Ziemia Kłodzka, przez wielu znana jako urokliwy teren otoczony piękną przyrodą, dziś przy-pomina to, co widziałem podczas wyjazdu do Charkowa na Ukrainie, nie jest to zresztą odosobniona opinia. Rozerwanie wału zbiornika przeciwpowodziowego w Stroniu Śląskim spowodowało, że niszczycielska fala, wzdłuż rzeki Biała Lądecka, równała wszystko, co napotkała na swojej drodze. Mieszkańcy są w szoku, a skala zniszczeń przerasta wszelkie wyobrażenia. Gruz i szlam; służby ratunkowe i wojsko pomagające uprzątać teren to teraz codzienny widok w miejscowościach dotkniętych kataklizmem. Już dzisiaj możemy powiedzieć, że sytuacja jest jednym z najtragiczniejszych wydarzeń w historii regionu. Mieszkańcy muszą się zmierzyć z ogromnymi wyzwaniami, ale dzięki solidarności i wsparciu mają nadzieję na lepszą przyszłość.
Karol Porwich/Niedziela
Okrąglak w Stroniu Śląskim, jest drugim magazynem do wydawania pomocy. Tam również były wydawane posiłki przez wolontariuszy
Karol Porwich/Niedziela
Główny magazyn pomocy w Stroniu Śląskim. Dzisiaj księża ze Stronia Śląskiego zaangażowani są w organizację pomocy w szkole, która graniczy z kościołem
Armagedon
Reklama
Pana Jerzego, który mieszka obok domu rodzinnego diakona Aksla Mizery, spotykam podczas prac związanych z opróżnianiem domu ze zniszczonego dobytku. Pomagają mu żołnierze. – W 1997 r. wody było mniej, no i nie miała takiej siły uderzenia, bo się rozlewała. Wszystko mam zalane, do sufitu brakowało tylko 20 cm. Posterunek policji, dwa warzywniaki mojego kuzyna, salon fryzjerski zmiecione… – wylicza gospodarz z ul. Polnej. Jeszcze przed pęknięciem wału p. Jerzy wraz z synem próbował ratować kury, kaczki i gęsi, które w końcu i tak wszystkie porwała woda. – Udało się tylko przestawić samochód wyżej i dotarliśmy do mieszkania syna w bloku. Tam, z balkonu, widziałem, jak ta fala strzeliła. Samochody z parkingu płynęły i wszystko się waliło – przypomina wydarzenia z połowy września p. Jerzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie tylko szczęście
– Poszedłem zabezpieczyć Najświętszy Sakrament i kościół. Zamykałem świątynię, kiedy nagle zobaczyłem falę. Woda była tak silna, że ledwo utrzymałem równowagę. Porwała mnie i niosła, walczyłem o życie. Gdyby nie parapet pobliskiego budynku, na którym się schroniłem, woda pociągnęłaby mnie dalej – wspomina ks. Wiktor Bednarczyk, wikariusz z Lądka-Zdroju, który opowiada o swoich przerażających doświadczeniach. Dopiero po opadnięciu wody z pomocą kapłanowi ruszył ksiądz proboszcz Aleksander Trojan.
– Spotkałem kobietę, która powiedziała: „Proszę księdza, niech ksiądz zobaczy. Ta gromnica, co w tym roku ją poświęciłam, stała w oknie, jak leciała woda. I niech ksiądz sobie wyobrazi, dom dalej popłynął, a nasz został”. Rzeczywiście, inny dom, leżący 50 m dalej, został zniszczony, a dom tej kobiety, można powiedzieć, był tylko „polizany” przez żywioł wody. Owszem, woda dostała się do środka, ale dom stoi – opowiada o swoim spotkaniu z mieszkanką zniszczonych rejonów ks. Maciej Oliwa z odciętej od świata parafii w Nowym Gierałto-wie. Świadków, którzy przeżyli dramatyczne chwile w rejonie, nie brakuje, podobnie jak takich, którzy zapewniają, że teraz będą wierzyć w Pana Boga.
Karol Porwich/Niedziela
Samochody wyglądały jak konserwy, nie można było rozpoznać nawet marki aut, które porwała woda
Karol Porwich/Niedziela
Wszystko, co niosła woda uderzało w domy. Lądek Zdrój zabytkowy dom przy rzece
Łańcuch dobrych serc
Reklama
Tragedia, którą przeżywają mieszkańcy zniszczonych obszarów, spowodowała już w pierwszych chwilach zryw solidarności. Niezbędna pomoc zaczęła napływać od najbliższych sąsiadów, którzy nie zostali poszkodowani, a także ludzi z różnych rejonów Polski, którzy podjęli oddolną inicjatywę niesienia pomocy.
Ewelina Majewska, mieszkanka Lądka-Zdroju, pomaga wraz z narzeczonym sprzątać kamienicę przy ul. Kościuszki, w której sami mieszkają na piętrze. Do nich woda nie dotarła. Podczas uderzenia fali pracowali w Holandii. – Teraz stacjonujemy u moich rodziców, którzy mieszkają w wyżej położonych rejonach. Im nic się nie stało. Zalani sąsiedzi z parteru znaleźli natomiast miejsce w hotelu naprzeciwko. Mają tam posiłki i opiekę, a właściciele przyjęli ich spontanicznie – tłumaczy Ewelina.
Teresa Sokół przyjechała z Józefowa do Radkowa w interesach, na co dzień łączy ją współpraca z partnerami biznesowymi. Podczas pobytu zwróciła się z apelem, żeby zorganizować coś dla poszkodowanych. – Do 4 rano gotowaliśmy pomidorówkę i gulasz. Przyjechaliśmy do Stronia Śląskiego i częstujemy każdego, kto ma ochotę zjeść coś ciepłego. Z naszej pomocy korzysta każdy potrzebujący. Przychodzą też starsze panie, które nie tylko chciały coś zjeść, ale też potrzebowały po prostu porozmawiać.
Reklama
Kamil i Sabina z Polanicy-Zdroju przyjechali, żeby pomóc mieszkańcom i wszystkim, którzy tu pomagają. Przyjechali z kiełbasą i grochówką, którą wydają przy punkcie pomocy humanitarnej. – Jesteśmy związani z branżą turystyczną. Wszystkie grupy odwołały swoje przyjazdy i nie chcemy, żeby jedzenie się zmarnowało. Zdecydowaliśmy, że przygotujemy posiłki i zostaniemy tu, dopóki nie wydamy tego, co mamy. Być może, jak się uda, przyjedziemy też w przyszłym tygodniu – zapewnia Kamil.
Reklama
Justynę spotykam przy okrąglaku w Stroniu Śląskim, gdzie jest jeden z punktów wy-dawania pomocy. – Mieszkam w Lądku-Zdroju, ale tutaj mam rodzinę. W pierwszym odruchu chciałam sprawdzić, czy są bezpieczni. Jak przyjechałam i miałam już pewność, że wszystko jest u nich dobrze, to pomyślałam, że trzeba pomóc innym. Ja mam wszystko, mieszkanie jest całe, a tutaj są ludzie, którzy nie mają nic – opowiada dziewczyna, która już kolejny dzień, od rana do nocy, pomaga poszkodowanym, dowożąc żywność. Dojeżdża wszędzie tam, dokąd nie da się dotrzeć osobówką, z chłopakami z Beskidzkiej Grupy Terenowej Offroad, których spotkała w Lądku-Zdroju. – Wcześniej się nie znaliśmy. Podeszłam zapytać, czy mają kuchenkę turystyczną, i tak się nawiązała nasza współpraca. To jest taki może nie akt, ale drobny gest miłosierdzia – wyjaśnia Justyna. I dodaje: – Mam nadzieję, że tam, „na górze”, będą nad nami czuwać i pomogą tym wszystkim ludziom, bo są na razie załamani. Mam nadzieję, że to pójdzie w dobrą stronę… Marek, jeden z zapaleńców z beskidzkiej grupy Offroad, wtajemnicza mnie w kulisy ich przyjazdu: – Jesteśmy do dyspozycji lokalnych koordynatorów, przyjechaliśmy już 2 dni po kataklizmie. Nasze środowisko potrafi się bardzo szybko zorganizować. Ja dowiedziałem się rano i o godz. 14 byliśmy już w drodze z kupionymi ze zrzutki darami. Marek opisuje jeden z ostatnich wyjazdów, podczas którego spotkał seniorkę, jak sam mówi: „w mega zalanym domu”. – Zresztą ciężko nazwać to domem. Starsza pani wymagała natychmiastowej pomocy, nie miała nic, wszystko było zalane i mokre. Mówiła nam, że jest wszystko w porządku i nic nie potrzebuje, a wszystko wyglądało jak po wybuchu bomby, wszędzie wilgoć i muł. Od razu nasz człowiek w Bielsku-Białej zorganizował łóżko i wspólnie z koordynatorką podjęliśmy działania – opowiada Marek. I dodaje: – Ta sytuacja pokazała nam kierunek strategii, którą zresztą natychmiast podjęliśmy. Wchodziliśmy już do każdego domu i pytaliśmy, czy potrzebna jest pomoc.
