Reklama

Dobry plon

Elżbieta Juszczyk z parafii Oleszki - właścicielka nowoczesnego gospodarstwa o ekologicznych uprawach wie niemal wszystko, z szacunkiem podchodzi do rolnictwa. Jest zakochana w ziemi, która ją żywi. Dogląda jej, pielęgnuje, usuwa chwasty, aby był dobry plon. - Podobnie jest z duszą człowieka - także wymaga troski - tłumaczy

Niedziela kielecka 47/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Urodziła się w Busku-Zdroju, a wychowała w Kostkach Małych - małej miejscowości między Buskiem a Pińczowem. Dzieciństwo upływało jej pracowicie. Rodzice mieli duże gospodarstwo, więc ona, najstarsza córka (ma dwie siostry: Małgosię, która mieszka w Warszawie i pracuje na plebanii św. Katarzyny na Służewcu, i Dorotkę, kobietę z pasją i zamiłowaniem rolnika-ekologa na Woli Zagojskiej), przejęła część ich obowiązków. Przyznaje - było bardzo ciężko. Pracowała wytrwale, robiła wszystko, żeby usłyszeć dobre słowo, ale rodzice byli bardzo powściągliwi. Nie było pochwał, serdeczności, tylko praca, ciężka praca… Co dzień podpatrywała babcię, kiedy ta się modliła, śpiewała Godzinki o Niepokalanym Poczęciu i inne pieśni religijne. Pielęgnowała tradycję. Ela patrzyła i uczyła się wiary. - Słowa uczą, przykłady pociągają - mówi. Dziś, wzorem babci, w Wielki Piątek Elżbieta zasłania lustra, wyłącza radio i telewizor. Ten dzień jej rodzina przeżywa inaczej, odrywając się od pędu świata i zachowując ciszę.
Kiedy Ela miała 8 lat, babcia wyjechała, a kilka lat później dom opuścił dziadek. Wyjechał do córki do Częstochowy. Dla Eli był to bardzo trudny okres. Nie było ukochanych dziadków i dodatkowo musiała ciężko pracować.

Absolwentka Ludowego Uniwersytetu Katolickiego

Reklama

Kiedy dorosła, założyła rodzinę. Z mężem wspólnie wyremontowali dom po dziadkach, wspólnie gospodarowali. Podjęli się ekologicznych upraw, jednak w tamtych czasach nie potrafili jeszcze sprzedać swoich produktów, nie było zainteresowania zdrową żywnością. Zrezygnowali. Elżbieta musiała zdobyć więcej wiedzy i doświadczenia, aby w końcu zrealizować swój plan. Do tego przygotował ją LUK. O Ludowym Uniwersytecie Katolickim usłyszała w kościele parafialnym. Marzyła o takiej szkole, ale miała wątpliwości. - Dziewczyno, to jest dla ciebie! - stwierdził wuj Marian, namawiając ją gorąco, by spróbowała. I tak długo przekonywał, że przełamała się i zgodziła podjąć naukę. Zaczęła się dla niej przygoda z uniwersytetem, zdobywanie wiedzy i doświadczenia. Było ciężko pogodzić życie rodzinne i pracę w gospodarstwie z nauką, ale dawała radę. - Tak naprawdę, chyba nikt poza dziećmi nie był zadowolony z jej kształcenia. Dodawały sił, pytały o postępy w nauce i o stopnie. Nauka trwała trzy lata. Na studiach Elżbieta skierowała swoje pasje i zainteresowania w kierunku ekologii, a konkretnie ekologicznych upraw. Wykłady były w Krzelowie, w Busku-Zdroju w kościele św. Alberta. Pamięta wykłady ks. Leszka Sztandery, ks. Kozioła i innych prelegentów. Jej koledzy i koleżanki na wykłady dojeżdżali z całej diecezji. Zajęcia na LUK zaowocowały zmianą kierunku w gospodarstwie.
Na zajęciach z ekologii od nowa zapaliła się do pracy i pomysłu na ekologiczne uprawy. Ciężko było utrzymać się z gospodarstwa, i gdyby nie emerytura rodziców, nie daliby rady. Dzięki temu, że w porę zmienili profil, uratowali gospodarstwo, ale jej małżeństwo było na niebezpiecznym zakręcie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Walczyła o rodzinę

