Chciałbym w życiu zrobić coś… Coś po sobie zostawić… To pragnienie wiąże się z tym, by zaistnieć w podziwie ludzi, pozostać w ich pamięci. Bo nie zrobić, nie pozostawić nic, to tak, jakby być nikim - w nic nie wierzyć, nic nie kochać, nie mieć nic, dla czego można byłoby poświęcić życie.
*
Jest taka baśń Andersena „Coś”, zaczynająca się od słów: „Chcę zrobić coś”, wypowiedzianych przez najstarszego brata, dość skromnego, bo myślącego o wyrabianiu cegieł, bez których jednak nie można się obyć. Zdaniem drugiego brata, to jego coś, to było bardzo mało, bo on chciał zostać murarskim majstrem. Ale dla trzeciego brata jedno i drugie nic nie znaczyło, bo on chciał być architektem artystą i łączyć rzemiosło ze sferą ducha. Jednak i to coś było niczym dla czwartego brata, który chciał zostać geniuszem stwarzającym coś niepowtarzalnego, gmach z piętrem na cześć swojego geniuszu. Ale i to nie było czymś szczególnym dla piątego brata, który powiedział, że będzie krytykował wszystko, cokolwiek tamci zrobią. I o dziwo, podziwiano go za to, choć nic z tego nie wynikało.
I najstarszy brat wyrabiał cegły za groszowe należności, ale jakoś zbierał grosz do grosza i nawet z dobrego serca odstąpił uszkodzone cegły ubogiej kobiecinie, matce Małgorzacie, która wybudowała sobie z nich na nadmorskiej grobli domek. Biedny, trochę krzywy, ze słomianym dachem, ale za to z pięknym widokiem na morze. Pozostałym braciom spełniły się pragnienia, ale dość szybko umierali. Najdłużej żył brat piąty, który zawsze musiał mieć ostatnie słowo, ale i on w końcu stanął w kolejce do nieba. A że tam się idzie parami, przypadła mu do pary owa matka Małgorzata, która opuściła świat tej zimy, kiedy morze zamarzło tak, iż ludzie urządzili sobie na lodzie zabawę. Ona słyszała muzykę, okrzyki, śpiewy ze swojego łóżka. Ale kiedy pojawił się księżyc, zauważyła dziwną chmurę zapowiadającą sztorm. Rozbawieni ludzie nie widzieli jej. Tylko ona wiedziała, że sztorm połamie lód i zatopi bawiących się na nim. Zwlekła się z łóżka, stanęła w oknie i zaczęła krzyczeć, ale któż mógł ją usłyszeć? I wtedy poczuła Boże natchnienie, by podpalić łóżko i dom, to ci na lodzie może to zobaczą… Kiedy zajął się dach, ludzie na lodzie zobaczyli pożar i wszyscy ruszyli gasić domek, myśląc, że Małgorzata jest w środku. Parę minut potem zahuczały fale, zaczął trzaskać pękający lód, ale nikogo tam już nie było. Małgorzata nie zniosła chłodu, leżąc na śniegu, i tak trafiła pod bramę nieba, nie wierząc, by mogła zostać tam wpuszczona. Jednak to ją wywołał Anioł, wprowadzając do środka, a jedna słomka z siennika, zgubiona przez nią, zamieniła się w złoto wijące się w najcudniejsze wzory. I wtedy Anioł rzekł do piątego brata: „Patrz, co przyniosła tu ta kobiecina, a co przynosisz ty… Lepiej byłoby ci wrócić i przynieść choć jedną cegłę”. I wtedy owa kobiecina zaczęła prosić, by z tych okruchów cegieł od jego brata uzbierać na tę jedną, by było to dzieło Łaski, bo tu jest mieszkanie tej Łaski. Anioł przystał na to, ale ów piąty brat miał stać pod bramą i rozmyślać, jak mógł żyć inaczej, aż z tego powstanie jakieś najdrobniejsze coś.
*
Nie jest to jedynie prawda baśni, ale Ewangelii, że to, co tu jest czymś, po tamtej stronie nie znaczy nic. I odwrotnie. Co więc jest naprawdę warte życia? Poeta modli się: „…Jak żyć, by przeżyć godnie odrobinę wrogiego czasu? - Ja, celnik, który kiedyś będę Cię błagał o kromkę wieczności jak o kromkę chleba”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu