Znudzonemu dziecku świat nie ma nic do opowiedzenia, choćby był bajarzem lepszym od Andersena. Znudzonym dzieciom trudno coś pokazać, bo mają miny tych, co widzieli już wszystko i nic ich nie zachwyciło. Znudzone dziecko jest jak stary, zgorzkniały cynik, co uparł się szydzić z tego, co innych może jeszcze zachwycić. Znudzone dzieci są jak przejedzone grubasy z odruchem wymiotnym wobec kolejnego tortu - bo może nigdy nie spróbowały smaku zwykłego chleba...
Reklama
Wakacje. Mrowia znudzonych dzieciaków spotyka się wszędzie. W górach, w muzeach, w sanktuariach, w obozach koncentracyjnych, wokół zabytków... Na równi nie ciekawi ich piękno, świętość, zbrodnia, geniusz, artyzm, skarby przeszłości. Wychowawcy pędzą te tabuny znudzonych tam, gdzie oni „powinni” być, jakby samo zaistnienie w jakiejś przestrzeni miało tymi dziećmi wstrząsnąć, zadziwić, onieśmielić, rozbudzić fascynacje. Ale tak naprawdę, to w to nie wierzą, bo i sami są tym wszystkim znudzeni, sami czekają końca tego oddawania hołdu przodkom, dziełom, dziwom (nie dziwnym), świętościom (jakoś nie bardzo świętym). A po tym wszystkim zostają tylko słowa: „byliśmy, zwiedziliśmy, zjedliśmy, kupiliśmy, śmialiśmy się, wynudziliśmy się...”. A nigdy prawie: „to nami wstrząsnęło, zafascynowało, wzruszyło, zmieniło nasze widzenie...”. I wciąż pytam o sens i cel takich „zwiedzań”, po których z najpiękniejszymi miejscami, rzeczami, opowieściami kojarzyć się będzie znużenie, przesyt, nuda.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jedna z muzealnych sal na zamku w Malborku. Przewodnik wyszedł. Gimnazjaliści rozsiedli się w pozach obżartych próżniaków i zabawiają się strzelaniem do siebie gumą do żucia. Zbroje, średniowieczne stroje,
broń, obrazy... zupełnie nie zwracają ich uwagi. Robią wszystko, aby ująć powagi temu wnętrzu i wystawie. Do sali wchodzi jakiś staruszek z może 10-letnią wnuczką. Zatrzymuje się przy rycerskiej zbroi,
przykuca przy małej i opowiada jej coś. Małej skrzą się oczka podążające za palcem dziadka, pokazującym detale zbroi. Za chwilę stają przed obrazem bitwy... Staruszek opowiada z takim przejęciem, jakby
on z tej bitwy ocalał. Wnuczka co chwilę przerywa jakimś pytaniem. Gimnazjaliści obierają sobie ich za przedmiot kpin. Ta dwójka jednak jest jakby w innym wymiarze, nie reaguje na nich.
Mała całą sobą wpatruje się, wypatruje, nasłuchuje... Idę za nimi do następnej sali. Siadają oboje przed wielkim arrasem. Tu są prawie sami. Prześcigają się w pokazywaniu sobie scen, postaci, szczegółów.
Ale zrywają się w popłochu, bo już wchodzi hałaśliwy tabun tamtych znudzonych...
Homo profanus - nowy, coraz liczniejszy gatunek człekopodobny. Zupełnie pozbawiony wyobraźni. Otoczony nadmiarem wiedzy, skarbów, piękna, świętości i ziewający lub pogardliwie kpiący z tego wszystkiego. Może nigdy taki człowieczek niczego nie wypatrywał, nie nasłuchiwał, za niczym naprawdę nie tęsknił, nie zaznał żadnego głodu, przed niczym nie ugięły mu się kolana, nie zadrżała dusza... Może nigdy nie spotkał kogoś, kto budzi życie w pozornie martwych rzeczach i miejscach, bo wierzy, że wszystko jest tylko znakiem, symbolem, ikoną czegoś/kogoś Niewidzialnego, a żywego stokroć bardziej niż ci umierający z nudy.