Reklama
Przed wyborami Episkopat Polski wydał vademecum dla katolickich wyborców. Podkreślił w nim kilka zasadniczych kwestii, które były już wielokrotnie dyskutowane. Zostały one przedstawione w zwięzłej i czytelnej formie. Udział w wyborach jest obowiązkiem. Katolicy w życiu politycznym kierują się troską o dobro wspólne. Są wartości, którymi nie można rozporządzać i których nie można podważyć. Te wartości dotyczą przede wszystkim sfery życia ludzkiego i kształtu małżeństwa. Biskupi wskazali także bardzo wyraźnie, że rolą katolika jest uznanie wyników wyborów, a nie wszczynanie ulicznych burd w imię rzekomej demokracji. Trzeba jednak podkreślić, że uznanie wyniku wyborów nie oznacza – w przypadku zwycięstwa opcji odrzucających wartości katolickie – iż katolik nie ma prawa odrzucić wprowadzanych ustaw niezgodnych z katolickim systemem wartości. Nie oznacza to akceptacji prawa stanowionego przez legalną władzę, ale sprzecznego z prawem naturalnym. Katolik ma nie tylko prawo, ale i obowiązek kierować się klauzulą sumienia, a w razie potrzeby okazać nieposłuszeństwo obywatelskie. Dokument ten, jak można było się spodziewać, wywołał wiele komentarzy, nawet wśród katolickich komentatorów. Pomijam głosy osób, które ubolewały, że dokument pozornie deklaruje neutralność partyjną, ale tak naprawdę jest skrojony na miarę pewnych konkretnych ugrupowań politycznych. No cóż, jeśli jakiś dokument określa jednoznacznie dobro i zło, to siłą rzeczy sugeruje on promowanie ludzi czyniących dobro, a napiętnowanie złoczyńców.
Reklama
Ciekawszym zagadnieniem była uwaga jednego z katolickich myślicieli, że katolik, chcąc uwzględnić wszystkie zawarte w vademecum normy, może się poczuć zagubiony w tym sensie, iż nie odnajdzie na żadnej z list kandydatów spełniających wspomniane normy. Rzeczywiście można poczuć pewien dyskomfort, gdy spogląda się na niektóre działania lub zaniechania ugrupowań politycznych, które deklarują swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich, a nie zawsze są konsekwentne w ich realizacji. Sytuacja przypomina mi trochę nagłaśniany dzisiaj skandal seksualny w jednej z parafii w Zagłębiu. Reakcją stało się m.in. podpalenie drzwi kościoła. Reakcją są głosy ludzi, którzy przynaglają do rozwiązania diecezji, a także głosy idące w kierunku delegitymizacji Kościoła katolickiego. Oczywiście, skandal jest tak bulwersujący, że brakuje słów dla jego oceny i wyrażenia potępienia dla czynu człowieka, który tak ostentacyjnie zdradził Chrystusa i Kościół. Ale tak jak w każdej innej sytuacji i tu wracamy do problemu sposobu spojrzenia na rzeczywistość. Jak oceniać wspólnotę Kościoła czasów samego Jezusa: przez pryzmat Judasza czy pozostałych Jedenastu – ludzi, którzy oddali życie za Boga i Jego Ewangelię? Jak oceniać rzeczywistość współczesnego Kościoła: czy przez pryzmat, mimo wszystko, pojedynczych zdrajców, czy tysięcy uczciwych, po prostu dobrych księży? Jak np. oceniać rzeczywistość polskiego narodu w czasie II wojny światowej: godzić się na ocenę przez pryzmat ułamka kolaborantów czy tych, którzy oddawali życie za bliźnich tak jak bł. rodzina Ulmów? Dlaczego przywołuję te pytania? Oczywiście, można znaleźć w szeregach partii deklarujących przywiązanie do wartości katolickich ludzi niekonsekwentnych, w praktyce ignorujących te wartości. Ale i podczas wyborów stajemy przed decyzją, czy opowiedzieć się za partią, która deklaratywnie odrzuca wartości chrześcijańskie, szydzi z nich, rozgrywa nimi, gra o tron, czy za ugrupowaniem politycznym, które mając w swoich szeregach ludzi niekonsekwentnych lub zdradzających wartości, dysponuje jednak ludźmi o sprawdzonych biografiach, decyzjach i działaniach, którzy tych wartości bronili i nadal bronią?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Katolik, który chce znaleźć kandydata wedle miary owych wartości, znajdzie takie osoby w konkretnych ugrupowaniach. Ktoś może powiedzieć: skoro są realne wątpliwości, to może warto poprzeć formację, która wręcz ostentacyjnie deklaruje swój katolicyzm i nie ma żadnych brudów na rękach, bo jest zupełnie nowa?
Według klasycznego rozumienia polityki autorstwa Arystotelesa, promowanego przez Kościół, polityka to roztropna troska o dobro wspólne. Zazwyczaj akcentujemy w tym określeniu „dobro wspólne”, ale nie mniej ważna jest roztropność. Ona domaga się realizmu. Dla mnie jego wyrazem jest np. mozolne wdrażanie wartości chrześcijańskich w życie publiczne, a nie akty intronizacyjne. Niekiedy wolę „dzień dobry” z autentycznym realizowaniem dobra niż pozdrowienia religijne, za którymi niekoniecznie idzie dobro.