- To był bardzo trudny czas w moim życiu, mój mąż cierpiał na chorobę alkoholową, w domu działo się bardzo źle, nie radziłam sobie z problemami - wspomina. Postanowiła wziąć rozwód. Pamięta ten dzień. Szła po schodach do gmachu sądu, niespodziewanie spotkała tam koleżankę Basię Rządecką. Wyjaśniła jej, po co idzie, a Basia odwiodła ją od pomysłu. Elżbieta wycofała pozew z sądu. Wstąpiła w nią nadzieja na zmiany, ponieważ mąż zdecydował się na leczenie. Marzyła, że będą kochającą się rodziną. Nadzieja trwała dokładnie miesiąc. Po czterech tygodniach po przyjeździe z leczenia mąż znowu zaczął pić i taki stan rzeczy trwał kolejne dwa lata. Wszystko wymykało się spod kontroli. Ponownie poszła do sądu, aby złożyć pozew o rozwód. Tłumaczyła sobie, że nie robi tego dla siebie, ale dla dzieci. Trzy dni później dowiedziała się od lekarza, że mężowi zostały dwa miesiące życia. Została sama ze swoim dramatem.

Przeżyliśmy najpiękniejszą miłość

Reklama

Kiedy syn miał 8 lat, pozbijał z desek duży kanciasty krzyż, pomalował go na brązowo i przyniósł do domu. Była zakłopotana, nie wiedziała, co zrobić z tym „prezentem”. Postawiła go koło łóżka i ten krzyż z nią został. - Był jakby zapowiedzią jej prawdziwego krzyża - mówi dziś. Z czasem na poprzecznej belce doklejała kartki z modlitwami i obrazki. Drewniany krzyż stoi w pokoju do dziś, przy łóżku, na którym umierał jej mąż. Ostatnie tygodnie życia spędził w domu. Opiekowała się nim jak nigdy przedtem. W niepamięć poszły chwile, kiedy było źle. Umierającemu poświęcała się cała, była na każde zawołanie. Paradoksalnie, ten okres choroby męża i powolnego umierania zapisał się w jej sercu jako najpiękniejszy w jej życiu.
- Przeżyliśmy wtedy najpiękniejszą miłość. Ja troszczyłam się o niego, a on martwił się, co ze mną będzie i z dziećmi. Prosił, żebym tak tego mocno nie przeżywała - opowiada. To był czas przebaczenia, gojenia ran, długich rozmów, modlitwy i wołania do Pana Boga. Klęczała przy łóżku, patrzyła na brązowy krzyż, a mąż delikatnie głaskał ją po głowie i prosił: - Nie martw się, ja się ze wszystkim pogodziłem. Zabronił jej płakać. W tym czasie pomocną dłoń wyciągnęli do niej ludzie z jej miejscowości. Gdy dowiedzieli się, że ich sołtys umiera, przychodzili z pomocą.

Zaufała

Po śmierci męża została z trójką dzieci i wielkimi długami. Nie było jednak czasu na rozpaczanie. Do łóżka przyklejony był przywieziony przez męża ze szpitala obrazek przedstawiający Jezusa Miłosiernego, ze słowami „Nie lękaj się, ja jestem z Tobą. Wciąż przychodziła i patrzyła na ten obrazek. - To dzięki zaufaniu Jezusowi nie załamałam się, przetrwałam trudy, problemy - mówi. Spłaciła długi i wyszła na prostą. Pomogli ludzie, rodzina, przyjaciele i Pan Bóg - wyznaje.
Pierwsze miesiące samotności, to był czas rozmyślania nad życiem i nad sobą. Dużo czytała, zamknęła się w ciszy, z dala od zgiełku, telewizora. Postanowiła mocniej włączyć się w życie parafii. LUK przygotował ją do podejmowania różnych zadań, tutaj nauczyła się, że osoby świeckie powinny angażować się w życie swojej wspólnoty parafialnej. Wcześniej miała dorastające dzieci i trzeba było im poświęcić czas. Teraz dzieci są dorosłe, czasu jest więcej i może go przeznaczyć na pracę dla parafii. Już dużo wcześniej, w miarę możliwości starali się z mężem włączać w życie wspólnoty. Mąż był sołtysem. Każdego roku był zaangażowany w zbiórkę płodów rolnych, które wysyłali do Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach. Z czasem i ona została „Przyjacielem Seminarium”. Do dziś modli się za alumnów, jeździ na spotkania opłatkowe, przeznacza na Seminarium ofiary.

