Krzysztof Tadej: Boli?
Marcin Wadoń: Teraz nie. Biorę tabletki – rano cztery, wieczorem kolejne dwie.
Choroba rozpoczęła się, gdy miałeś zaledwie 9 lat...
Grałem w piłkę i zauważyłem, że w lewej stopie odstaje jakaś kostka. Wróciłem z boiska i pomyślałem, że to tylko zwichnięcie. Niestety, tak nie było. Z rodzicami jeździliśmy do różnych lekarzy. Nikt nie wiedział, co mi jest. Później choroba się rozwinęła. Miałem operację nóg, ale niestety nie było poprawy. Choroba stopniowo odbierała mi zdrowie. W wieku 13 lat potrzebowałem kul do chodzenia, a 2 lata później musiałem już mieć wózek. Moje nogi i ręce były bardzo osłabione. Miałem zaburzenia czucia, problemy z koncentracją, odczuwałem przemęczenie i nadwrażliwość na dotyk. Z czasem były coraz bardziej wykrzywione, deformacja ciągle się pogłębiała. Zacząłem się przewracać. Po wielu badaniach stwierdzono, że mam polineuropatię czuciowo-ruchową. To choroba neurologiczna, która może się pojawić u każdego, w każdym wieku.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Można się z niej wyleczyć?
Lekarze stwierdzili, że może się zatrzymać wraz z moim rozwojem biologicznym, czyli przed ukończeniem 25 lat. Dodali, że nie będę już normalnie chodził. Z tymi ograniczeniami będę się zmagał do końca życia.
Reklama
Wtedy się załamałeś?
W domu płakałem. Pojawiły się smutek i niechęć do życia. Szukałem ucieczki do Boga. W kościele słyszałem, że Bóg jest dobry. A kiedy wracałem do domu, nie mogłem sobie wytłumaczyć, dlaczego Bóg dopuścił do tego, że cierpię; że cierpią inni chorzy. Nie rozumiałem, dlaczego wszechmogący Bóg mi nie pomaga i mnie nie uzdrawia. Zamykałem się w sobie, unikałem ludzi. Patrzyłem ze smutkiem na rówieśników, którzy np. grali w piłkę nożną. Ja nie mogłem. Nie znajdowałem u nich zrozumienia. W piątej klasie naśmiewali się ze mnie, że krzywo biegam, że się przewracam, m.in. dlatego zmieniłem szkołę. To był okres, kiedy popadłem w depresję.
Kiedy zmieniło się Twoje życie? Dzisiaj jesteś osobą bardzo wierzącą, uśmiechniętą, zadowoloną...
Mimo wielu trudnych chwil zawsze odczuwałem, że Bóg jest i chce mojego dobra. Zacząłem zadawać pytania Panu Bogu. Do tego zachęcam wszystkich. Jeśli ktoś zmaga się z trudnościami w życiu, to niech stawia najtrudniejsze pytania Bogu i kapłanom, którzy go reprezentują. Im więcej pytamy, tym więcej światła otrzymujemy. I lepiej zrozumiemy swoją sytuację. Poza tym w moim życiu zaczęły się dziać różne rzeczy.
Jakie?
W mojej parafii odbywały się rekolekcje. Nie chciałem w nich uczestniczyć, ale koledzy mnie namówili. Rekolekcjonista – ks. Jacek Pędziwiatr opowiadał o Ziemi Świętej. Bardzo mnie to zainteresowało. Po powrocie do domu modliłem się: „Panie Jezu, chcę pojechać do Ziemi Świętej, ale obecnie nie mogę pozwolić sobie na ten wyjazd”. Następnego dnia dostałem maila od nieznanego zakonnika, w którym napisał, że za darmo chce mnie zabrać na pielgrzymkę do Ziemi Świętej i zapewnia pełną opiekę. W maju 2019 r. byłem na miejscu. Tam poczułem bliskość Pana Boga i nastąpiła przemiana. Kiedy wróciłem, pod względem duchowym byłem już zupełnie innym człowiekiem.
Reklama
Nie zadawałeś już pytania: dlaczego Bóg mnie nie uzdrawia?
Przeczytałem gdzieś odpowiedź na pytanie: dlaczego Pan Bóg dopuszcza w naszym życiu cierpienie? Ktoś powiedział, że sytuację osoby ciężko chorej można porównać do wojny, bo na wojnie najcięższe misje otrzymują najdzielniejsi żołnierze. W którymś momencie zdałem sobie sprawę z tego, że przez moje cierpienia, niepełnosprawność sam stałem się „żołnierzem”. Takim komandosem Pana Boga z misją specjalną. Moją misją jest niesienie nadziei ludziom. Oczywiście, często nasze plany na życie są inne niż plany Boga. Często aż iskrzy, gdy porównamy nasze plany z tym, co chce dla nas Bóg. Trudno jest pogodzić się np. z tym, że jesteśmy chorzy. Po mojej duchowej przemianie mówię Bogu, że jeśli chce mnie uzdrowić, to niech to sprawi, ale ja przede wszystkim chcę, aby moje życie było zgodne z Jego planem. Ważniejsze dla mnie są radość z Eucharystii, przebywanie z Panem Bogiem niż to, czy będę mógł przejść mniej czy więcej kroków.
Naprawdę nie pytasz: dlaczego to ja jestem chory? Dlaczego cierpię?
Co jakiś czas mi się to zdarza, ale nie tak często jak wcześniej. Bardzo ważny jest dla mnie fragment Ewangelii wg św. Jana, w którym uczniowie zapytali Jezusa, dlaczego pewna osoba jest niewidoma. Pytali, kto zawinił: czy ta osoba, czy jej rodzice. Pan Jezus odpowiedział, że nikt nie zawinił. Stało się to, żeby objawiła się chwała Boża. Ta chwała Boża może oznaczać, że Pan Bóg będzie się posługiwał osobą chorą. Dzięki tej osobie inni będą szukali drogi do wiecznego zbawienia.
Czyli choroba, cierpienie może być jedną z dróg dojścia do nieba?
Właśnie tak. Każdy w życiu ma swoją misję do spełnienia. Każde życie powinniśmy traktować jako wielki dar od Boga. Osoby chore np. więcej czasu poświęcają na myślenie o swojej egzystencji, o filozofii i mam wrażenie, że częściej się modlą. W wielu sytuacjach dzielą się swoimi pomysłami, przemyśleniami i radami. Z reguły bardzo trafnie doradzają.
Reklama
Zastanawiając się nad moją chorobą, widzę, jak zmieniło się życie w mojej rodzinie. W dzieciństwie rodzice na pewno byli poddenerwowani, bo musieli jeździć ze mną do lekarzy, a w tym czasie w domu zostawały moje młodsze siostry. Później zauważyłem, jak pogłębiło się ich życie religijne. Wstąpili do oazy rodzin. Wcześniej nie rozmawialiśmy na tematy wiary czy Pana Boga, a teraz o tym rozmawiamy. Gdy jeździliśmy na wycieczki, to raczej nie zatrzymywaliśmy się przy kościołach, a obecnie podróże połączone są ze znalezieniem kościoła i modlitwą. Pan Bóg na pewno zmienił nie tylko mnie, ale również moich bliskich.
Kiedy z Tobą rozmawiam, odnoszę wrażenie, że byłbyś świetnym księdzem. Nie myślałeś o wstąpieniu do seminarium?
Marzyłem o tym. Chciałem wstąpić do zakonu dominikanów. Byłem już na rozmowach. Niestety, ze względu na stan zdrowia nie zostałem przyjęty. W sprawie mojej przyszłości zdaję się na Pana Boga. Bez względu na to, czy będę osobą konsekrowaną, czy świecką, czy będę miał żonę, czy będę samotny, to chcę ewangelizować ludzi. Moim marzeniem jest to, żeby jak najwięcej osób poznało Boga.
Nie straciłeś kontaktu z dominikanami...
Moje dni są wypełnione samodzielną nauką. Uczę się m.in. języków łacińskiego i greckiego, a także studiuję w Dominikańskim Studium Filozofii i Teologii w Krakowie. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie śp. o. Joachim Badeni. Mistykę wplatał w każdą życiową sytuację. Podobno modlił się nawet podczas kąpieli! Próbuję go naśladować.
Reklama
Gdy obserwuje się twoją aktywność i przemianę duchową, można powiedzieć, że już nastąpił cud.
Jest takie powiedzenie, że jeżeli w twoim życiu nie dzieją się cuda, to sam możesz być cudem dla innych. Mam nadzieję, że tak jest w moim przypadku. Nieraz podaje się też przykład Maryi i mówi o Niej, że była „pierwszą monstrancją Pana Jezusa, gdy Go nosiła w swoim ciele”. Myślę, że po przyjęciu Komunii św., jeśli mamy czyste sumienie, każdy z nas może stać się najpiękniejszą monstrancją Pana i wtedy być cudem dla innych.
Często skupiamy się na własnym „ja”, zapominając, że więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu. Jeśli porozmawiam z kimś samotnym i zrozpaczonym albo komuś pomogę, to wówczas staję się bardziej szczęśliwy. Myślę, że gdyby każdy myślał o drugim człowieku, a nie wyłącznie o sobie, to świat szybko zmieniłby się na lepsze. I byłby to też cud.
Kiedy rozmawiasz z chorymi, to o czym przede wszystkim im mówisz?
Opowiadam, że radość i siłę czerpię od Pana Boga. Mówię, że przyjaźń z Nim jest możliwa dla każdego. Poza tym modlę się za nich. Z tym związany jest obrazek, który mam teraz obok siebie.
Jaki to obrazek?
Z relikwiami św. Teresy z Lisieux i jej rodziców. Święta Teresa nie użalała się nad sobą. Ofiarowała swój stan Panu Bogu. Chcę być taki jak ona.