Reklama

Myślę, że to moje powołanie

Wszystko wskazywało na to, że będzie zakonnicą. I choć porzuciła postulancki habit, nie zrezygnowała z misji. W swoich filmach i reportażach opowiada o krzywdzie ludzkiej, o niesprawiedliwości i obojętności świata bogatych i sytych. A potem sama organizuje pomoc dla tych, o których nikt nie chce pamiętać

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jest jedną z nielicznych dziennikarek, które mają odwagę mówić, że „tak naprawdę nie ma niezależnego dziennikarstwa”. A informacja, która dociera do ludzi na świecie, jest zależna od potęgi dwóch czy trzech agencji światowych. A te działają w interesie wielkich korporacji. Należy do grona niewielu głośno mówiących, że wojna w Sudanie to nie walki etniczne, ale batalie o złoża ropy naftowej. Jej filmy o prześladowaniach katolików w Afryce pokazują nie tylko obojętność świata na los ludzi tamtejszego kontynentu, lecz także ekspansję radykalnego islamizmu i próbę podporządkowania muzułmanom całej Afryki. Przy milczącej zgodzie państw najbogatszych - w zamian za prawa do wydobywania na tamtym kontynencie ropy przez światowe koncerny. Należy też do rzadko spotykanych dziennikarzy, którzy w swoich filmach mówią prawdę o pomocy przekazywanej przez świeckie organizacje charytatywne krajom, gdzie ludzie umierają z głodu. Ledwie dziesięć procent pieniędzy trafia do potrzebujących. Niewielkie fundusze idą na transport, pozostałe na wysokie honoraria dla urzędników instytucji pomocowych. Z kolei jej film „A cry in the silence”, opowiadający o tragedii sudańskich uchodźców z południa kraju, zdobył w 2006  r.nie tylko pierwszą nagrodę na Europejskim Festiwalu Filmów Dokumentalnych, ale był też jednym z nielicznych dokumentów na świecie, który pokazał tragedię sudańskich chrześcijan. Zwłaszcza katolików.

Bóg i Ojczyzna

Agnieszka Dzieduszycka to córka hrabiego Eustachego Dzieduszyckiego i Barbary Kameckiej. Urodziła się w Warszawie i przez pierwsze dziewięć lat życia rokrocznie razem z rodzicami przeprowadzała się. Ojca - arystokratę - komuniści szykanowali z dwóch powodów. Dlatego że był arystokratą i dlatego że nie tolerował ani oszustwa, ani pijaństwa. Mimo że był wybitnym specjalistą w hodowli koni, niemal co roku wyrzucano go z pracy w kolejnych PGR-ach. Jednak Agnieszka Dzieduszycka nie wspomina tamtych lat źle i gdyby mogła, znów chętnie zamieszkałaby na wsi. Tam zawierała swoje pierwsze przyjaźnie. Stamtąd pamięta głośne czytanie przez rodziców „Trylogii” i wspólnie odmawiane modlitwy. Tam również budowała się jej narodowa tożsamość. Nie tylko wtedy, kiedy tata opowiadał jej o przedwojennej „pałacowej i dworskiej” Polsce. Ale także i wówczas, gdy na „dewizowe” polowania przyjeżdżali obcokrajowcy. Prowadził je ojciec jako jedyna osoba znająca języki obce. - Przyjeżdżali głównie Francuzi - wspomina Agnieszka Dzieduszycka. - To były moje pierwsze spotkania z innym światem. Z ludźmi, którzy inaczej mówili i inaczej wyglądali… Wtedy zaczęłam sobie uświadamiać, że jestem Polką. Że to jest mój kraj. To jest mój język.
Do Pana Boga zbliżył ją wypadek samochodowy. Mieszkali wtedy już na stałe w Warszawie. Na 11-letnią dziewczynkę sypiącą kwiatki podczas procesji Bożego Ciała najechał samochód. - Leżałam pół roku w szpitalu. Niemal codziennie przychodzili do mnie księża misjonarze z parafii Świętego Krzyża. Przynieśli mi różaniec - to wydarzenie bardzo na mnie wpłynęło. Sama z siebie zaczęłam się modlić. Leżałam przez kilka miesięcy, odmawiając Różaniec. To było moje pierwsze największe przeżycie duchowe.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Gromy z nieba

