Przed zaplanowanymi na 8 listopada 2022 roku wyborami uzupełniającymi do Kongresu, które tradycyjnie odbywają się w środku kadencji prezydenta, to Demokraci są w gorszej sytuacji. Wedle sondaży, przegrywają te wybory w głosowaniu powszechnym różnicą około 1 do 10 punktów procentowych oraz tracą jakieś 40 miejsc w Izbie Reprezentantów (przy obecnym stosunku miejsc 221 do 213 dla Demokratów). Modele analityczne dają Republikanom odpowiednio 83% szans na zwycięstwo w Izbie Reprezentantów i 75% w Senacie (przy aktualnym stosunku 50:50).
Notowania prezydenta Joe Bidena nie wyglądają wcale lepiej. Obecny lokator Białego Domu może cieszyć się wskaźnikiem poparcia na poziomie 42,3%, wedle średniej sondaży z ubiegłego miesiąca. Jedynie w pięciu stanach jego wskaźnik „approval rating” przewyższa 50%, a w kluczowych wyborczo stanach, tzw. „swing states”, jak Pensylwania, Michigan czy Arizona, jest „na minusie” z dwucyfrową stratą. Wyniki społecznego poparcia dla wiceprezydent Kamali Harris wyglądają jeszcze gorzej. Jej działania aprobuje bowiem zaledwie 40% ankietowanych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Byli amerykańscy wiceprezydenci, poczynając od Mike’a Pence’a, a na Alu Gorze kończąc, radzili sobie zdecydowanie lepiej w pierwszym roku swojego urzędowania, z ocenami wyższymi o 7 punktów procentowych, jak u Pence’a, do nawet 53,7, jak u Dicka Cheneya.
Wyborca sam sobie winny
Reklama
Gdy w 2020 roku Amerykanie wybierali Joe Bidena na prezydenta USA oraz zdecydowali swoimi głosami, że to Demokraci będą rządzić w Kongresie, dali tym jasny sygnał, że mają już dosyć Donalda Trumpa i Republikanów u steru. Niechęć do Trumpa była głównym czynnikiem, który motywował ich do pójścia do urn. Biden i jego sztab wyczuł pismo nosem i prowadził kampanię w taki sposób, aby nikogo nie urazić, nie antagonizować, nie obiecywać zbyt wiele, szczerząc się do wszystkich. Nie trudno było się domyślić, że ludzie pójdą za hasłami „zmiany” , „czegoś nowego”, „powrotu do normalności”, „nie bycia swoim rywalem” – dokładnie za tym samym, co popierali w 2016 roku, kiedy wybierali Donalda Trumpa. Po wyborach okres triumfu i euforii u wyborców minął, a zaczęła się nierówna walka o spełnianie ich marzeń. Nierealnych i przesadnych w dodatku.
Do dzisiaj Amerykę (i cały świat) męczy pandemia koronawirusa. Nie można przecież oczekiwać, że ktokolwiek na świecie, w tym amerykański prezydent zakończy ją przez pstryknięcie palcem. Nie można sądzić, że kryzys migracyjny na granicy amerykańsko-meksykańskiej rozwiąże się w jeden dzień. Nie można wreszcie twierdzić, że system ochrony zdrowia stanie się w USA bardziej wydolny i tańszy dzięki jednej tylko decyzji polityka itd. Nikt tego wtedy nie obiecywał lewicowemu elektoratowi Ameryki, ale on tak bardzo chciał słyszeć te słowa, że dopowiedział je sobie sam.
Reklama
Dzisiaj ten sam wyborca demokratyczny oburza się na to wszystko, gdy oczekiwanych przez niego „zmian” nie ma. A nawet jeśli jakieś są – to blokuje je Kongres. Elektorat jest zawiedziony i daje o tym znać udzielając odpowiedzi w sondażach. Dwoistość postępowania przeciętnego wyborcy dobrze opisuje prawidłowość, że w wyborach do Kongresu, odbywających się w środku kadencji prezydenta, przeważnie wygrywa ta partia, która przegrała wybory prezydenckie dwa lata wcześniej. Lecz, żeby było ciekawiej, rządzący prezydent ma wciąż spore szanse na reelekcję dwa lata później. Potwierdza to najnowsza historia polityczna USA. W 1994 roku Demokraci doznają druzgocącej porażki w popularnych „midtermach”, określanej potem jako „Republikańska Rewolucja”, aby w 1996 roku Bill Clinton mógł w cuglach wygrać swoją drugą kadencję. W 2010 przez Amerykę przetoczyła się fala zwycięstw polityków prawicowego skrzydła republikanów tzw. „Tea Party”, która znowu w pokonanym polu pozostawiła Demokratów.
