O taką opowieść poproszony został także goszczący wieczorem wśród pielgrzymów biskup legnicki Andrzej Siemieniewski. Nie odmówił.
– To bajka z życia wzięta – zaczął. – Było to ok. 20. lat temu, kiedy byłem na rekolekcjach zimowych w Bolesławowie. Obejmowały Nowy Rok. Był mróz, śnieg i był to poranek noworoczny. Obudziłem się wcześniej i wyszedłem na spacer. Cały Bolesławów śpi, otulony ciszą, bielą i promieniami wstającego słońca. W takiej rozmodlonej, wdzięcznej i uduchowionej atmosferze idę sobie. Nagle z naprzeciwka biegnie jakiś kundel i szczeka. Moja pierwsza myśl – przeszkadza mi, co on tu robi? Patrzę, a za nim idzie jakiś jegomość, a wygląda jakby trochę długo i intensywnie świętował Nowy Rok. Chciałem ominąć go bokiem, ale kundel biegał koło mnie i szczekał, i szczekał. W końcu ten jegomość podszedł, chwycił psa i podniósł go, rozchylił jego sierść na karku i mówi: – O widzisz pan, o tu, te blizny, to ślady po drucie. Przywiązali go drutem do drzewa i odjechali. Znalazłem go, to i wziąłem do domu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że gdybym ja znalazł takiego psa, to pewnie też bym go odwiązał, ale bym go nie wziął, bo co ja zrobię z psem? A on go wziął. I pomyślałem sobie. Ten pies miał więcej szczęścia, że spotkał jego, niż by spotkał mnie – stwierdził bp Andrzej wywołując śmiech słuchaczy. – Oby być kimś takim, żeby ktoś po jakimś czasie powiedział: miałem szczęście, że ją/jego spotkałem – spuentował opowieść.
Pomóż w rozwoju naszego portalu