Wraz z wiekiem przychodziła dojrzałość polityczna. Pierwszy etap uświadamiania sobie, czym jest komunizm, nastąpił po 1970 r. - Rodzice w wielkim skupieniu słuchali RWE. Byli przerażeni, kiedy doszło do zbrodni komunistów na Wybrzeżu - opowiada Agnieszka Dzieduszycka. - Widząc strach na ich twarzach, byłam przekonana, że wydarzyło się coś bardzo ważnego. Coś, co może zaważyć na naszej przyszłości, na przyszłości kraju. I to bardzo mocno odczułam. Rodzice nie do końca mi tłumaczyli, bo byłam za mała. Ale wiedziałam, że były manifestacje przeciwko władzy. Że byli zabici. To było moje pierwsze głębokie przeżycie związane z totalitaryzmem. Wtedy jakoś dogłębnie uświadomiłam sobie, że mieszkam w państwie totalitarnym.
Wychowanie polityczne i duchowe, jak dziś mówi Agnieszka Dzieduszycka, zawdzięcza tyleż ojcu, co Marysi Pieńkowskiej z warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Jednej z pierwszych osób, które prowadziły modlitwy Taizé. Agnieszka była w jej grupie aż do końca liceum. Jeździła rokrocznie na formacyjne obozy „kikowskie”. Uczęszczała też na spotkania w KIK-u z ludźmi biorącymi udział w walkach o wolną Polskę.
Zanim przyszedł czas matury, jak grom z jasnego nieba uderzyły w nią dwa wydarzenia. Oba w sierpniu. Ciężki zawał serca ukochanego taty. I powstanie „Solidarności”. Tygodnie płynęły wtedy błyskawicznie. Raz przemieniając się w radość, innym razem w smutek. - Od czasu zawału ojciec był na bardzo niskiej rencie, a mama musiała przerwać pracę - wspomina Agnieszka Dzieduszycka. - Była taka bieda, że tygodniami w lodówce leżał tylko makaron i biały ser.
Kolejnym „gromem” był stan wojenny. Wprawdzie Agnieszka Dzieduszycka od razu włączyła się w działalność podziemną, jak również w prace w Komitecie Pomocy Internowanym i Więzionym przy kościele św. Marcina w Warszawie, ale była przerażona. Wciąż bała się, że nastąpią wydarzenia podobne do tych, jakie miały miejsce w Budapeszcie w 1956 r., w Pradze - w 1968 r. - Mimo ponurych skojarzeń, robiłam to, co do mnie należało. Kolportowałam prasę podziemną, roznosiłam paczki rodzinom internowanych i więzionych - mówi Dzieduszycka. - Jednocześnie był to dla mnie czas duchowego wzrastania. - Bardzo dużo modliliśmy się. Byłam w grupie modlitewnej, którą prowadziła Marysia Pieńkowska. Kształtowaliśmy się przez modlitwy, wspólny śpiew. Wspólne wyjazdy na rekolekcje. Do krakowskich Dominikanów na uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Nosiliśmy czarne opaski, oporniki. I mieliśmy poczucie misji. Kiedy przyszło lato, zorganizowaliśmy obóz wędrowny dla dzieci osób internowanych. Miałam wtedy poczucie, że jestem częścią działań antykomunistycznych, i nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. U nas w domu w kółko rozmawiało się o Polsce.