Mimo wszystko w 2012 Barack Obama mógł wygrać z republikaninem Mittem Romneyem, podobnie jak choćby 4 lata później, gdy po drugim łomocie w wyborach uzupełniających do Kongresu Demokraci, a konkretnie Hillary Clinton była tak bliska pokonania Donalda Trumpa. Pomimo przewidywanej wyborczej porażki Demokratów w tym roku, wygląda zatem na to, że wciąż będą oni mieli szanse w 2024 roku, by utrzymać swojego człowieka w Białym Domu. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że w wielu sondażach Donald Trump wyprzedza Joe Bidena o kilka punktów procentowych, reelekcja obecnego prezydenta USA stoi pod dużym znakiem zapytania.
Niewolnicy własnych decyzji
Demokratom szkodzi nie tylko cykliczność amerykańskiego życia publicznego i niestałość pragnień tamtejszego elektoratu. Słupki sondażowego poparcia, a co za tym idzie szanse w nadchodzących wyborach skutecznie obniżają następstwa ich rządów. Będąc u władzy, nie zdołali oni ustrzec się przed mniejszymi lub większymi aferami i skandalami, złymi lub nietrafionymi ustaleniami w Białym Domu oraz Kongresie.
Reklama
Pierwszym poważnym kryzysem administracji Joe Bidena było wycofanie wojsk amerykańskich z Afganistanu w sierpniu minionego roku. Zakończenie „najdłuższej wojny Ameryki”, jak określano wojnę USA w tym azjatyckim kraju odbyło się w chaotyczny sposób z uszczerbkiem na prestiżu Stanów Zjednoczonych. Wycofanie wojsk i upadek stolicy kraju, Kabulu odbył się pomimo zapowiedzi Bidena z 8 lipca 2021, gdy mówił o tym, że przejęcie Afganistanu przez Talibów „nie jest nieuniknione”. Wtedy również obecny prezydent USA zaprzeczył doniesieniom wywiadu USA, które mówiły o tym, że rząd afgański upadnie w niedalekiej przyszłości. Więcej dalekowzroczności wykazał od Bidena jego poprzednik, Donald Trump, który dwa tygodnie wcześniej na wiecu w Ohio przyznał, że aktualne władze Afganistanu nie przetrwają, gdy wojska amerykańskie opuszczą ten kraj.
Wedle uśrednionych sondaży firmy Gallup, tylko ta decyzja kosztowała go aż 6 punktów procentowych w tzw. „approval rating” – ocenie poparcia dla działań prezydenta. Zbiór sondaży od 2 do 17 sierpnia dawał Bidenowi wynik na poziomie 49%, po czym spadł do 43% w sondażach przeprowadzanych od 1 do 17 września.
Na jesieni Amerykanie mogli obserwować największe natężenie kryzysu łańcucha dostaw, za co wielu komentatorów obwiniało Joe Bidena. Z powodu zablokowanych portów oraz braku rąk do pracy przy rozładowywaniu statków Amerykanie ucierpieli szczególnie podczas odbywającego się w listopadzie Święta Dziękczynienia. Z powodu problemów z zaopatrzeniem sklepów trudno było o symbol tego święta – indyka. Jak wyliczono na kilka dni przed tymi uroczystościami, dostępność indyków w amerykańskich sklepach wynosiła jedynie 38,9%.
Statystycznie indyka można było zdobyć tylko w nieco ponad jednej trzeciej amerykańskich marketów.
Mieszkańców USA nie ominęła także wysoka inflacja. W październiku minionego roku wyniosła ona aż 6,8%, i była tym samym najwyższa od 39 lat. Wzrost cen dał się we znaki znów przy świątecznym stole. W 2021 roku dziękczynna kolacja była droższa od poprzednich lat – dla 10 osób jej koszt wyniósł średnio dokładnie 53,31 dolara, był zatem o prawie 7 dolarów droższy niż w 2020 roku.
Reklama
Zastępca sekretarza prasowego Białego Domu, Karine Jean-Pierre powiedziała: „myślimy, że jesteśmy bardzo transparentną administracją", tymczasem jak pokazują wyliczenia politolog Marthy Joynt Kumar z Uniwersytetu Towson w stanie Maryland nie jest to do końca prawdą. Joe Biden zorganizował do tej pory najmniej konferencji prasowych od czasów prezydenta George'a H.W. Busha, udzielił także najmniej wywiadów od czasów Ronalda Reagana. Co prawda odpowiadał na pytania dziennikarzy ilościowo częściej od Donalda Trumpa czy Billa Clintona, lecz zajmowało mu to mniej czasu.
Wraz z pojawieniem się pod koniec roku nowej fali zakażeń COVID-19 spadło także zaufanie Amerykanów do tego, w jaki sposób Biden radzi sobie z pandemią. Jak pokazują sondaże serwisu „FiveThirtyEight” jego działania w tej sprawie popiera obecnie 46,6%, ankietowanych, co jest najniższym wynikiem od momentu objęcia przez niego prezydentury. Biden może się pocieszać faktem, że wyniki w tej kwestii prezydenta Donalda Trumpa były jeszcze gorsze, bowiem, gdy odchodził on z urzędu, jego działania w sprawie walki z koronawirusem popierało zaledwie 38,9% badanych.
Wyrazem niezadowolenia Amerykanów z rządów administracji Joe Bidena była seria wyborów w różnych częściach kraju, które odbyły się 2 listopada 2021 roku. Demokraci przegrali wybory gubernatorskie w stanie Wirginia oraz byli bardzo blisko od przegranej w stanie New Jersey. Oba te stany z dużymi przewagami (odpowiednio 10 i 16 p.p.) wygrał w 2020 roku w wyborach prezydenckich Joe Biden. Jak pokazały później badania, główną przyczyną, która zaprowadziła do urn mieszkańców Wirginii była niechęć do polityki prowadzonej przez Joe Bidena i Partię Demokratyczną (ponad 30% respondentów odpowiedziało w taki sposób), a dopiero potem, w dalszej kolejności wyborcy wymieniali inne, lokalne lub stanowe przyczyny.
Klęska agendy Bidena
Reklama
Podczas kampanii wyborczej Joe Biden zaproponował Amerykanom pakiet trzech ustaw ukrytych pod wspólną nazwą „Build Back Better Plan”. W jego skład wchodziły: „American Rescue Plan”, kolejny już pakiet stymulacyjny amerykańskiej gospodarki służący jej odbudowie podczas pandemii COVID-19, „American Families Plan”, ustawa budżetowa mająca rozszerzyć zakres usług amerykańskiego „państwa opiekuńczego” oraz „American Jobs Plan”, ustawa zapewniająca inwestycje w infrastrukturę oraz tworząca nowe miejsca pracy. O ile „American Rescue Plan”, ustawę o wartości 1,9 biliona dolarów udało się uchwalić w Kongresie w marcu minionego roku, to pozostałe dwie spotkał inny los.
31 marca 2021 roku Joe Biden przedstawił szczegóły opiewającego na 2,3 biliony dolarów "American Jobs Plan" – ustawy jak wyżej modernizującej i inwestującej w amerykańską gospodarkę i miejsca pracy oraz infrastrukturę. Wartość inwestycji czysto infrastrukturalnych wynosiła w tej ustawie dokładnie 621 miliardów dolarów. Ustawa pierwotnie zakładała inwestycje w infrastrukturę drogową rzędu 115 mld dolarów, 80 mld dolarów na inwestycje w kolej, 85 mld na modernizację transportu zbiorowego, 25 mld dla lotnisk i 17 mld dla dróg wodnych, kanałów i portów.
W ustawie przewidziano także inwestycje w dostęp do szerokopasmowego Internetu, budownictwo mieszkaniowe czy przeznaczenie dużych sum pieniędzy na rozwój rynku samochodów elektrycznych. Wydatki na te ostatnie stanowiły największą część wartości czysto infrastrukturalnej tej ustawy, wartą 174 mld dolarów.
Reklama
Przedstawiona wkrótce po „American Jobs Plan” ostatnia ustawa spod szyldu „Build Back Better Plan”, „American Families Plan” opiewała na kwotę 1,8 bln dolarów i zakładała przeznaczenie pieniędzy na zapewnienie bezpłatnej opieki w żłobkach dla dzieci w wieku 3-4 lat, wprowadzenie federalnych płatnych urlopów rodzicielskich i zdrowotnych, stworzenie bezpłatnego "community college" (szkoła policealna przygotowująca do studiów wyższych – przyp. red.), subsydiów dla „Obamacare” (system reformy opieki zdrowotnej przyjęty za Baracka Obamy) czy wprowadzenie na stałe formy zasiłku opiekuńczego dla rodzin wprowadzonego podczas pandemii w wysokości 300 dolarów miesięcznie na każde dziecko.
W trakcie negocjacji obie ustawy zostały przemieszane jedna z drugą, aby zdobyć poparcie wszystkich frakcji Partii Demokratycznej, gdyż w takim kształcie, w jakim zostały one pierwotnie przedstawione nie zdobyły go. Spierano się głównie o odliczenia od podatku SALT, które premiują bardziej sytuowanych Amerykanów, o prowizje klimatyczne i ochronę środowiska czy o rozszerzanie uprawnień systemu ubezpieczeń zdrowotnych Medicare, chcąc nadać nadzorującym go urzędnikom możliwość negocjowania cen leków.
Ostatecznie po pewnych modyfikacjach „American Jobs Act” został uchwalony w listopadzie z ponadpartyjnym poparciem w Senacie (stosunkiem głosów 69:30), jako wart 1,2 biliona dolarów „Infrastructure Investment and Jobs Act”. Natomiast „American Families Plan” przyjął nazwę „Build Back Better Act”, i miał kosztować amerykańskiego podatnika 1,75 biliona dolarów. Nie został jednak wprowadzony w życie. Ustawę przegłosowała jedynie Izba Reprezentantów stosunkiem głosów 220:213. Dzięki sprzeciwiającemu się jej demokratycznemu senatorowi Joe Manchinowi z Wirginii Zachodniej, jej zapisy nie wejdą w życie.
Reklama
„Jeśli Demokratom nie uda się uchwalić „Build Back Better Act” w 2022 roku, w jakiejś choćby okrojonej formie, wygląda na to, że nie zdążą już uchwalić ani tej, ani praktycznie żadnej innej ustawy zaproponowanej przez prezydenta Bidena.” – mówi „Codziennej” Miłosz Sowa, analityk amerykańskiego życia publicznego, redaktor kanału „Niepoprawny Dyplomata”.
W 100-osobowym amerykańskim Senacie obecnie zasiada 50 demokratów i 50 republikanów. Co prawda, dzięki decydującemu głosowi wiceprezydent Kamali Harris, demokraci kontrolują obecnie tę izbę Kongresu, jednocześnie nie mogą sobie pozwolić na utratę ani jednego senatora, jeżeli chcą liczyć na przegłosowanie jakiejkolwiek inicjatywy legislacyjnej. Stało się tak w przypadku „Build Back Better Act” i ustawa ta leży obecnie w senackiej „zamrażarce”.
„Po odmowie poparcia Build Back Better Act w Senacie przez Joe Manchina, który jest w nim obecnie kluczowym głosem, losy tej ustawy są niepewne. Pomimo zapowiedzi liderów Partii Demokratycznej o dalszej walce w sprawie uchwalenia tej ustawy w okrojonej formie, można wątpić w to czy tak się rzeczywiście stanie.” – twierdzi Miłosz Sowa.
Reklama
„W przyszłym roku będziemy mieć wybory do Kongresu odbywające się w środku kadencji prezydenta. Politycy amerykańscy będą bardziej zajęci sprawami kampanii wyborczych w wymiarze lokalnym, niż sprawami całej partii w skali ogólnonarodowej.” – dodaje.
Administracja Bidena i Demokraci mogą pochwalić się jednak pasmem paru sukcesów, do których należy z pewnością uchwalenie wspomnianych ustaw „American Rescue Plan” oraz „Infrastructure Investment and Jobs Act” czy utrzymanie pewnych wskaźników amerykańskiej gospodarki w dobrym stanie, nawet podczas szalejącej już drugi rok światowej pandemii koronawirusa. Wedle danych z grudnia 2021 roku, w USA mamy jedynie 3,9% zarejestrowanych bezrobotnych, co jest najniższym wynikiem od 1969 roku.
W poprzednim miesiącu dodano aż 807 000 tysięcy nowych miejsc pracy w sektorze prywatnym, dwa razy więcej, niż przewidywały szacunki ekonomistów. Sukcesy te zdają się jednak niewystarczające, by odwrócić negatywny trend sondażowych spadków popularności zarówno w przypadku administracji Bidena, jak również samej partii demokratycznej.