Autorzy listu zaznaczyli, że ich bliscy "mieszkali na wsiach i w małych miasteczkach, i kiedy ich żydowscy sąsiedzi poprosili o pomoc, prawdopodobnie nie mieli żadnej nadziei, że kiedykolwiek ta straszna wojna się skończy, a Polska będzie znowu wolnym państwem." Podkreślili, że członkowie ich rodzin byli świadomi "straszliwych kar, jakie spadły na ich sąsiadów z rąk niemieckiego okupanta" - przypomnieli też o innych Polakach, którzy ukrywali Żydów uciekających z gett czy transportów obozów zagłady.
Jak dodali autorzy listu otwartego, "pomimo gróźb i zarządzeń okupantów o grożącej im karze śmierci podejmowali ryzyko i wyciągali pomocną dłoń dzieląc się chlebem czy schronieniem". "Byli oni torturowani, męczeni i zabijani, a ich ciała - ku przestrodze sąsiadów - leżały na placach, czasem przez parę dni, aby wszyscy zapamiętali jak zostanie ukarana każda pomoc okazana Żydom. To byli nasi rodzice, bracia, siostry, dziadkowie i pradziadkowie. To oni ponieśli śmierć za pomoc udzielaną polskim Żydom" - przypomnieli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Niektórzy z ich przodków - jak zaznaczyli sygnatariusze listu - zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata - była to jednak niewielka grupa osób w ich gronie. "Demokratyczne państwo polskie po roku 1989 nie chciało o nas pamiętać, a izraelska instytucja powołana do upamiętniania Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata nierzadko nie spełniła swojej roli" - podkreślili.
Podpisane pod listem otwartym rodziny zamordowanych Polaków, pytają retorycznie, czy większość Polaków zna ich losy po tragediach, wynikłych z odwagi i bezkompromisowość ich rodzin. "Oddanie do domów dziecka, więzienie, obozy pracy, strata nie tylko najbliższych, ale też domu, dręczące poczucie winy" - wyliczają. "Może dało się postąpić tak, aby ocalić rodzinę, mimo że byliśmy wtedy zupełnie bezsilni wobec tragedii, która nawiedziła nasz kraj i nasze sąsiedztwa" - zadają pytanie, wspominając o przeżywanej traumie.
"Myślicie, że baliśmy się o tym opowiadać? Nie. Ale nie wiecie, co znaczy nosić w sobie wiecznie niezagojoną ranę. Co znaczy opowiadać o upokorzeniach i cierpieniu tych, którzy byli dla nas najważniejsi, tych, których kochaliśmy. To nie jest prawda, że łatwo jest być potomkiem ofiar. Nasz ból, dla Was niewidoczny, nosimy w sobie przez całe życie" - czytamy w liście.
Jego sygnatariusze wyrażają żal, że badacze, historycy i dziennikarze nie chcieli wysłuchać ich historii. "Może uważali, że nasze doświadczenie jest tylko nawozem historii, a odwaga i cierpienie naszych dziadków epizodem, na który nigdy nie było miejsca w ich książkach i artykułach? Mówienie o losach naszych bliskich bez nas stało się normą" - skomentowali.
Reklama
Jak zaznaczyli, "program Instytutu Pileckiego +Zawołani po imieniu+ to dla nas uwolnienie od ciężaru samotnej pamięci". "Po raz pierwszy w historii państwo polskie upomniało się o naszych krewnych, a poprzez upamiętnienie przywróciło nam nadzieję na sprawiedliwość i potraktowanie naszego doświadczenia z należnym mu szacunkiem. Znaleźli się również ci, którzy chcą nas słuchać, a nie mówić za nas. Tragiczne losy, które dotknęły nas i naszych przodków, przecięły się z losami tych, którzy poddali się nieprzystającym do naszej kultury nakazom okupacyjnego prawa. Program +zawołanych+ jest dla nas i naszych lokalnych wspólnot doniosłym doświadczeniem – razem z nimi opowiadamy historię odwagi naszych bliskich i możemy ją opłakać. Opowiadamy też o tych, dla których nasi bliscy, w imię wierności swoim wartościom, zaryzykowali i stracili tak wiele. Opłakujemy też Żydów, którzy zginęli razem z nimi. Mówimy też o tych, którym los - z różnych przyczyn - nie pozwolił sprostać tym +diabelskim próbom moralnym+" - napisali.
Sygnatariusze podkreślili, że są ludźmi o różnych poglądach i nie reprezentują żadnej opcji politycznej. Wyrazili oburzenie wobec "madialnych ataków" na pracę Instytutu Pileckiego i zainicjowanego przez prof. Magdalenę Gawin programu "Zawołani po imieniu". "Jej krewna, Jadwiga Długoborska, za ratowanie Żydów zginęła w takich samych okolicznościach jak nasi bliscy – męczona, torturowana, ale do końca wierna swoim zasadom" - przypomnieli.
"Dochodzą do nas informacje, że prof. Grabowski w swoich licznych międzynarodowych wystąpieniach, obok slajdu przedstawiającego hajlującego człowieka, umieszcza jednego z nas – Konstantego Budziszewskiego, którego brat wziął na siebie +winę+ za ojca, który zdecydował się pomóc Żydom" - napisali. "Upamiętnienia naszych bliskich nazywa w tych odczytach +zniekształcaniem prawdy o Holokauście+. Czytamy, że za indywidualne donosy na naszych bliskich odpowiedzialność mają ponosić całe wspólnoty lokalne. Doniósł jeden – odpowiadają tysiące. Czy odpowiedzialność zbiorowa nie była ulubionym narzędziem terroru niemieckiej policji w latach wojny?" - skomentowali.
Reklama
"Odkrywanie naszych historii w dokumentach niemieckich, polskich, żydowskich i relacjach to ciężka praca badaczy i archiwistów Instytutu, za którą jesteśmy bardzo wdzięczni. To dzięki niej możemy ustalić fakty na podstawie dokumentów. Każde upamiętnienie to także publikacja zawierająca dokumentację tych straszliwych wydarzeń. Instytut Pileckiego realizuje program, który wreszcie pozwala głośno opowiedzieć nasze nieopowiedziane nigdy historie" - podkreślili autorzy listu otwartego.
Instytut Pileckiego w ramach przedsięwzięcia "Zawołani po imieniu" uhonorował w piątek mieszkańców Rzążewa (gmina Zbuczyn, powiat siedlecki) - Piotra, Franciszka i Antoniego Domańskich zamordowanych za pomoc udzieloną Żydom podczas okupacji niemieckiej.
Po uroczystej Mszy Świętej, w kościele św. Stanisława MB w Zbuczynie odsłonięto tablicę upamiętniającą zamordowanych, która znajduje się na terenie przed kaplicą w Rzążewie. (PAP)
mwp/ pat/