ARTUR STELMASIAK: – Składa Pani do marszałka Sejmu obywatelski projekt poprawki do ustawy o planowaniu rodziny. Teraz marszałek będzie miał dwa tygodnie na zarejestrowanie komitetu i rusza zbiórka podpisów. Co jest w Waszym projekcie, czego się domagacie?
KAJA GODEK: – Postulujemy drobną od strony technicznej poprawkę, która będzie chroniła życie dzieci chorych, z wadami, m.in. z zespołem Downa. Chodzi o wykreślenie z ustawy zapisu, który zezwala na aborcję dzieci z powodów eugenicznych. W naszym państwie ponad 1000 dzieci rocznie jest zabijanych tylko dlatego, że ich „jakość” uznawana jest za zbyt słabą.
– Pani już składała taki projekt zakazu aborcji eugenicznej w 2013 r., podpisało się pod nim 500 tys. Polaków. Jaka była wówczas reakcja parlamentarzystów?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Dobrze, że Pan przypomina identyczny projekt z 2013 r., bo był on już procedowany, tym razem nie powinno być żadnych problemów. Ale ważne jest również przypominanie reakcji posłów Prawa i Sprawiedliwości. Gdy go uzasadniałam, były z ich strony owacja na stojąco i jednomyślne poparcie zakazu aborcji eugenicznej. Choć zakaz zabijania chorych dzieci poparło wówczas także kilkunastu posłów PO i PSL, to jednak został on odrzucony w pierwszym czytaniu. Od tamtego czasu zginęło ok. 4 tys. dzieci – tylko dlatego, że zdiagnozowano u nich chorobę lub wadę.
Reklama
– Dziś PiS ma samodzielną większość, można się też spodziewać poparcia sporej grupy posłów Kukiz’15 oraz kilku posłów Platformy Obywatelskiej i PSL-u. Czyli nie powinno być problemu?
– Mam taką nadzieję... Ale słyszałam już wiele deklaracji i pięknych słów z ust polityków. My przyniesiemy podpisy kilkuset tysięcy Polaków, aby uświadomić posłom, że oczekujemy konkretnych działań i spełniania deklaracji, które wielokrotnie słyszeliśmy.
– Ale w programie PiS nie było obietnicy zakazu aborcji.
– Wszyscy znamy publiczne deklaracje pro-life osób, które dziś piastują najważniejsze stanowiska w państwie i mają realny wpływ na stanowione prawo. Słyszeliśmy to zarówno od prezydenta, pani premier, jak i od prezesa PiS. Rozpoczynamy zbieranie podpisów, aby można było deklaracje przełożyć na realne decyzje ustawodawcy.
– Po zeszłorocznych tzw. czarnych protestach, gdy większość parlamentarna odrzuciła całkowity zakaz aborcji, również słyszeliśmy z ust polityków, że są za życiem. Wówczas zrzucono winę na to, że w obywatelskiej ustawie jest zapis o karalności kobiet. Czy tym razem nie będzie podobnie?
Reklama
– W ustawie, którą przynosimy, nie ma mowy o karalności kobiet. Wykreślamy możliwość aborcji na chorych dzieciach, nie zmieniamy dwóch pozostałych przesłanek aborcyjnych. Choć jesteśmy za całkowitym zakazem zabijania ludzi, to przygotowaliśmy projekt będący krokiem naprzód, aby dać mu jak największe szanse na powodzenie. Bardzo wiele mówi się o tolerancji, a więc opowiadamy się za tolerancją wobec dzieci niepełnosprawnych. Uchwalenie takiego projektu wyeliminuje aborcję w ponad 95 proc. i ocali życie ok. 1000 niewinnych dzieci rocznie. Co z tego, że są one inne niż my? Czy to powód, żeby mordować?
– W zeszłym roku popełniono kilka błędów w projekcie inicjatywy obywatelskiej pro-life. Wówczas podzieliły się środowiska obrońców życia. Także Episkopat Polski miał mocne zastrzeżenia do zapisu o karalności kobiet. Jak jest tym razem?
– Nie chcę się wypowiadać na temat zeszłego roku, celem naszego działania jest obrona dzieci, a nie cokolwiek innego. Cieszą nas akceptacja i poparcie biskupów, czego jednoznacznym potwierdzeniem jest czerwcowy komunikat Konferencji Episkopatu Polski. Obserwujemy dużą życzliwość różnych środowisk w całej Polsce i liczne deklaracje poparcia. Podkreślamy, że nasza inicjatywa jest świecka, ale wiemy, że rola Kościoła w obronie wartości życia jest niezastąpiona. Poza tym osoby duchowne to także obywatele i wyborcy, więc dlaczego mieliby się nie wypowiadać?
– Jest Pani nie tylko teoretykiem pro-life, ale także praktykiem i matką trójki dzieci. Dzięki otwartości na życie jedno dziecko z zespołem Downa udało się Pani już uratować.
Reklama
– Zawsze schodzę z pomników, które niektórzy próbują mi stawiać (śmiech). W Polsce jest kilkadziesiąt tysięcy matek dzieci z Downem, to nic specjalnego. Oczywiście, wychowywanie dziecka z niepełnosprawnością jest trudniejsze, ale to nie oznacza, że życie się kończy, co niektórzy próbują nam wmówić. Zawsze to podkreślam – urodzenie i otoczenie dziecka opieką to normalność, a nie wyjątkowość. Jesteśmy więc zwykłą 5-osobową rodziną.
– Pamiętam, jak poznałem Wojtka podczas naszej rozmowy w 2013 r. Był radosnym, szczęśliwym dzieckiem, z którego tryskała energia. Ile ma teraz lat?
– Teraz jest 9-latkiem i ma już swoje życie, szkołę, kolegów i dwie zżyte z nim siostry. Robimy wiele, by był z nami szczęśliwy, i chyba tak jest. Nie chcę opowiadać jakichś cukierkowych historii, bo przecież Wojtek jest dzieckiem niepełnosprawnym, które wymaga większej uwagi i opieki. Wychowanie dziecka z zespołem Downa stwarza problemy, ale po to są rodzice, by je rozwiązywać, a nie żeby w związku z przewidywanymi problemami zawczasu dziecko zabić.
– Cofnijmy się w czasie o 9 lat. Jak się Pani dowiedziała o chorobie syna?
– Chodziłam sobie z dzieckiem pod sercem. Dość wcześnie okazało się, że dzieje się coś złego, ale nie wiadomo co, potem badaniami prenatalnymi potwierdzono jednostkę chorobową. Lekarz natychmiast zmienił swój język. Przestał już mówić o dziecku, a zaczął określać Wojtka terminem „płód”. Mnie takie dehumanizowanie dziecka w związku z jego chorobą bolało i dalej boli.
– Co można było zrobić?
– Była sugestia, żeby zabić, ale wyrażona tak, aby to nie brzmiało aż tak źle. Lekarze są nauczeni pewnej terminologii. Tak jak nie mówią o chorym dziecku, a o płodzie, tak samo nie mówią o aborcji, ale o „terminacji”.
Reklama
– Ta opowieść brzmi trochę jak lekcja z historii eugeniki. Naziści też dehumanizowali osoby niepełnosprawne, aby je później masowo eksterminować. Czy podobne polowanie odbywa się w polskich szpitalach?
– Statystycznie trzy razy dziennie. Ale nie chcę uogólniać i stygmatyzować całego środowiska medycznego, bo znam wielu wspaniałych lekarzy, którzy naprawdę służą życiu i nie godzą się na takie praktyki.
– I są wyrzucani z pracy, jak prof. Bogdan Chazan ze Szpitala im. Świętej Rodziny w Warszawie...
– Niektórzy w jeszcze gorszy sposób, bo po cichu i nikt się za nimi nie wstawia. Niestety, tak też wygląda rzeczywistość służby zdrowia. Zmiana ustawy jest więc obroną tysięcy małych polskich obywateli, ich matek, ale także pracowników szpitali, którzy chcą leczyć, a nie zabijać.
– Czy Pani postawa pro-life jest związana z przyjściem na świat Wojtka?
– Na szczęście zawsze miałam takie poglądy. Gdy dowiedziałam się, że Wojtek ma zespół Downa, od razu znałam odpowiedź na pytanie: Dlaczego ja?
– Dlaczego?
– Bo miał się urodzić, a nie zostać zabity tak jak setki jego chorych rówieśników. Wcześniej wiedziałam o tzw. wyjątkach aborcyjnych w ustawach, ale osobiste przejście tej drogi uświadomiło mi, jak naprawdę wygląda rzeczywistość w Polsce. Diagnozuje się chorobę u dziecka i nakłania do jego zabicia, a przecież on wówczas był już duży, ja czułam jego ruchy, widziałam go na ekranie USG... Widziałam małego człowieka, a nie zespół chorobowy.
Reklama
– W którym miesiącu dowiedziała się Pani o chorobie Wojtka?
– U mnie diagnoza była w 5. miesiącu ciąży i lekarze cieszyli się, że udało im się wykryć to tak wcześnie. Często jest to 6., a nawet 7. miesiąc. Znany jest przykład ze Szpitala im. świętej Rodziny, że dziecko z zespołem Downa przeżyło aborcję i płakało godzinę. Ale jeszcze bardziej drastyczny przypadek miał miejsce 3 lata temu w Opolu – dziecko przez 4 godziny konało i nikt mu nie pomógł, bo zaleceniem lekarskim była śmierć. Późne aborcje są normą w przypadkach eugenicznych i pewnie są dziesiątki takich przypadków, o których się nie dowiemy, bo pracownikom szpitali ten płacz przestał przeszkadzać.
– Czy wiadomo, ile procent aborcji eugenicznych dokonuje się ze względu na zespół Downa?
– To jest najczęściej diagnozowany zespół genetyczny, najłatwiejszy do wykrycia, i cały system diagnostyki prenatalnej nastawiony jest na wyłapanie tej choroby.
– A czy w Polsce na świat przychodzi mniej dzieci z zespołem Downa?
Reklama
– Gdy zapisywałam Wojtka do przedszkola integracyjnego, to usłyszałam, że nie ma już miejsc m.in. dla dzieci autystycznych. Dla Wojtka znalazłam miejsce bez problemu, bo okazało się, że takich jak on jest mało. Dlaczego? Przecież nie wymyślono leku na tę chorobę. Po prostu zabito wiele dzieci z zespołem Downa, które pewnie byłyby w tym przedszkolu! Są już zaawansowane badania nad autyzmem i może za kilka lat będzie można go zdiagnozować prenatalnie, więc i dla autystyków zrobi się miejsce w przedszkolach...
– Wróćmy jednak do obywatelskiego projektu ustawy. Jak mogą pomóc osoby, którym zależy na życiu bezbronnych dzieci?
– Teraz jest doskonały moment, aby włączyć się w akcję ustawodawczą. Gdy tylko marszałek Sejmu zarejestruje komitet (najprawdopodobniej na początku września) – ruszamy ze zbieraniem podpisów. Czasu będziemy mieć mało, bo tylko trzy miesiące. Zdaję sobie sprawę, że nie docieramy do wszystkich, którzy chcieliby się podpisać. Tu każdy może pomóc. Wystarczy ściągnąć dokument ze strony internetowej, wydrukować i zbierać podpisy. Proszę się nie zrażać i nie mówić, że nie liczy się zebranych 10-15 podpisów. Naprawdę wszystkie się liczą!