenie drugiemu człowiekowi. Z ogromną gorliwością przystąpił do reform: wprowadzał porządek wśród duchowieństwa, zakładał szkoły, odnawiał kościoły, uczył ludzi katechizmu, a jednocześnie dbał o sprawiedliwość społeczną. Jego działania, choć niekiedy radykalne, wynikały nie z pragnienia władzy, ale z głębokiego przekonania, że jedność Kościoła to nie projekt polityczny, tylko odpowiedź na modlitwę Jezusa, „aby wszyscy byli jedno”. Zyskał rzesze wiernych, ale i groźnych przeciwników. Wielu widziało w nim zagrożenie nie tylko ze względu na kwestie religijne, ale także dlatego, że jego obecność burzyła lokalne układy i wpływy. Jozafat wiedział, że może go to kosztować życie. A mimo to nie ustępował ani na krok. „Gdyby mnie zabito, przebaczcie moim zabójcom” – te słowa miały być jednym z jego ostatnich świadectw.
Męczeństwo – cena jedności
Śmierć św. Jozafata była dramatycznym finałem napięć, które narastały przez lata. W listopadzie 1623 r. metropolita wyruszył do Witebska, miasta, w którym obecność unitów była solą w oku miejscowych przeciwników unii brzeskiej. Mimo wyraźnych ostrzeżeń i coraz głośniejszych pogróżek Jozafat się nie wycofał. Wierzył, że jego obecność i spokojna rozmowa mogą coś zmienić. „Pasterz nie opuszcza swoich owiec” – mówił do współbraci.
Ale słowa nie wystarczyły. 12 listopada tłum wtargnął do jego rezydencji. Nie był to przypadkowy akt agresji, wszystko wskazywało na to, że był to zamach z premedytacją. Jozafat został brutalnie pobity, a następnie zastrzelony i wrzucony do rzeki Dźwiny. Ciało odnaleziono kilka dni później, poranione, ale z różańcem w zaciśniętej dłoni. Jego śmierć poruszyła nie tylko wiernych unickich. Nawet niektórzy z jego przeciwników przyznali, że był człowiekiem bezkompromisowej wiary i odwagi. Wkrótce po jego męczeństwie zaczęto mówić o nim jako o „męczenniku jedności”, kimś, kto oddał życie nie za własną rację, ale za Kościół, który chce być jeden.
Dziedzictwo Jozafata
Śmierć Jozafata nie zakończyła jego misji, przeciwnie – rozpoczęła nowy etap obecności jego świadectwa w Kościele i w historii. Wieść o jego męczeństwie rozeszła się po całej Rzeczypospolitej, a z czasem także po Europie. Dla wiernych Kościoła greckokatolickiego stał się symbolem niezłomności i świętości. W 1643 r. papież Urban VIII ogłosił go błogosławionym, a w 1867 r. Pius IX – świętym. Był pierwszym świętym Kościoła katolickiego obrządku wschodniego wyniesionym na ołtarze w czasach nowożytnych.
Doczesne szczątki Jozafata przewożono kilkakrotnie, ostatecznie spoczęły w Bazylice św. Piotra w Watykanie. Jego historia przypomina, że prawda nie jest narzędziem walki, lecz jest darem wymagającym odwagi, ale i pokory. Współczesne Kościoły wschodnie i zachodnie nadal odwołują się do jego dziedzictwa jako inspiracji do dialogu i wzajemnego zrozumienia. Dla wielu jest również wzorem niezłomności w wierze. Człowiekiem, który nie tylko głosił Ewangelię, ale żył nią do końca, nawet wtedy, gdy trzeba było za to zapłacić najwyższą cenę.
