„Zróbcie Mu miejsce, Pan idzie z nieba, pod przymiotami ukryty chleba” – słowa tej pieśni wybrzmiały w Boże Ciało na ulicach naszych miast i miejscowości.
Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa to świętoliturgiczne w Kościele katolickim dla uczczenia Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. W Polsce obchodzona jest od 1320 r., kiedy to na synodzie w Krakowie wprowadził ją biskup krakowski Nanker.
Tegoroczna uroczystość miała wyjątkowy charakter, bo obchodzona w cieniu trwającej na Ukrainie wojny, jak również po pandemicznej przerwie. W Zamościu Mszy św. w katedrze przewodniczył bp Marian Rojek. W homilii mówił m.in. o chlebie dającym życie.
– Usłyszana dzisiaj Ewangelia mówi nam o jednym rodzaju chleba, stąd nie było problemu jeśli chodzi o jego wybór, bo możliwy był zaledwie jeden rodzaj. Niewiele inaczej przedstawia się sprawa z Chlebem z nieba, z Chlebem życia. I tak pozostało, i tak jest przez wszystkie wieki, aż do dzisiaj, gdyż ten, kto szukał Chleba dającego życie, karmił się łaską wiary, to wiedział, iż właśnie ten pokarm go niesie przez całe jego ludzkie istnienie – mówił bp Rojek.
– Właściwie wszędzie, w każdej katolickiej wspólnocie Chrystusowego Kościoła, człowiek głodny Boga otrzymywał jednakową odpowiedź: to jest Ciało Chrystusa. Zaspokojenie ludzkiego, duchowego głodu i tęsknota za sensem tego życia, za Bogiem, który nas kocha i któremu bardzo na nas zależy, za wiarą. Wydaje się, że w świecie chrześcijańskim nie były to zbyt trudne sprawy: po prostu trzeba się było zaangażować w parafialną drogę życia całym sercem, całą duszą, gdyż normalnie wiarę otrzymywało się od swoich rodziców i pogłębiało się ją przy własnych dziadkach. Żyło się tradycją, choćby taką, w jakiej dzisiaj uczestniczymy: Boże Ciało i eucharystyczna procesja do czterech ołtarzy pośród naszych domów i zagród – wskazał biskup.
Po Eucharystii z katedry wyruszyła procesja eucharystyczna, która przeszła ulicami: Akademicką, Łukasińskiego, Placem Wolności, Kościuszki, Moranda i zakończyła się na Rynku Wielkim. Cztery ołtarze przygotowano kolejno przy: kościele św. Katarzyny, kościele ojców franciszkanów, plebanii ojców redemptorystów i na Rynku Wielkim. Śpiewy podczas Eucharystii i przy poszczególnych ołtarzach prowadził chór z zamojskiej katedry.
W minionym tygodniu obchodziliśmy jedno z ważniejszych religijnych świąt - uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej. W dniu tym, wierni wyruszyli na ulice miast i wsi, aby wyrazić swoją radość i miłość do Pana Boga obecnego w Najświętszym Sakramencie.
Po okresie pandemii, który nauczył nas ograniczeń spotkań grupowych, uczestnictwo w licznych procesjach świadczyło o naszej tęsknocie za wspólnym wielbieniem Boga. W Strzegomiu odbyły się dwie procesje z okazji tej uroczystości. Pierwsza z nich wyruszyła z Bazyliki Mniejszej św. Apostołów Piotra i Pawła, przemierzając miasto i zatrzymując się przy czterech ołtarzach.
Miały od 26 do 64 lat. Ginęły po kolei – w ciągu kilku miesięcy 1945 roku. Dlatego, że do końca pozostały z dziećmi - sierotami, z pacjentami w szpitalu, z osobami starszymi, które nie miały rodzin ani opieki. Z tymi wszystkimi, którzy nie byli w stanie się bronić ani uciekać przed Armią Czerwoną, która brutalnie wkroczyła wtedy na Ziemię Warmińską. Czy można zrozumieć postępowanie sióstr katarzynek?
Pracowały na całej Warmii, w różnych domach zakonnych i w różnych miejscach: domach dziecka, szpitalach, ośrodkach opieki. Gdy żołnierze sowieccy zaczęli zajmować te ziemie, ludzie zaczęli się masowo ewakuować. Nie mogło być na tych ziemiach dzieci, które nie miały rodziców, chorych bez własnych rodzin czy najstarszych mieszkańców. Takich osób nie opuściły jednak siostry katarzynki. Mimo że były przez czerwonoarmistów bite, gwałcone, torturowane – na przykład w szpitalnej piwnicy, gdzie szukały schronienia wraz ze swymi podopiecznymi. Te, które zostały wtedy z pacjentami, były wielokrotnie wykorzystywane przez Sowietów. Niektóre więziono, a potem zesłano w głąb ZSRR. Pracowały w łagrach, zmarły z wycieńczenia. Siostra, która zorganizowała ewakuację dzieci – zgromadziła je w grupie na dworcu kolejowym, sama zaś poszła szukać dla nich wody i pożywienia. Żołnierz Armii Czerwonej zastrzelił ją, gdy tylko wyszła na zewnątrz. Były siostry, które zginęły wskutek ciągnięcia ich za samochodem po ulicach Kętrzyna. Po zajęciu Gdańska przez Sowietów pod koniec marca 1945 r. rozpoczęły się mordy, grabieże i gwałty na miejscowej ludności. Ofiarą napaści padły też siostry katarzynki, które znalazły się w mieście po przymusowej ewakuacji macierzystego domu w Braniewie. Jak podaje KAI, 58-letnia siostra Caritina Fahl, nauczycielka i ówczesna wikaria generalna Zgromadzenia, ze wszystkich sił starała się bronić młodsze siostry przed gwałtem. Została straszliwie pobita, zmarła po kilku dniach. Takie były ich losy.
Miały od 26 do 64 lat. Ginęły po kolei – w ciągu kilku miesięcy 1945 roku. Dlatego, że do końca pozostały z dziećmi - sierotami, z pacjentami w szpitalu, z osobami starszymi, które nie miały rodzin ani opieki. Z tymi wszystkimi, którzy nie byli w stanie się bronić ani uciekać przed Armią Czerwoną, która brutalnie wkroczyła wtedy na Ziemię Warmińską. Czy można zrozumieć postępowanie sióstr katarzynek?
Pracowały na całej Warmii, w różnych domach zakonnych i w różnych miejscach: domach dziecka, szpitalach, ośrodkach opieki. Gdy żołnierze sowieccy zaczęli zajmować te ziemie, ludzie zaczęli się masowo ewakuować. Nie mogło być na tych ziemiach dzieci, które nie miały rodziców, chorych bez własnych rodzin czy najstarszych mieszkańców. Takich osób nie opuściły jednak siostry katarzynki. Mimo że były przez czerwonoarmistów bite, gwałcone, torturowane – na przykład w szpitalnej piwnicy, gdzie szukały schronienia wraz ze swymi podopiecznymi. Te, które zostały wtedy z pacjentami, były wielokrotnie wykorzystywane przez Sowietów. Niektóre więziono, a potem zesłano w głąb ZSRR. Pracowały w łagrach, zmarły z wycieńczenia. Siostra, która zorganizowała ewakuację dzieci – zgromadziła je w grupie na dworcu kolejowym, sama zaś poszła szukać dla nich wody i pożywienia. Żołnierz Armii Czerwonej zastrzelił ją, gdy tylko wyszła na zewnątrz. Były siostry, które zginęły wskutek ciągnięcia ich za samochodem po ulicach Kętrzyna. Po zajęciu Gdańska przez Sowietów pod koniec marca 1945 r. rozpoczęły się mordy, grabieże i gwałty na miejscowej ludności. Ofiarą napaści padły też siostry katarzynki, które znalazły się w mieście po przymusowej ewakuacji macierzystego domu w Braniewie. Jak podaje KAI, 58-letnia siostra Caritina Fahl, nauczycielka i ówczesna wikaria generalna Zgromadzenia, ze wszystkich sił starała się bronić młodsze siostry przed gwałtem. Została straszliwie pobita, zmarła po kilku dniach. Takie były ich losy.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.