Niebo raziło błękitem. Szmaragdowy nieboskłon, na którym próżno
było szukać choćby najmniejszej chmurki, rozciągał się od wschodu
do zachodu i od południa ku północy. Jedynie nad horyzontem niebo
nieznacznie siwiało i błękit tracił swą głębię. Obok szczytu wieży
jasnogórskiej, ledwie widoczny w ostrym słońcu, świecił blady księżyc.
Kiedy zmrużyło się oczy, można było nawet dostrzec jego morza i kratery.
Dzień był słoneczny, lecz delikatny północny wiatr dokuczał chłodem.
Ludzie ubrani byli w kurtki i ciepłe swetry. Niektórzy, schowani
pod przystankową wiatą, która skutecznie chroniła od wiatru, trzymali
okrycia w rękach.
Wśród osób czekających na autobus stało dwóch młodych
mężczyzn. Uwagę zwracały ich białe koszule, kolorowe krawaty i ciemne
garnitury.
- Jak ci poszła matura? - spytał kolegę chłopak w krawacie
w paski.
- Jakoś poszła. Trochę napisałem sam, trochę ściągnąłem
i chyba zdam - odpowiedział chłopak w krawacie w duże czerwone wzory.
- Mamy szczęście, że załapaliśmy się jeszcze na stare matury. Od
przyszłego roku będą już nowe. Podobno będą sprawdzane przez jakieś
komisje z zewnątrz - kontynuował chłopak w krawacie we wzory.
- Ale to nie nasze zmartwienie, tylko tych małolatów
z trzecich klas. Nam się jeszcze udało - cieszył się kolega.
- My mamy swoje zmartwienia - powiedział ze smutkiem
chłopak w krawacie w ciapki.
- Niby jakie? - pytał z niepokojem kolega.
- Musimy się przecież dostać na studia - odparł sąsiad
z przystanku.
- No tak. Na szczęście starzy załatwili mi korki z kilku
przedmiotów, no to chyba mam szansę - mówił chłopak w krawacie w
paski.
- A gdzie chcesz zdawać? - pytał kolega.
- Jak to gdzie? Tam gdzie szmal będzie można zrobić.
To znaczy biznes albo prawo - odparł chłopak w krawacie w paski.
- A ty gdzie? - zapytał po chwili.
- Jeszcze nie wiem dokładnie, ale chciałem pójść na iberystykę.
- Ibe... co? Coś ty wymyślił? Co to w ogóle jest? - pytał
kolega.
- To są studia poświęcone językowi i kulturze Hiszpanii
i Portugalii.
- No i na co ci to? Kogo to obchodzi? Z czego ty będziesz
żył? - pytał kolega w krawacie w paski.
- Nie zastanawiałem się nad tym. Byłem kiedyś na pielgrzymce
w Fatimie, mam tam kilku przyjaciół, czytałem Don Kichota Cervantesa,
podobają mi się obrazy Goi i filmy Bun]uela. Widziałem też piękny
kościół Sagrada Familia, czyli Świętej Rodziny w Barcelonie. Poza
tym Picasso i Salvador Dali też byli Hiszpanami. Bardzo mi się to
wszystko podoba i chciałem się czegoś więcej o tych krajach dowiedzieć.
To wszystko - odpowiedział miłośnik iberystyki.
- Sam jesteś jak Don Kichot. Kto dzisiaj oddaje się marzycielstwu!
Szmal jest najważniejszy. Jak chcesz potem po studiach zarabiać na
życie? Gdzieś musisz przecież mieszkać, jakiś samochód też musisz
mieć. I tak dalej - tłumaczył zwolennik prawa i biznesu.
- No właśnie. Wszyscy dzisiaj myślą tak jak ty. Tylko
kasa się liczy i tych od prawa i biznesu będzie niedługo tylu, że
nie będzie komu pracować. Takich wariatów, jak ja jest niewielu i
robota zawsze się jakaś znajdzie. Może ciekawsza niż po biznesie
albo prawie. Ja muszę coś lubić, żeby to robić. Nie zniósłbym roboty
tylko dla pieniędzy - odparł kolega w krawacie w ciapki.
- Mój ojciec jest biznesmen, matka prawnik, to widzę,
że gdyby nie kasa, którą robią, nic bym w życiu nie miał. Od kasy,
bracie, nie uciekniesz. A może ty masz starych nadzianych, to ci
wszystko zafundują? - spytał chłopak w krawacie w paski.
- Ale skąd, moi rodzice są nauczycielami i powiedzieli
mi, żebym nic nie robił na siłę - odpowiedział miłośnik iberystyki.
- Nic na siłę? Też filozof się znalazł. W życiu liczy
się tylko siła, a najbardziej siła pieniądza - odparł specjalista
od prawa i biznesu.
Wysoko nad głowami przystankowiczów pojawił się samolot.
Srebrny punkt mknął na południowy zachód, ciągnąc za sobą białą smugę,
przecinającą niebo na dwie równe części. Po jednej stronie smugi
świeciło wiszące nad wieżą jasnogórską słońce, po drugiej od zachodu
powoli zbierały się chmury.
- Zobacz. Leci dokładnie w kierunku Hiszpanii - powiedział
miłośnik iberystyki, zadzierając wysoko głowę.
Wtem w kieszeni zwolennika prawa i biznesu zadzwonił
telefon komórkowy. Chłopak przez dłuższą chwilę rozmawiał, trzymając
aparat między ramieniem a uchem, dzięki czemu bezwiednie przyjął
pozę myśliciela. Wzrok miał utkwiony w chodniku. Z każdą chwilą jego
twarz robiła się coraz bardziej napięta.
- Muszę lecieć - powiedział, kończąc rozmowę - interesy
źle idą - i podbiegł w kierunku pobliskiego postoju taksówek.
Pomóż w rozwoju naszego portalu