Reklama

Zagraniczne lekcje Agnieszki

Czas stanu wojennego to również czas liceum i dzień, gdy został zamordowany Grześ Przemyk - kolega z podstawówki. To także czas chwilowego załamania. - Manifestowaliśmy z czarnymi opaskami na klatce schodowej, gdzie mieszkał Grześ - wspomina Agnieszka Dzieduszycka. - Dręczyło mnie poczucie bezsilności. Skoro oni mogą zabić za nic i nic nie można im zrobić, to równie dobrze mogą zabić każdego z nas. Podobnie byłam przybita po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki.
Kolejny rok to niepowodzenie na egzaminach wstępnych na studia. Bieda w domu i decyzja o wyjeździe za granicę na trzy miesiące. Ale to również kolejny etap w dojrzewaniu politycznym. Ciężka praca w roli opiekunki osoby starszej. I spotkania z „zagraniczną” rodziną. Dalszą i bliższą. Rozmowy o losach rodziny i o polskim rządzie w Londynie. - Zamiast „przepisowych” trzech miesięcy, pozostałam we Francji przez cały rok. I to był dla mnie rok wielkiego rozwoju duchowego i intelektualnego. Uczenia się rozumienia, czym jest polskość, czym nie jest, a mogłaby być - podkreśla Dzieduszycka.
Kiedy wreszcie wróciła do kraju, zabrano jej paszport i zagrożono postawieniem w stan oskarżenia za samowolne przedłużenie pobytu za granicą. Jednak kolejnego roku znów niemal cudem otrzymała paszport. I tak od połowy lat osiemdziesiątych do wolnej Polski czas dzieliła na pobyty w Polsce, we Francji i w Belgii. Wreszcie na stałe wróciła do kraju i rozpoczęła studia na Lingwistyce Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego. Równocześnie, już w wolnej Polsce, wstąpiła do postulatu Sióstr Urszulanek. Jednak obu tych zajęć nie dało się połączyć. Wybrała życie w świecie. Na rok przed dyplomem pojechała na wymianę naukową do Brukseli. Agnieszka Dzieduszycka nie wierzy w przypadki, tylko w przeznaczenie. Propozycję rozpoczęcia podyplomowych studiów dziennikarskich w Katolickim Instytucie im. Roberta Schumana dziś uznaje więc za powołanie. Egzamin zdała bez problemów i wreszcie otrzymała solidne stypendium. Dopiero po latach mogła spokojnie studiować, bez obawy, czy będzie miała co jeść.

Myśl o powrocie

Po studiach Opatrzność znów wtargnęła w jej życie bardzo wyraźnie. Dostała pracę w redakcji katolickiej TVP. Jakiś czas później stała się współtwórcą programu młodzieżowego „Raj”. Następnie - własnego programu o tematyce ekumenicznej: „Korzenie jedności”. Jej dokument o spotkaniu w Taizé w Paryżu wyróżniał się spośród wielu podobnych produkcji. Również film o ojcu Danielu Ange, o siostrach karmelitankach w Norwegii, o Medjugorie. Kiedy więc odchodziła z telewizji w końcu ubiegłego wieku, miała już znaczący dorobek dziennikarski. Dostała propozycję pracy w Catholic Radio and Television Network (CRTN), działającej później na potrzeby organizacji „Kirche in Not”. Zamieszkała znów za granicą. Tym razem w Niemczech. Stamtąd zaś przyszła kolej na dalsze wyjazdy za granicę, na zbieranie materiałów do filmów. Po jednym z nich, na Kaukaz, zorganizowała pomoc. Chodziło o tamtejsze kobiety żyjące w wyjątkowym zaniedbaniu i nędzy duchowej. Każda z nich poddawała się aborcji kilkadziesiąt razy.
- Po powrocie z Armenii byłam zdruzgotana. W końcu to kolebka chrześcijaństwa, a dziś w tej części świata panuje neopogaństwo, które jest skutkiem tych siedemdziesięciu lat komunistycznej indoktrynacji - mówi Dzieduszycka. - Rodzina jest tam w stanie rozkładu. Masowe aborcje. Ale z drugiej strony, kiedy przyjechałam do kraju i organizowałam pomoc dla Kaukazu, byłam zaskoczona otwartością Polaków na biedę innych. Pomocą, jakiej im udzielono. Ale ja też, kiedy jestem w kraju, w którym się dzieją straszne rzeczy, to nie potrafię przejść obojętnie wobec tej krzywdy. Później więc robię te akcje w Polsce na rzecz tych ludzi, tych krajów. Żeby choćby w jakiś minimalny sposób im pomóc… I już dziś chyba inaczej nie potrafię. Myślę, że takie jest moje powołanie.
W międzyczasie w swojej wspólnocie Adonai przy warszawskich Dominikanach Agnieszka Dzieduszycka poznała swojego przyszłego męża i wkrótce dodała do swego nazwiska jeszcze jedno: Manikowska. A przed świętami Bożego Narodzenia powróciła z kolejnej wyprawy do Sudanu i marzy o kilkumiesięcznym urlopie zdrowotnym, by mogła odpocząć po okropnościach, jakie widziała. - Jednak zawsze jakiś czas po powrocie pojawia się we mnie taki głos, że jest to moja misja. Że mam taką rolę do spełnienia - wyznaje. q

2010-12-31 00:00

Ocena: 0 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Joanna Beretta Molla. Każdy mężczyzna marzy o takiej kobiecie

Niedziela Ogólnopolska 52/2004

[ TEMATY ]

św. Joanna Beretta Molla

Ewa Mika, Św. Joanna Beretta Molla /Archiwum parafii św. Antoniego w Toruniu

Zafascynowała mnie jej postać, gdyż jest świętą na obecne czasy. Kobieta wykształcona, inteligentna, delikatna i stanowcza zarazem, nie pozwalająca sobą poniewierać, umiejąca zatroszczyć się o swoją godność, dbająca o swój wygląd i urodę, a jednocześnie bez krzty próżności.

Żona biznesmena i doktor medycyny, która nie tylko potrafiła malować paznokcie - choć to też istotne, by się podobać - ale umiała stworzyć prawdziwy, pełen miłości dom. W gruncie rzeczy miała czas na wszystko! Jak to czyniła? Ano wszystko układała w świetle Bożych wskazówek zawartych w nauczaniu Ewangelii i Kościoła. Z pewnością zdawała sobie sprawę z tego, że każdy z nas znajduje czas dla tych ludzi lub dla tych wartości, na których mu najbardziej zależy. Jeżeli mi na kimś nie zależy, to nawet wolny weekend będzie za krótki, aby się spotkać i porozmawiać. Jednak gdy na kimś mi zależy, to nawet w dniu wypełnionym pracą czas się znajdzie. Wszystko przecież jest kwestią motywacji. Ona rzeczywiście miała czas na wszystko, a przede wszystkim dla Boga i swoich najbliższych.

CZYTAJ DALEJ

W czasie Roku Świętego 2025 nie będzie specjalnego wystawienia Całunu Turyńskiego

W czasie Roku Świętego nie będzie specjalnego wystawienia Całunu Turyńskiego. Zorganizowane zostaną jednak przy nim specjalne czuwania przeznaczone dla młodzieży. Jubileuszową inicjatywę zapowiedział metropolita Turynu, abp Roberto Repole.

- Chcemy, aby odkrywanie na nowo Całunu, niemego świadka śmierci i zmartwychwstania Jezusa stało się dla młodzieży drogą do poznawania Kościoła i odnajdywania w nim swojego miejsca - powiedział abp Repole na konferencji prasowej prezentującej jubileuszowe wydarzenia. Hierarcha podkreślił, że archidiecezja zamierza w tym celu wykorzystać najnowsze środki przekazu, które są codziennością młodego pokolenia. Przy katedrze, w której przechowywany jest Całun Turyński powstanie ogromny namiot multimedialny przybliżający historię i przesłanie tej bezcennej relikwii napisanej ciałem Jezusa. W przygotowanie prezentacji bezpośrednio zaangażowana jest młodzież, związana m.in. z Fundacją bł. Carla Acutisa, który opatrznościowo potrafił wykorzystywać internet do ewangelizacji.

CZYTAJ DALEJ

Bp Piotrowski: duchowni byli ostoją polskości

2024-04-29 11:42

[ TEMATY ]

bp Jan Piotrowski

duchowni

archiwum Ryszard Wyszyński

Odsłonięcie i poświęcenie pamiątkowej tablicy przy ścianie śmierci - z nazwiskami kilkunastu duchownych katolickich, którzy zginęli w obozie Gross- Rosen w Rogoźnicy

Odsłonięcie i poświęcenie pamiątkowej tablicy przy ścianie śmierci - z nazwiskami kilkunastu duchownych katolickich, którzy zginęli w obozie Gross- Rosen w Rogoźnicy

Duchowni byli ostoją polskości, co uniemożliwiało skuteczne wyniszczenie narodu, zgodnie z niemieckim planem - mówił dzisiaj w kieleckiej bazylice bp Jan Piotrowski, sprawując Mszę św. przy ołtarzu Matki Bożej Łaskawej, z okazji Narodowego Dnia Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego.

- To duchowni, według Niemców, byli grupą niezwykle niebezpieczną, ponieważ poprzez swoją pracę duszpasterską wspierali wszystkich Polaków - podkreślał biskup w homilii. - Od początku wojny byli wyłapywani, torturowani, niszczeni i mordowani - dodał. Jak zauważył, „sakramentalne kapłaństwo było dla Niemców, Rosjan, a potem komunistów znakiem sprzeciwu”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję