Na Kasprowym Wierchu zainstalowano nowoczesne rozwiązania. Takie jak w całym kolorowym świecie Unii Europejskiej. Oto w tak potrzebnym ludziom w tym miejscu, cywilizacyjnym przybytku, siedzi osoba, która pobiera opłaty za korzystanie z usług cywilizacyjnych i pod żadnym pozorem nie stosuje taryfy ulgowej, choćby w stosunku do małych dzieci przyjeżdżających tu kolejką z rodzicami. Nawet gdy komuś zabraknie pieniędzy. Nie stosuje, bo nie może. Dlaczego? „Czy pan nie rozumie - tłumaczy zdenerwowanemu ojcu małego dziecka, który nie zabrał ze sobą więcej pieniędzy i ma wyliczone każde pięćdziesiąt groszy (pobyt w Zakopanem nie należy do najtańszych, zwłaszcza dla rodzin), że ja mam nad sobą kamerę…”. W restauracji, gdzie można posilić się hamburgerem i frytkami, oko kamery śledzi dzień i noc skuloną postać, żeby nie mogła okazać żadnych względów uboższym pośród gości przywożonych tu linową kolejką. (Sama zarabia zbyt mało, by mogła mieć gest). A na zewnątrz, w skalnej przestrzeni, czasami nawet w środku lata, wieje szalony wiatr i zacina zimny deszcz. Co wtedy mają począć rodzice? Ta groźna instancja, ta przerażająca kamera może przecież sprawić, że ta pani straci pracę. A tego ona nie zaryzykuje. Automat zarejestruje jej ludzki odruch litości, inny automat rozliczy ją z tego i wypluje na bruk, jak wypluwa się niepotrzebny nikomu żeton czy odpad produkcyjny. Bo życie na Kasprowym, ułożone według taryf i procedur nowoczesnego świata, przypomina życie na taśmie produkcyjnej. Wrzucasz monetę i jesteś kimś, nie wrzucasz, jesteś nikim.
Kasprowy to tylko ilustracja, jak można zepsuć porządek naturalny, porządek ludzkich odruchów serca i prostej logiki, ustanawiając inny porządek: według materialnej rachuby, zimnego bilansu, w którym już nie jesteśmy ludźmi, ale tylko pretekstem, okazją, by można było na nas zarobić. Mamy w każdej sytuacji przynosić dochód. I nie ma żadnych wyjątków. Nie ma miejsca dla nas, gdy nie przynosimy dochodu. Kasprowy może być metaforą nowego, wspaniałego świata. Wokół tylko skały, lodowaty chłód, głucha cisza przerywana wyciem wiatru.
Tak wygląda świat bez Boga. Jest nagi i przerażająco zimny. Nie ma w nim żadnej nadziei. Słychać tylko dźwięk przesypujących się monet.
Ale Tatry i Podhale słyną z ludzkiej szlachetności. Na sąsiednim szczycie ustawiono przed ponad stu laty krzyż. Górale - ci, których nie pochwycono jeszcze w żelazne kleszcze życia dla dochodu - potrafią okazać serce. Nie oddali się całkowicie bożkowi, którego starodawne imię brzmi: złoty cielec. Choć umieją liczyć pieniądze, choć serca często ociężałe są z powodu konsumpcji… Bóg patrzy na intencje. Nie liczy potknięć, niezawinionych błędów, interesuje Go, czy kochamy naprawdę. Czy jesteśmy w stanie za Niego życie oddać. Bo nie znosi fałszywych proroków i uzurpatorów, którzy chcą Mu ukraść królewską koronę… Tutaj, w Tatrach, uzurpatorzy zawsze szybciej niż gdziekolwiek indziej zostają zdemaskowani - przypomnijmy choćby przeciwników śp. ks. Mirosława Drozdka - niczym ów fałszywy nagi król z bajki Andersena, który udawał przed pospólstwem, że jest wspaniale odziany. Był nagi, bo był nadęty pychą. A Król jest tylko jeden. To Mistrz pokory. To nie oko kamery panuje nad nami. Jak pisał przed prawie stu laty kapłan z Bazylei - ks. Robert Mäder: „On rządzi rzeczywiście i naprawdę. Nie tylko z prawa, ale i z mocy. On używa swoich wrogów, czy chcą, czy nie chcą, aby co najmniej pośrednio stawali się wykonawcami Jego planów. A gdy się przeciwstawią, ciska ich wszystkich o ziemię, jak rozbite czerepy gliniane”.
Kto to dzisiaj rozumie! Dla wielu Chrystus jest ucieleśnieniem słabości, kimś takim, jakiego obraz nakreślił Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”. Ale taki Chrystus nie istnieje; jest fantomem chorej wyobraźni artystów oddanych Antychrystowi. Górale - silny, prawy lud - czują to. Tak jak wszyscy, którzy potrafią zmagać się z trudami i cierpieniem. Górale podhalańscy postawili krzyż na Giewoncie dla upamiętnienia 1900. rocznicy urodzin prawdziwego Króla. Ustawiali go przez sześć dni. „My wiemy, że nasza droga nie jest jakimś spacerem. Idzie ona przez Górę Oliwną i przez Kalwarię - ta droga do zwycięstwa. Ale kto nie jest gotów dla jakiejś sprawy cierpieć i krwawić, nie jest też wart żyć dla niej. (…) Chrystus jest Królem. Królem królów. Cesarzem cesarzy. Prezydentem prezydentów. Rządem rządów. Prawodawcą prawodawców. Sędzią sędziów. Królem w czynie i w rzeczywistości. Nie żadną dekoracyjną figurą, jak książęta państw konstytucyjnych. Nie tylko niby przewodniczący honorowy Ligii Narodów. Jeśli nas kiedy kto zapyta o naszą politykę, odpowiemy: Znamy tylko jedną: Niech żyje Król!”, kontynuuje szwajcarski kaznodzieja (także człowiek gór). Bez uznania tej prawdy, bez ukorzenia się przed naszym Królem będziemy nikim jako naród i jako poszczególni ludzie. I nasza polityka będzie tylko pustą fanfaronadą. Mamy - jako ochrzczeni - specjalne przywileje, ale i specjalne obowiązki wobec naszego Króla. Od nich nigdy i nic nas nie zwolni.
Ks. prał. Robert Mäder: „Chrystus Król. Rozważania antylaickie”, Poznań 1927.
* * *
Ewa Polak-Pałkiewicz
Publicystka, autorka wywiadu rzeki z Janem Olszewskim pt. „Prosto w oczy”, tomu publicystyki „Kobieta z twarzą” oraz książki „Patrząc na kobiety”
Pomóż w rozwoju naszego portalu