Monika M. Zając: 19 sierpnia świętował Ojciec 80. rocznicę urodzin. To z pewnością okazja do refleksji i wdzięczności Bogu, do przyjaźni z Którym zachęca Ojciec swoich czytelników i słuchaczy. Czym jest dla Ojca wiara?
O. Jacek Salij: To dar, który otrzymałem bez żadnej zasługi. Miałem mądrych, głęboko wierzących rodziców. Lubiłem chodzić do kościoła. Ukształtowało się we mnie poczucie, że niedziela bez Mszy św. jest czymś niewyobrażalnym. To zasługa rodziców, którzy nie gonili nas, ale po prostu sami naprawdę się modlili, np. na Anioł Pański zawsze przerywali pracę. Religijny wymiar życia w prosty sposób, bez natrętnej moralistyki, był obecny w naszym życiu. Tata miał cudowną umiejętność zapamiętywania, o czym ksiądz mówił na kazaniu. I to nie było tak, żeby potem przepytywał, tylko dzielił się uwagami – to było świadectwo, że wiara jest w jego życiu czymś niesłychanie ważnym, że kieruje się Ewangelią i nauką Kościoła.
Reklama
Pamięta Ojciec swój pierwszy problem teologiczny?
Byłem wtedy jeszcze przedszkolakiem. Usłyszałem na kazaniu, że Pana Jezusa zdradził przyjaciel. Wydawało mi się to zupełnie nieprawdopodobne. Nie zapomnę, z jaką niecierpliwością czekałem, kiedy będę mógł znaleźć się sam na sam z mamą i zapytać ją o to, bo chyba się przesłyszałem. Dzieciak miał w sobie zdolności rozumienia rzeczy poważnych i bardzo głębokich. Ale wtedy niepotrzebna była jeszcze teologia, wystarczyło zrozumienie, że to jest spotkanie z Panem Jezusem, który nas kocha, który za nas oddał życie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
A jednak został Ojciec teologiem...
Teologiem zostałem w wyniku Boskiego zrządzenia. To, co wiedziałem na pewno, to że chcę wykonywać pracę normalnego księdza, uczyć dzieci, głosić kazania. Natomiast zdecydowanie nie planowałem zajmować się teologią.
Ale towarzyszyło Ojcu pragnienie pogłębiania wiedzy, zdobywania mądrości.
Jakimś przypadkiem zrobiłem doktorat, który okazał się dobrą pracą. Choć wtedy specjalnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Promotor zaproponował mi, abym został na ATK. Mnie to zupełnie nie interesowało. Profesor nawet nie próbował mnie przekonywać, tylko poszedł do rektora i razem poszli do naszego prowincjała, który w ogóle ze mną nie rozmawiał, tylko... dał mi skierowanie do pracy na ATK. To był 1970 r.
I stał się Ojciec specjalistą od św. Tomasza i św. Augustyna.
Proszę się ze mnie nie śmiać, bo sam jestem rozśmieszony. Jeśli chodzi o św. Tomasza, raz po raz ktoś mnie prosił o przygotowanie jakiegoś tematu z jego pism. Pamiętam odczyt opracowany na wieczór poświęcony św. Tomaszowi: Mądrość i głupota w pismach św. Tomasza. Żaden specjalista – wystarczyło trochę posiedzieć, poszukać, pomyśleć.
Reklama
A jak zaczęła się przyjaźń ze św. Augustynem?
O. Józef Burda podarował mi przywiezione ze Lwowa dzieła św. Augustyna, oczywiście po łacinie. Augustyn mnie specjalnie nie interesował, nie zamierzałem się nim zajmować, ale dar przyjąłem. A później ojciec kilka razy pytał mnie: „I co? Przydaje się ojcu?”, to trzeba coś było zrobić. Przeprowadzenie pierwszego „wywiadu” ze św. Augustynem wiele czasu mi nie zajęło. Wtedy tak się rozpędziłem, że w ciągu trzech miesięcy napisałem całą książkę. Tak powstały Rozmowy ze św. Augustynem. Ale to Opatrzność Boża tak tym pokierowała, żadna moja zasługa.
W 1972 r. ojcowie dominikanie otrzymali pozwolenie na wydawanie miesięcznika W drodze. Na jego łamach przez 40 lat odpowiadał Ojciec na pytania ludzi wątpiących, poszukujących, zbuntowanych w rubryce Szukającym drogi.
Nigdy nie czułem się specjalistą od odpowiadania na trudne pytania. Prowadzenie tej rubryki powierzył mi śp. o. Marcin Babraj, który bardzo wierzył w moje zdolności publicystyczne. Nieraz trzeba było podejmować tematy, w których czułem się kompletnym dyletantem. Wtedy szukałem przede wszystkim w Piśmie Świętym oraz u Ojców, trochę człowiek poszukał, pomyślał i jakoś dawałem sobie radę. Boże chroń nas przed specjalistami, którzy zbyt wiele wiedzą. A już zwłaszcza w wykładzie wiary. Wiara to jest jednak nasze zdążanie do nieskończonego i niezgłębionego Boga. Jej prawdy nawet św. Augustyn i nawet św. Tomasz do końca nie rozumiał – i obaj wyraźnie to podkreślali.
Reklama
W Ojca posługę bardzo mocno wpisała się obrona życia nienarodzonych, której początki sięgają powstania ruchu „Gaudium Vitae” (1979 r.), którego był Ojciec współzałożycielem.
To było podawanie pomocnej dłoni dziewczynom i kobietom, które znalazły się w niechcianej ciąży. Współpracę zaproponował mi ks. Stanisław Małkowski, żarliwy obrońca życia poczętego. Kiedyś przyszedł do mnie z propozycją, żebyśmy umieścili swoje nazwiska i telefony na plakatach z informacją skierowaną do takich kobiet, że gotowi jesteśmy im pomóc. Z tego zrodził się cały ruch, którego duszą była śp. Maria Wolframowa. Dziesiątki kobiet i mężczyzn włożyło wtedy w ratowanie zagrożonych dzieci mnóstwo czasu i serca.
Z perspektywy minionych lat, jak ocenia Ojciec problemy współczesności, które dotykają katolików?
Dzisiaj jest wielki atak na Kościół, próbuje się ludzi przekonać, że Kościół to jest wielka i podstępna organizacja przestępcza. Inni z kolei, nawet jeśli uznają zasługi Kościoła, uważają go za instytucję przestarzałą. Radziłbym wobec takich postaw zachować spokój. Przecież Pan Jezus naprawdę zmartwychwstał, a Jego słowa, że bramy piekielne nigdy nie przemogą Kościoła, na pewno nigdy nie stracą swojej ważności.
Ad multos annos, Ojcze Profesorze! Czego możemy życzyć z okazji jubileuszu?
Życia wiecznego.
O. Jacek Salij, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz i publicysta, jeden z najwybitniejszych polskich teologów katolickich. W 2019 r. otrzymał doktorat honoris causa PWTW.