Od Księgi Genesis

Reklama

Któregoś wrześniowego dnia zobaczyła Pismo Święte na biurku syna. Pomyślała, że przygotowuje się do lekcji religii. Ale nie, okazało się, że to były przygotowania do języka polskiego. Opracowywał Pieśń nad Pieśniami. Wzięła Biblię do ręki i czytała: „Niech mnie ucałuje pocałunkami swoich ust! Bo miłość twa przedniejsza od wina”…tekst był niesamowity - przepiękny. - Był rok 2000, rok misji w naszym kościele parafialnym, a dla mnie zaczął się rok Pisma Świętego - mówi. Kiedy przeczytała ten tekst, zaczęła czytać Pismo Święte, po kolei od Księgi Genesis. Czytała z pasją, z zaciekawieniem, z zakochaniem. Czasami była nieposolona zupa, czasami czegoś nie dokończyła, coś zostawiła na potem, ale żyła Pismem Świętym. Czytała powoli, przez dwa lata, aż doszła do Księgi Psalmów. Psalm 119 czytała przez pół roku. Przez pół roku czytała i rozmyślała. Pierwsze słowa psalmu zapadły jej głęboko w pamięć: „Szczęśliwi, których droga nieskalana, którzy postępują według Prawa Pańskiego”. - To był piękny fragment mojego życia. Teraz zaczęłam odkrywać siebie, i zło, które było we mnie. Jak przyznaje, przeżyła niejeden upadek i wie, że bez spowiedzi i powrotu do miłosiernego Boga nie ma dobrego, normalnego życia. - Wiem, że Pan Bóg zna wszystkie moje myśli, odruchy serca, wszystkie kalkulacje, wyrachowania i całą moją pokręconą naturę. Moją przewrotność, przebiegłość i hipokryzję. Pan Bóg mnie zna i ciągle wychowuje - wyznaje. Kiedy proboszcz ks. Bogusław Koper poinformował o zorganizowaniu Kręgu Biblijnego, zgłosiła się jako jedna z pierwszych. Chciała przyswoić sobie Słowo Boga i nim prawdziwie żyć. Uczy się tego każdego dnia.

Jasna Góra - drugi dom

Z czasem dołączyła również do Apostolatu Maryjnego. Zainspirowała ją Halina Pilewska - diecezjalny moderator Apostolatu. Po spotkaniu z nią do Apostolatu zapisało się blisko 80 osób. Elżbieta zgodziła się być przewodniczącą. Teraz każdy dzień zaczynam od słów „Niepokalana, pragnę dziś stanąć przed Tobą, całkowicie gotowa do Twojej dyspozycji (...)”.
- Bez Matki Bożej i Jezusa nie miałabym sił - twierdzi. Jeździ na Jasną Górę, na nocne, modlitewne czuwania. Uczestniczy organizowanych przez ks. Tadeusza Szlachtę wyjazdach pielgrzymkowych rolników. Jasna Góra jest dla niej jakby drugim domem, w którym lubi przebywać. Pokochałam to miejsce i zawsze, kiedy opadam z sił, jadę do Maryi, aby się wyżalić, poprosić, podziękować, aby nabrać sił na kolejne dni... - tłumaczy. Włączyła się w rytm życia parafii, a dzieci to rozumieją i zaakceptowały jej zaangażowanie. Z modlitwą widzi inaczej i rozumie więcej. - To nie jest przypadek, że prowadzę Apostolat Maryjny, że modlę się za kapłanów i te wszystkie doświadczenia, które zdarzają się w moim życiu, też nie są przypadkami. Radość sprawiają jej miłość i wiara dzieci. - Dominik służy do Mszy św., jest lektorem, Karol również był ministrantem przez 12 lat, a córka chodziła na pielgrzymki na Jasną Górę, brała udział w spotkaniach młodzieżowych w Wiślicy - opowiada, ciesząc się, że po drodze im z Panem Bogiem.

