Trenują w niej chłopcy podzieleni na trzy kategorie wiekowe: trampkarzy, młodzików oraz orlików. Zajęcia są tak poukładane, aby nigdy nie kolidowały z nabożeństwami w miejscowym kościele Podwyższenia Krzyża Świętego. Priorytety są jasno wyznaczone. Bóg zawsze ma być na pierwszym miejscu.
Zbliżał się dekanalny turniej „Bosko Cup 2019” dla służby liturgicznej. Ministranci ze Starej Wsi postanowili w nim zagrać, ale brakowało im trenera. Ostatecznie znaleźli go w osobie Bartłomieja Pokładnika, byłego piłkarza klubu „Włókniarz” Bielsko-Biała. Sugestia, aby został ich szkoleniowcem, wyszła od jego synów. – Dostałem sygnał od chłopców, aby osoba z zewnątrz pomogła im poustawiać się na boisku. Zapytali, czy mogę to dla nich zrobić. Zgodziłem się bez wahania – wspomina B. Pokładnik.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Efekt: drugie miejsce w turnieju dekanalnym. Na szczeblu diecezjalnym nie udało się już za wiele zwojować. Powodów do wstydu jednak nie było. Wkrótce po turnieju pojawił się pomysł, aby zadbać o regularne treningi, a co za tym idzie o stałe występy w rozgrywkach „Bosko Cup”. I choć zajęcia ruszyły, to jednak kolejna edycja ministranckich zmagań się nie odbyła. Zastopowała ją pandemia.
Reklama
To spowodowało, że zapadła decyzja, aby zgłosić piłkarską drużynę ministrantów do Polskiego Związku Piłki Nożnej. Stało się tak, gdyż kluby zrzeszone w tym organie mogły mimo obostrzeń sanitarnych prowadzić zajęcia dla podopiecznych. Kolejnym krokiem było rozpoczęcie przez B. Pokładnika kursu trenerskiego. Aby poprowadzić ministrantów, z własnej kieszeni wydał 1300 zł na certyfikowane szkolenie. Po jego uzyskaniu sekcja piłkarska „Victorii” została włączona w struktury futbolowej centrali, w efekcie czego od wiosny br. grupa orlików ze Starej Wsi (rocznik 2010 i młodsi) wystartowała w oficjalnych rozgrywkach podokręgu bielskiego. Obok trenera społecznie dla klubu pracują: Ryszard Grzybowski, Janusz Foltan, Roman Gruszecki, Tomasz Konior. Wsparcia udziela również gmina i szkoła.
Zdobywanie doświadczenia
Zespół ministrantów swój debiut zaliczył w Hecznarowicach. Na tamtejszym boisku zagrał mecze z gospodarzami oraz z ekipami z Kobiernic, Porąbki i Kóz. Wtedy też zaliczył swój pierwszy remis. Pierwsza wygrana, i to efektowna, padła w kolejnej ligowej kolejce. Na własnym terenie ministranci wygrali 5:0 z Hecznarowicami, a do tego dorzucili jeszcze remis. Dwóch rywali było poza ich zasięgiem.
– W dziecięcej piłce nie ma tabel ani statystyk. Na tym poziomie nie należy wzmagać rywalizacji, lecz stawiać na formę zabawową. Chodzi o kształcenie umiejętności piłkarskich i rozbudzanie kreatywności zawodników – wyjaśnia B. Pokładnik. I dodaje: – Kiedy chłopcy nie rozumieją jakiegoś przepisu, to trzeba wtedy przymknąć oko. Zdarza się, że bramkarz nie pamięta, że nie może drugi raz podnieść piłkę z ziemi, jak już ją na niej postawił. W takich przypadkach rzut wolny dyktujemy, gdy upomnienie jest ignorowane. Te dzieci mają się bawić piłką, strzelaniem bramek i zespołowością. Dlatego auty wybija się z ziemi i nie odgwizduje spalonych.
Doping
Na trybunach rodzice nie pojawili się zbyt szybko. Z powodu pandemii mecze rozgrywano bez udziału publiczności. Teraz gdy się już na nich znaleźli, zachowują się nienagannie. Swoje robi również obecność ks. Grzegorza Thena, proboszcza ze Starej Wsi.
Reklama
Kapłan na swoich ministrantów lubi „patrzeć z góry”. Ich niektóre mecze nagrywa z drona, a skróty ze spotkań zamieszcza na parafialnej stronie. – Odpowiednie uprawnienia zrobiłem, żeby nikt nie miał pretensji, że proboszcz łamie przepisy. Przed użyciem drona, zgodnie z procedurami, zgłaszam ten fakt do najbliższego lotniska. Informuję je wtedy, że na takiej wysokości, na takim obszarze i na tyle minut będę zajmował przestrzeń powietrzną – wyjawia ks. G. Then.
– Na tym poziomie nie ma złej adrenaliny. Nie ma wyzwisk ani animozji. Sport jest czysty, a ministranci mogą dodatkowo uwypuklać jego lepszą stronę. W klubach profesjonalnych ciśnienie niekiedy jest tak duże, że sodówka uderza również rodzicom – mówi Roman Gruszecki, kierownik transportu ministranckiej drużyny.
– To nie tylko dzieci przeżywają mecz. Rodzice na trybunach również. Nie wyobrażam sobie, żeby odpuścić takie wydarzenie z udziałem własnych dzieci. Na każdym meczu chętnie jestem i dopinguję – dopowiada Natalia Zelek, mama Mikołaja i Kornela.
Piłka w grze
– Chłopcy są bardzo fajni. Od zawsze byliśmy kolegami i między nami nie ma problemów. Moja rola na boisku polega na rozmawianiu z sędzią. U nas tak naprawdę to wszyscy jesteśmy kapitanami. Nie spinamy się. Jak ktoś zepsuje piłkę, to nic się nie dzieje. Było, minęło. Gra toczy się dalej, bo to przede wszystkim zabawa – mówi o swej filozofii gry kapitan Miłosz Wróbel z 4 klasy podstawówki.
– Na przedmeczowej odprawie skupiam się, żebym na pozycji, na której zagram, spisał się jak najlepiej. Sugestie trenera są takie: dużo podawać, a jak jestem sam, to mam podbiec i strzelić na bramkę. Wynikami czasami się przejmujemy, a czasami nie – uzupełnia Tomasz Mynarski.
Reklama
– Strzeliłem do tej pory trzy bramki. Najładniejsza wpadła w meczu z Hecznarowicami. Dostałem zagranie, dobrze uderzyłem piłkę i się udało. Strzeliłem bez przyjęcia w dolny róg. Na pozycji napastnika obsadził mnie trener. Nawet nie wiedziałem, że jestem dobrym napastnikiem – szczerze wyznaje Krzysztof Konior.
– Treningi, mimo że mają formę zabawy, są męczące. Najciekawsze są mecze – zgodnie twierdzą kuzyni Nikodem i Wiktor Zelek. – Tutaj gramy rekreacyjnie i dlatego z wielką przyjemnością przychodzi się na treningi. Nie ma ciśnienia na wynik – zaznacza Artur Kolonko.
– Jako kapitan pilnuję porządku w drużynie. W szatni musi być posprzątane, a na boisku nie może być wulgaryzmów. Do decyzji sędziowskich podchodzimy spokojnie. Kiedy coś nie wychodzi, motywujemy się nawzajem. Uważam tatę za dobrego trenera. Dużo rzeczy rozumie i doskonale nas zna. Nie wiem, jaki patent zastosował, ale jest on skuteczny – wyjawia Bartłomiej Pokładnik, który gra też w Pasjonacie Dankowice.
– Pewnie, że faulujemy. Ale jak przeciwnik się przewróci, to podajemy rękę i pomagamy wstać. Nie odpuszczamy i nie przeklinamy – stwierdza Dawid Jonkisz. – Zrobiliśmy duże postępy. Wcześniej strzały oddawało się ze szpica, było wiele niecelności, a teraz te mankamenty przećwiczyliśmy – analizują Bogdan Nalborczyk i Kornel Zelek. – Wiadomo, że w profesjonalnym klubie więcej byśmy się nauczyli. Ale grać z kolegami z klasy, z których większość to ministranci, to czysta przyjemność – wyznaje Mikołaj Pokładnik.
– Nie miałem za bardzo gdzie grać w piłkę, a tutaj pojawiła się okazja i z niej skorzystałem. To świetny klub. Nikt na nikogo nie krzyczy. Chłopcy się znają i są dla siebie mili – uzasadnia Hubert Gruszecki. – Ministranci zawsze byli piłkarzami, tyle że najczęściej grali z ministrantami z innych parafii. Teraz pan Bartłomiej zrobił to profesjonalnie. Zapisał ich do związku i teraz mają odpowiednie ćwiczenia, fachowy instruktarz – mówi ks. G. Then. I dodaje: – Pobłogosławić, pokrzepić, powiedzieć dobre słowo – to moja rola w klubie.