Karol Porwich/Niedziela
Justyna z chłopakami z Offroad zauważyła, że kapliczki przetrwały uderzenie fali
Karol Porwich/Niedziela
Pan Józef miał szczęście, jego dom się ostał na niszczycielskiej trasie wody z przerwanego wału
W obliczu przeżywanego dramatu lokalnej społeczności trzeba wyraźnie podkreślić poruszenie wielu ludzkich serc i sumień. Wielu wolontariuszy przyjechało nieść pomoc; zaangażowali się w nią szczególnie ci, których nieszczęście bezpośrednio nie dotknęło. Anna Macałek Ośrodka Jeździeckiego FurmAnka w Nowym Gierałtowie zamieniła swój ośrodek w lokal-ne centrum pomocy w uzgodnieniu z władzami gminy. – Staraliśmy zorganizować pomoc dla naszych mieszkańców. Największym problemem dla naszych wiosek, w Starym Gierałtowie i Bielicach, są brak prądu i zniszczone drogi dojazdowe. Jesteśmy odcięci od świata – przyznaje p. Anna. I dodaje: – Życie postawiło nas w takiej sytuacji i robię wszystko, co mogę. To nie moja zasługa, pomagają tu wszyscy, i mieszkańcy, i wolontariusze, a ja sama nic bym tu nie zrobi-ła – wyjaśnia właścicielka ośrodka, u której spotykam również Kubę Kukułę z Wrocławia, który przybył z synem. – Przyjeżdżamy tu od 12 lat na wypoczynek. Zrobiłem zakupy, zapakowaliśmy auto po dach i przyjechaliśmy już w poniedziałek, zostawiliśmy dary w ośrodku. Nie było zasięgu telefonicznego, ale się udało. Jechaliśmy dwa razy dłużej, ale udało się tutaj dotrzeć przez Czechy i las – opisuje swoją drogę Kuba.
Reklama
Daniel Chlebowski z kolei przyjechał z Wielkopolski, a akcja została zainspirowana przez jego kolegę i szefa, którzy prywatnie znają się z właścicielką ośrodka FurmAnka. – Piąta rano i wystartowaliśmy. Mamy 200 l benzyny, agregaty prądotwórcze, środki czystości i w drodze dwa busy z suchym prowiantem i czterdziestoma butlami z gazem, żeby ludzie mogli podłączyć kuchenki. Nie było tu dojazdu, droga wyboista, częściowo szutrowa, ale jesteśmy – dodaje Daniel, który przybył przed południem samochodem terenowym.
– Ja tu znam wszystkie parafie, bo pracuję na tym terenie, jestem pracownikiem dostępu linowego i wchodzę na kościelne wieże, żeby przeprowadzać różne naprawy – wyjaśnia swoją obecność Dawid Brocki z Nysy, który przyjechał nieść pomoc wraz z narzeczoną. – Jestem dzieckiem Boga, zawsze jestem Mu coś winien i chciałbym jakoś podziękować, odwdzięczyć się za to, co dla mnie robi. Nie robię tego w poczuciu winy, jestem chrześcijaninem i wiem, że wszystko zawdzięczam Bogu. I jest to prezent dla Niego – zwierza się mój rozmówca.
Proboszczowie w akcji
Reklama
Dosłownie od pierwszych chwil w pomoc zaangażowali się nie tylko lokalni proboszczowie. Kościół w Stroniu Śląskim znajduje się w centrum miasta, na wzniesieniu wyraźnie górującym nad najbliższą okolicą. Rejon ten, można powiedzieć, nie różni się niczym od tego, który znamy sprzed 15 września. Gdy jednak wychodzimy na ul. Kościelną, przed nami staje budynek Zespołu Szkół Samorządowych, który dziś odgrywa rolę magazynu pomocy. – W poniedziałek rano, kiedy zaczęliśmy rozdawać dary w szkole, to było kilka kartonów zupek chińskich, kilka kartonów puszek, słodkie batony i woda, brakowało natomiast chleba – wspomina pierwsze godziny ks. Grzegorz Góra, proboszcz parafii w Stroniu Śląskim. Już wieczorem tego samego dnia sala gimnastyczna była pełna wszystkiego, co mogło być potrzebne w pierwszych chwilach. – My jako parafia nie robimy konkurencji, działamy z miastem wspólnie. Dzisiaj poza tym, że miałem swoje obowiązki w parafii, rozładowywałem transporty razem z ks. Pawłem, wikariuszem parafii. W zasadzie cały czas odbieram telefony z ofertą pomocy, ludzie dzwonią z zaufaniem do parafii, że ksiądz powie prawdę, nie zmarnotrawi darów – podkreśla kapłan. – Dzisiaj dzwoniła siostra zakonna, która zajmuje się psychologią, w piątek (red: pierwszy po zdarzeniu) chce przyjechać czworo ludzi do pracy, chcą pomagać w sprzątaniu – dodaje.
Karol Porwich/Niedziela
Kamil i Sabina rozdają posiłki pod okrąglakiem w Stroniu Śląskim
Wspomniany ksiądz Maciej Oliwa z parafii w Nowym Gierałtowie posiada przerobiony przez siebie pojazd, którym można się poruszać nawet po lesie. Dlatego bez wahania podjął się organizacji pomocy i ruszył w teren. – Generalnie ludzie są już u mnie zabezpieczeni w podstawowe produkty. Pomoc do mnie dociera, kłopot jest tylko z dotarciem bezpośrednio do ludzi – wyjaśnia. Ksiądz Maciej otrzymał bezpośrednie wsparcie od kolegi rocznikowego, ks. Krzysztofa Kiernickiego, proboszcza ze Srebrnej Góry, który z darami zebranymi w parafii przejechał przez Czechy na przejście graniczne, gdzie te dary przekazywał.
Jezuici w Kłodzku mają na terenie swojego klasztoru punkt pomocy dla osób dotkniętych powodzią, dużą pomoc z Polski otrzymują dzięki swojemu zgromadzeniu. Ksiądz Aleksander Trojan – lądecki proboszcz potwierdza ogromny odzew: – Dzisiaj nawet z Wejherowa przyjechał do nas pan ze środkami czystości.
Jednym z przykładów pomocy na poziomie parafii w Polsce jest ta zorganizowana przez proboszcza częstochowskiej parafii św. Wojciecha ks. Ryszard Umańskiego. Zorganizował transport tirem do Lądka-Zdroju, który przez wzgląd na pełne magazyny w miejscu docelowym trafił do Lewina Brzeskiego. – To jest takie naturalne. Dlatego że jestem człowiekiem, dlatego że jestem kapłanem, dlatego że tego nauczył mnie mój mistrz Jezus Chrystus – opowiada o zorganizowanej pomocy proboszcz.
To jeszcze nie koniec
Duże obawy wśród mieszkańców miejscowości dotkniętych kataklizmem usłyszeć można w wielu rozmowach. Ci, którzy nie stracili dobytku, wskazują na problemy, z którymi będą się mierzyć. – Część ludzi nie wie, co będzie dalej, na pewno będzie to trudny czas. Myślę, że część po prostu wyemigruje, wyjedzie, bo nie ma apteki, nie ma piekarni, nie ma pralni… I to jest tragedia całej gminy, osób, które zostały zalane, i osób, które nie zostały bezpośrednio poszkodowane. Mój mąż pochodzi ze Stronia, ja pochodzę z Lądka-Zdroju, więc doskonale wiemy, jak te dwie gminy funkcjonowały, jesteśmy tutaj sprzężeni. Ludzie w regionie żyją z turystyki, a dzisiaj nikt tu nie dojedzie, rezerwacje są odwołane i nie wiadomo na kiedy je przełożyć – określa trudną sytuację lokalną Anna Macałek.
Karol Porwich/Niedziela
Asfalt z dróg spływał z falą jak kartki papieru
Karol Porwich/Niedziela
Wielu straciło możliwość pracy i utrzymania swoich rodzin
O innych problemach, które mogą pojawić się z czasem, dowiaduję pod Wojewódzkim Szpitalem dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Stroniu Śląskim. Dzisiaj stanowi on również miejsce kwaterunku 300 żołnierzy WOT, którzy mają olbrzymi wkład w niesienie pomocy. – Takie kryzysy wyzwalają w ludziach najlepsze i najgorsze instynkty. Najlepsze to to, że ludzie przyjeżdżają, pomagają i oddają wszystko, co mogą, a niektórzy sami niewiele posiadają; najgorsze, to kiedy pojawiły się grupy okradające domy – opowiada Anna Brodzińska, która od przeszło 30 lat pracuje w szpitalu, i wskazuje na możliwe konsekwencje: – Nie można być tu twardzielem, bo twardzielem jesteśmy w momencie, kiedy to wszystko nas trzyma. I tak będzie z mieszkańcami, tak podejrzewam, kierując się moim doświadczeniem zawodowym. Dopóki ludzi trzyma adrenalina i dopóki odgruzowują, sprzątają, to jeszcze się trzymają. Gorzej będzie, jak już skończą te prace i usiądą. Wówczas inaczej na to spojrzą. Obawiam się, że wtedy kryzysów będzie cała masa. Dlatego pomagać powinno się kompleksowo.
Karol Porwich/Niedziela
Żołnierze z WOT od pierwszych chwil, niestrudzenie pomagają w usuwaniu skutków dramatu