Czas zasiewów i zbiorów

Lubi ten rytm roku, który wyznaczają siew, wzrost i zbiory. To rozumie i czuje ten, kto sam pracuje na roli. Wiosną zaczyna się praca w polu. Później jest pracowite lato i początek jesieni. Na jej polach rośnie szczypiorek, buraki, kapusta. Te ekologiczne uprawy wymagają dużo zachodu. Nie można stosować pestycydów oraz innych środków chemicznych. Zaczynała w ruchu ekologicznym Eko Nida. W kilkoro osób jeździli do potencjalnych odbiorców, aby sprzedać swoje produkty. Było łatwiej, ale kiedy zaczęli organizować spółdzielnię, wycofała się. Przez lata wyrobiła sobie markę i znalazła stałych odbiorców, z którymi współpracuje od dłuższego czasu. Jest zadowolona, że podjęła taką decyzję. Sama jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem…

W następnym numerze sylwetka Stefana Sygita, prezesa Akcji Katolickiej w parafii św. Michała Archanioła w Koniecpolu

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dlaczego godzina dziewiąta jest godziną piętnastą?

Niedziela lubelska 16/2011

Triduum Paschalne przywołuje na myśl historię naszego zbawienia, a tym samym zmusza do wejścia w istotę chrześcijaństwa. Przeżywanie tych najważniejszych wydarzeń zaczyna się w Wielki Czwartek przywołaniem Ostatniej Wieczerzy, a kończy w Wielkanocny Poranek, kiedy zgłębiamy radosną prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa i umacniamy nadzieję naszego zmartwychwstania. Wszystko osadzone jest w przestrzeni i czasie. A sam moment śmierci Pana Jezusa w Wielki Piątek podany jest z detaliczną dokładnością. Z opisu ewangelicznego wiemy, że śmierć naszego Zbawiciela nastąpiła ok. godz. dziewiątej (Mt 27, 46; Mk 15, 34; Łk 23, 44). Jednak zastanawiający jest fakt, że ten ważny moment w zbawieniu świata identyfikujemy jako godzinę piętnastą. Uważamy, że to jest godzina Miłosierdzia Bożego i w tym czasie odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego. Dlaczego zatem godzina dziewiąta w Jerozolimie jest godziną piętnastą w Polsce? Podbudowani elementarną wiedzą o czasie i doświadczeniami z podróży wiemy, że czas zmienia się wraz z długością geograficzną. Na świecie są ustalone strefy, trzymające się reguły, że co 15 długości geograficznej czas zmienia się o 1 godzinę. Od tej reguły są odstępstwa, burzące idealny układ strefowy. Niemniej, faktem jest, że Polska i Jerozolima leżą w różnych strefach czasowych. Jednak jest to tylko jedna godzina różnicy. Jeśli np. w Jerozolimie jest godzina dziewiąta, to wtedy w Polsce jest godzina ósma. Zatem różnica czasu wynikająca z położenia w różnych strefach czasowych nie rozwiązuje problemu zawartego w tytułowym pytaniu, a raczej go pogłębia. Jednak rozwiązanie problemu nie jest trudne. Potrzeba tylko uświadomienia niektórych faktów związanych z pomiarem czasu. Przede wszystkim trzeba mieć na uwadze, że pomiar czasu wiąże się zarówno z ruchem obrotowym, jak i ruchem obiegowym Ziemi. I od tego nie jesteśmy uwolnieni teraz, gdy w nauce i technice funkcjonuje już pojęcie czasu atomowego, co umożliwia jego precyzyjny pomiar. Żadnej precyzji nie mogło być dwa tysiące lat temu. Wtedy nawet nie zdawano sobie sprawy z ruchów Ziemi, bo jak wiadomo heliocentryczny system budowy świata udokumentowany przez Mikołaja Kopernika powstał ok. 1500 lat później. Jednak brak teoretycznego uzasadnienia nie zmniejsza skutków odczuwania tych ruchów przez człowieka. Nasze życie zawsze było związane ze wschodem i zachodem słońca oraz z porami roku. A to są najbardziej odczuwane skutki ruchów Ziemi, miejsca naszej planety we wszechświecie, kształtu orbity Ziemi w ruchu obiegowym i ustawienia osi ziemskiej do orbity obiegu. To wszystko składa się na prawidłowości, które możemy zaobserwować. Z tych prawidłowości dla naszych wyjaśnień ważne jest to, że czas obrotu Ziemi trwa dobę, która dzieli się na dzień i noc. Ale dzień i noc na ogół nie są sobie równe. Nie wchodząc w astronomiczne zawiłości precyzji pomiaru czasu możemy przyjąć, że jedynie na równiku zawsze dzień równy jest nocy. Im dalej na północ lub południe od równika, dystans między długością dnia a długością nocy się zwiększa - w zimie na korzyść dłuższej nocy, a w lecie dłuższego dnia. W okolicy równika zatem można względnie dokładnie posługiwać się czasem słonecznym, dzieląc czas od wschodu do zachodu słońca na 12 jednostek zwanych godzinami. Wprawdzie okolice Jerozolimy nie leżą w strefie równikowej, ale różnica między długością między dniem a nocą nie jest tak duża jak u nas. W czasach życia Chrystusa liczono dni jako czas od wschodu do zachodu słońca. Część czasu od wschodu do zachodu słońca stanowiła jedną godzinę. Potwierdzenie tego znajdujemy w Ewangelii św. Jana „Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin?” (J. 11, 9). I to jest rozwiązaniem tytułowego problemu. Godzina wschodu to była godzina zerowa. Tymczasem teraz godzina zerowa to północ, początek doby. Stąd współcześnie zachodzi potrzeba uwspółcześnienia godziny śmierci Chrystusa o sześć godzin w stosunku do opisu biblijnego. I wszystko się zgadza: godzina dziewiąta według ówczesnego pomiaru czasu w Jerozolimie to godzina piętnasta dziś. Rozważanie o czasie pomoże też w zrozumieniu przypowieści o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-17), a zwłaszcza wyjaśni dlaczego, ci, którzy przyszli o jedenastej, pracowali tylko jedną godzinę. O godzinie dwunastej zachodziło słońce i zapadała noc, a w nocy upływ czasu był inaczej mierzony. Tu wykorzystywano pianie koguta, czego też nie pomija dobrze wszystkim znany biblijny opis.
CZYTAJ DALEJ

