Informacja o odkryciu śladów materiałów wybuchowych na szczątkach samolotu, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem, i późniejsze dementi prokuratury wojskowej nie mogły nie wywołać emocji, burzy i ostrych komentarzy. I wymiany ciosów między obozami Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Ta wymiana na dalszy plan przesunęła to, co - dzięki tej politycznej zawierusze - mogła dowiedzieć się opinia publiczna na temat katastrofy czy raczej śledztwa w jej sprawie.
- Najważniejsze nie jest to, co dementował prokurator, lecz co powiedział mimochodem - mówi poseł Jacek Świat, członek Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154M, wdowiec po śp. Aleksandrze Natalli-Świat, jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej. - To, że przez ponad dwa lata nic nie zrobiono. Prokurator nie odpowiedział, dlaczego wcześniej nie zrobiono badań pod kątem obecności materiałów wybuchowych. A przy takiej katastrofie teza o zamachu musi być jedną z podstawowych, które trzeba zweryfikować. I to w pierwszych dniach! Należało pobrać próbki samolotu, wyposażenia, gruntu, próbki z ciał ofiar. Wszędzie tam mogły pozostać ślady wybuchu. Nie zrobiono tego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jak nie mgła, to trotyl
Reklama
Emocje związane z katastrofą w ostatnim czasie rosły niemal z dnia na dzień. Informacje o pomyleniu kolejnych ciał ofiar - w tym prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i dwóch duchownych, ponowne ich pochówki, pojawienie się w Internecie zdjęć okaleczonych ofiar - w tym prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wnioski konferencji naukowej na temat przyczyn katastrofy, wreszcie zagadkowa śmierć chorążego Remigiusza Musia, jednego z najważniejszych świadków śledztwa prokuratury wojskowej, kwestionującego rzetelność oficjalnych raportów co do poleceń wydawanych z wieży pilotom tupolewa...
A potem poważny dziennik podaje na pierwszej stronie, że na szczątkach tupolewa znaleziono ślady materiałów wybuchowych: trotylu i nitrogliceryny. W tej atmosferze, przy tym napięciu, informacja nie mogła nie wywołać tego, co wywołała. I nerwowa, acz uzasadniona okolicznościami reakcja lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego, mówiącego o zamordowaniu pasażerów samolotu lecącego do Smoleńska i wzywającego Donalda Tuska, odpowiedzialnego za brak postępów w śledztwie, do dymisji.
- Prezes Kaczyński może nie powinien tego mówić, ale sprowokowano go - mówi członek wspomnianego zespołu. Czy mogła to być przemyślana prowokacja? - Mogła. Bo czy to przypadek, że w jednym czasie nastąpiła śmierć chorążego, pomyłki podczas pochówków i upublicznienie zdjęć martwego prezydenta? Za jednym ruchem ktoś próbował zdezawuować prezesa i utrudnić stawianie pytań o zamach. Wielu będzie teraz mówić: jak nie mgła, to trotyl...
Część tez artykułu została postawiona na wyrost, jednak cały tekst się broni. Polscy prokuratorzy ostatnio byli w Rosji, by zbadać wrak. - Z pewnością musiał być ku temu jakiś powód. I nie było nim to, że teraz sobie przypomnieli - mówi.
Sprawa jest otwarta
Reklama
Czy wnioski dziennika, a potem polityków nie szły za daleko? Może i tak - przyznaje Jacek Świat, ale dziennik jest poważny, a autor ma duże doświadczenie i trudno uwierzyć, żeby porwał się na tabloidową sensację. Podstawy do artykułu zapewne były mocne, a redakcja i autor z pewnością nie wszystko mogą ujawnić.
- Prokuratura, co trudno się przebija do opinii publicznej, pozostawiła sprawę otwartą - mówi Jacek Świat. - Prokurator przyznał, że są ślady i jednocześnie stwierdził, że trzeba je zbadać. Nie potwierdził tezy o materiałach wybuchowych czy zamachu, ale nie był też w stanie temu zaprzeczyć. Sprawa jest otwarta.
Ważne jest to, co wyszło przy okazji: że wcześniej nie zrobiono badań na obecność materiałów wybuchowych. - Nie wiemy, czy pojawiły się jakieś dodatkowe przyczyny, że akurat teraz prokuratorzy pojechali pobrać próbki do badań - mówi Jacek Świat. - Pytań jest coraz więcej, a my po ponad dwóch latach jesteśmy w punkcie zerowym. Przy tym mnóstwo dowodów przepadło. Dużo trudniej będzie wyjaśnić, co naprawdę się stało.
Dementi prokuratury i samego dziennika było na tyle słabe, że Jarosław Kaczyński podtrzymał opinię na temat ostatnich wydarzeń. Także dlatego, że ma swoje źródła informacji. - Najpierw było nieuzasadnione rozdzielenie wizyt, później było zdjęcie ochrony z prezydenta, później to, co wiązało się z naprowadzaniem samolotu, katastrofa, akcja dezinformacyjna, która następowała tak szybko, że trudno sobie wyobrazić, iż nie była przygotowana - mówił dziennikarzom prezes już po dementi. Jak przypomniał, szef MSZ Radosław Sikorski już w pierwszych chwilach po katastrofie mówił, że to błąd pilotów. - Skąd to wiedział?
Strach, głupota lub nieudolność
Reklama
Rządowe media chętnie cytowały ostre słowa Kaczyńskiego, pomijając sensacyjną publiczną wypowiedź Tuska. - Nie sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z tymi, którzy formułują tego typu wnioski - mówił dziennikarzom premier, nawiązując do słów prezesa PiS.
Według Jacka Świata, nerwowość premiera można łatwo wytłumaczyć. - Atakuje, wiedząc, że broni swojej głowy. Mówiąc o dewastowaniu życia publicznego, zapomina, że sam zdewastował je swoimi decyzjami i tym, że od lat patronuje przemysłowi pogardy - mówi. - Dopuścił się rzeczy niebywałej: doprowadził do bezprecedensowych zaniedbań. Nie wiem, czy powodem był strach, głupota czy nieudolność. Tę ekipę powinno to zmieść z polityki na zawsze.
Im więcej czasu mija od katastrofy, tym więcej rodzi się pytań. Po skandalu z zamianą ciał wiemy, że w Polsce nie zostały zrobione autopsje ofiar katastrofy - a to jest karygodne. Tym większe wysiłki specjalistów od wizerunku zatrudnianych przez rządzących. Może szum medialny po nietrafionym lub sprowokowanym tekście w gazecie miał zagłuszyć inne wydarzenia? - Na przykład efekty konferencji naukowej sprzed kilkunastu dni, podczas której obalono ustalenia tzw. komisji Millera (m.in. o pancernej brzozie), „podmian” ciał ofiar, śmierć chorążego Musia itd. - zastanawia się Jacek Świat. Nagle niemal zniknęły z orbity zainteresowań mediów.