ANNA CICHOBŁAZIŃSKA: Objął Ksiądz Arcybiskup ponad rok temu archidiecezję łódzką: z potężną aglomeracją miejską położoną w centralnej Polsce, o ogromnym potencjale kulturotwórczym przez znajdujące się tu uczelnie i instytucje kultury znane w Polsce i świecie, ale i z ogromnymi obszarami biedy. Przed jakimi wyzwaniami stoi obecnie archidiecezja łódzka?
Reklama
ABP MAREK JĘDRASZEWSKI: Pod względem religijności archidiecezja łódzka ma dwie wyraźnie zaznaczone przestrzenie: aglomeracja Łodzi i to, co poza nią. Procesy atomizacji społeczeństwa i laicyzacji, które zauważane są w samej Łodzi i miastach satelickich, nie są, na szczęście, tak silne w parafiach wiejskich i w miastach typu Bełchatów, Piotrków Trybunalski czy Tomaszów Mazowiecki. Tam sytuacja wygląda inaczej i zbliża się do średniej, typowej dla Polski. Natomiast w stolicy archidiecezji panuje tzw. „średnia łódzka”. Nie znałem tego pojęcia, jak tutaj przyszedłem. A jest to termin, z którym zetknąłem się na pierwszym spotkaniu księży dziekanów. Wyjaśniono mi, że jest to 10-12 procent uczestniczących w Mszy św. niedzielnej.
Trudno silić się na jakąś łatwą odpowiedź, jak do tego doszło. Stosunkowo niedawno rozmawiałem na ten temat z ks. prof. Jerzym Szymikiem, który mówił, że w połowie XIX wieku sytuacja Katowic i Łodzi była podobna, praktycznie były to wioski. I naraz zaczął powstawać w nich wielki przemysł. Do miast zaczynali przybywać ludzie ze wsi. Tworzyły się wielkie centra przemysłowe. Ale ich dalsza historia jest bardzo różna. Katowice i Śląsk pozostały wierne Kościołowi, tymczasem w Łodzi doszło do ogromnej religijnej erozji. Dlaczego tak się stało? Co sprawiło, że Łódź tak bardzo odbiega od Katowic? Odpowiedź ks. prof. Szymika była dla mnie bardzo przekonująca. Na Śląsku do pracy szli mężczyźni, natomiast kobiety pozostawały w domu. Każdego dnia czekały, czy mąż wróci z kopalni, czy też nie. Często nie wracał. Ona trzymała dom, rodzinę. Natomiast w Łodzi do pracy szły przede wszystkim kobiety. Trzyzmianowa praca, wyczerpująca biologicznie i genetycznie. O tym się nie mówi, ale w Łodzi jest największy procent ludzi chorych na raka. I najwyższa śmiertelność. Te kobiety pracowały w warunkach urągających higienie pracy. Do produkcji tkanin używano wody głębinowej. Ale ludność piła wodę gruntową, zanieczyszczoną przez ścieki, przecież nie było kanalizacji. Tak traktowano człowieka. Tkaniny miały być farbowane krystaliczną wodą, a ludność piła truciznę, która niszczyła organizm, uszkadzała kod genetyczny, osłabiając kolejne pokolenia. Ta degradacja biologiczna ludności jest odczuwana do dzisiaj.
Miało to chyba również przełożenie na degradację ducha?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Po wojnie miało to być miasto sztandarowo socjalistyczne. W wielkiej aglomeracji łódzkiej nie było wielu parafii. Były nawet takie, które liczyły 70-80 tys. wiernych. Na większą skalę zaczęto tworzyć parafie i budować kościoły dopiero w latach 90. Jak w sytuacji tak wielkich parafii mogło normalnie funkcjonować duszpasterstwo? W Poznaniu, już w latach 80. ogromnym wysiłkiem ludzi, księży i osobiście abp. Jerzego Stroby tworzono parafie osiedlowe, obejmujące ok. 10 tys. mieszkańców. Tutaj było zupełnie inaczej.
Mówię o tym z przejęciem, bo jestem tu półtora roku i uczę się dopiero Łodzi. Nie wiem zresztą, czy do końca się jej nauczę. Jednak przychodząc z zewnątrz, być może bardziej ostro widzę te problemy niż księża, którzy w tym środowisku się urodzili, wychowali i pewne problemy przyjmują ze spokojem, mówiąc po prostu: „średnia łódzka”. Ja się z tą „średnią łódzką” zgodzić nie mogę. Jest ona pewną wypadkową, na którą się składa również znajomość historii własnego miasta, poczucie tożsamości łodzian. A z tym jest na ogół słabo, by nie powiedzieć: źle. Wiele osób żyje wyobrażeniem Łodzi wielokulturowej. Rzeczywiście, było coś takiego i należy to ocenić pozytywnie, bo wbrew krążącym stereotypom, jakoby Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki, było tu daleko idące współdziałanie trzech wielkich skupisk narodowościowych i religijnych. Żydów, którzy mieli pieniądze i fabryki, Niemców, którzy stanowili przede wszystkim kadrę techniczną, oraz robotników Polaków. W czasach zaborów była jeszcze reprezentowana narodowość rosyjska, ale nie była ona zbyt rozbudowana, gdyż Łódź należała do guberni w Piotrkowie, tam była siedziba carskiej administracji. Ludzie współżyli tutaj ze sobą, wspólnie też budowali kościoły. Katedra prawosławna była budowana przez komitet składający się nie tylko z prawosławnych, ale także z ewangelików, żydów i katolików. Katedra katolicka, przed I wojną światową jeszcze kościół parafialny, powstała również dzięki współpracy ludzi różnych wyznań.
I naraz to wszystko się skończyło w 1945 r. Niemcy uciekli albo zginęli. Wcześniej, w 1944 r., zlikwidowali łódzkie getto, wywożąc Żydów do obozów zagłady w Auschwitz-Birkenau i Chełmnie. Sama Łódź nie została zniszczona, gdy chodzi o substancję mieszkaniową. Miasto stało się mekką dla wielu Polaków z całego kraju, także z Kresów Wschodnich, którzy szukali dla siebie domu. Tu również znalazły miejsce siedziby ministerstw, przecież Warszawa po Powstaniu była zniszczona. Tu było Ministerstwo Spraw Wewnętrznych twierdza Moczara. Nie każdy mógł tu mieszkać, nie każdy mógł robić karierę. Jest to historia, której się nie cofnie. W dalszym ciągu mieszkańcy nie do końca utożsamiają się z tym miastem, bo większość łodzian to ludność napływowa.
Łódź to rzeczywiście wielkie centrum akademickie. Ale ja to porównuję z Poznaniem. Poznań też jest wielkim centrum akademickim Polski, do którego przybywa młodzież nie tylko z Wielkopolski, ale także z Pomorza czy województwa zielonogórskiego. Większość tej młodzieży po zakończeniu studiów pragnie w Poznaniu pozostać. A z Łodzi ludzie po studiach uciekają. I to jest tragedia tego miasta. Jakby brakowało nadziei, że warto w tym mieście żyć. Miasto wyludnia się, starzeje. W 2030 r. Łódź będzie mniejsza o 130 tys. osób. To są ogromne wyzwania dla duszpasterzy, ale przede wszystkim dla władz miasta.
A dochodzą do tego jeszcze największe w Polsce, jak mówią badania socjologiczne, strefy biedy...
To jest w większości bieda dziedziczona. W jakich warunkach się rodzą, w takich żyją ludzie. Dlatego odpowiedzią na tę biedę materialną, a być może jeszcze bardziej biedę moralną winny stać się zespoły Caritas w każdej parafii. Trzeba pilnie tworzyć w parafiach świetlice środowiskowe, w których dzieci mogłyby, w innych niż znają z domu warunkach, spędzić kilka godzin, zjeść coś, odrobić lekcje. Nie lubię tego pojęcia „ludzie społecznego marginesu”, bo dla Chrystusa nikt nie jest człowiekiem marginesu, ale w Łodzi są prawdziwe slumsy, widziałem je, byłem tam. Przerażające! Byłem w sierpniu ubiegłego roku na koloniach prowadzonych przez Caritas, także dla dzieci z biednych dzielnic Łodzi. Opiekunowie opowiadali mi, że największy problem, jaki mieli z dziećmi, polegał na tym, aby przestały się bać jeść coś innego niż chleb posypany cukrem lub posmarowany margaryną. Płakać się chce. A z drugiej strony widzimy ministrów, którzy nadają sobie ogromne premie, bo przecież „tak ciężko pracują”. I to jest solidarność? Przecież to obecne państwo polskie wyrosło z buntu narodowego, jakim była autentyczna solidarność ludzka. Nieraz odnoszę wrażenie, że to, co się obecnie dzieje, jest zdradą ideałów sierpnia 1980 r.
Łódź położona w centralnej Polsce ogniskuje w sobie wszystkie bolączki naszego kraju...
To prawda. I nie rozwiąże ich sama tylko pomoc materialna. Czasem najłatwiej dać jakiś datek, by biedni mieli co jeść i w co się ubrać. Tymczasem potrzebna jest pomoc, która dotyczy całego człowieka, jego ducha. I to jest to, o czym mówił Ojciec Święty, gdy żegnał się z Polską w 2002 r. potrzebna jest wyobraźnia miłosierdzia. Pomoc polegająca na pokazywaniu innych perspektyw życia, na wydzieraniu dzieci i młodzieży z nałogów pijaństwa czy narkotyków. Chciałbym, by księża łączyli programy przygotowań do bierzmowania z akcją Czystych Serc, promocją życia bez narkotyków. Nawet jeżeli nie zawsze uda się młodych utrzymać na tej drodze, to ją przynajmniej poznają. Trzeba im pokazać zupełnie inną wizję życia ludzkiego.
Splata się tu wiele problemów. Jakby nie dość nieszczęść z przeszłości, to jeszcze dochodzi deprawacja młodego pokolenia poprzez szkoły i przedszkola. Nastąpiło uderzenie w rodzinę i wychowanie. Dlatego nie można milczeć, nie wolno mówić, że nie ma problemu. Trzeba budzić ludzi i uświadamiać. Myślę, że wiele się w tym zakresie dzieje, bo jeżeli w Łodzi jest zaledwie 10-12 procent dominicantes, to rzeczywiście jest to zdecydowana mniejszość. Ale ta mniejszość jest jednoznaczna, zahartowana w boju. Ze strony tych, których spotykam podczas swej pasterskiej posługi, czuję sympatię, otwartość, życzliwość. Niekiedy odnoszę wrażenie, że nie odczuwałem tego tak mocno w Poznaniu, jak tu, w Łodzi.