Posty nakazane zachowywać

Niedziela warszawska 46/2003

monticellllo/pl.fotolia.com

Przykazania kościelne są zaproszeniem do współodpowiedzialności za Kościół Zachęcają do przemyśleń, czy wiara ma wynikać z tradycji, czy z przekonania
CZYTAJ DALEJ

Wielki Czwartek

2025-04-18 22:55

Biuro Prasowe AK

    - Została ta śmierć przemieniona mocą Chrystusowej miłości w dar życia, który nieustannie sprawowany jest w każdej Mszy św., będącej pamiątką Jego nieskończonej miłości – mówił abp Marek Jędraszewski w czasie Mszy Wieczerzy Pańskiej, sprawowanej w katedrze na Wawelu.

W czasie homilii abp Marek Jędraszewski wskazał na siedem odsłon tego „wyjątkowego wieczoru i nocy, do których od samego początku zdążała publiczna działalność Jezusa z Nazaretu”. Po pierwsze były to wieczór i noc „paschalnej wieczerzy”, po drugie – „miłości służebnej”. W tym kontekście metropolita krakowski zwrócił uwagę na gest umycia nóg Apostołów przez Jezusa oraz słowa ustanowienia Eucharystii. – Poprzez te słowa Pan Jezus przemienił swoją śmierć, to co go miało spotkać nazajutrz na krzyżu, w dar z siebie samego, na dar ofiarny odkupienia. To ciało miało być wydane za nas. Jego krew miała być przelana za nasze grzechy. To był Jego dar z siebie do końca – mówił arcybiskup, zaznaczając, że dlatego Eucharystia jest dziękczynieniem za dar śmierci Chrystusa. – Została ta śmierć przemieniona mocą Chrystusowej miłości w dar życia, który nieustannie sprawowany jest w każdej Mszy św., będącej pamiątką Jego nieskończonej miłości – dodawał.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję