W 94. rocznicę urodzin, 18 maja, odprowadziliśmy na wieczny odpoczynek doczesne szczątki śp. ks. prał.
Jana Jakubczyka. W uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego Pan wezwał go do siebie na wieczne obozowisko. Przez całe lata wędrował po ulubionych przez siebie Bieszczadach, zaskakując swoich współwędrowców urodą miejsca wybranego na obozowanie. Jako ojciec duchowny i profesor Seminarium przygotował do kapłańskiej pracy setki alumnów. Do sztambucha powiedzeń weszły takie jak: - Czy u księdza profesora można nie zdać? - Nie, nie można. Ale ja osobiście, gdybym u Jakubczyka dostał trójkę to by mnie ze wstydu… Czy to na Weście do studium katechetycznego dla świeckich: - Państwo z pewnością oczekiwaliście na przystojnego bruneta, a tu łysy i przewracający się przy chodzeniu dziadek. Niemniej, witam serdecznie.
Był już sędziwego wieku, kiedy ujawnił swoje marzenie:
- Niewiele już oczekuję od życia, ale chciałbym jeszcze doczekać Sylwestra 1999 r. i zobaczyć jak świat zwariuje wchodząc w XXI wiek. I doczekał, a nawet przeżył w tym wieku dziesięć lat.
Każda droga osiąga jednak kres. Także i ta. U końca tej drogi żegnali go przemyscy biskupi z abp. Józefem Michalikiem, liczni kapłani, siostry zakonne. Wzruszającymi słowami pożegnał wieloletniego profesora seminarium obecny Ksiądz Rektor. Pożegnalną refleksją o sensie drogi, także tej ludzkiego życia ubogacił zebranych kaznodzieja uroczystości bp Adam Szal:
Każda śmierć, każdy pogrzeb niezależnie czy dotyka to człowieka młodego, czy też kogoś, o którym mówimy, że przeżył lat wiele, prowokuje pytanie o to, czym jest życie człowieka, do czego można je porównać? Zgadzamy się z twierdzeniem, że jest to tajemnica, nad którą nieraz trzeba się zastanowić i dla której zrozumienia można i trzeba życie porównywać do zjawisk i rzeczy znanych z codzienności. Nad życiem i jego sensem zastanawiali się ludzie od dawna, także w Starym Testamencie.
Wśród licznych obrazów oddających sens ludzkiego życia, w kontekście niedawnej uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego, zechciejmy przywołać myśl stosunkowo często pojawiającą się na kartach zarówno Starego jak i Nowego Testamentu. To obraz ludzkiego życia jako drogi do celu. Obraz ten dobrze oddaje życie przemierzającego pustynne tereny Abrahama. Obraz życia rozumianego jako droga był udziałem samego Jezusa. Ziemskie życie Zbawiciela ukazane zostało przez Ewangelistów jako wędrówka ku Jerozolimie. (…) Obraz człowieka będącego w drodze sugeruje nie tylko wędrówkę, ale zakłada też i cel wędrowania. Przed nami jest ojczyzna, do której zdążamy. (…) Warto także zauważyć, że człowiek będący w drodze charakteryzuje się poczuciem tymczasowości, ciągle jest gotów do dalszej drogi.
Według takiej duchowości postępowali pierwsi chrześcijanie, o których mówią Dzieje Apostolskie. Św. Łukasz maluje przed nami obraz pierwszych gmin chrześcijańskich, w których: „Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne” (Dz 4, 32).
Św. Paweł w Liście do Koryntian radził pierwszym chrześcijanom, aby zbytnio nie przywiązywali się do ziemskiej rzeczywistości: „Czas stał się już krótki; odtąd na przyszłość ci, którzy mają żony, niech żyją jakby ich nie mieli; ci, którzy płaczą, jakby nie płakali; ci, którzy się weselą, jakby się nie weselili; ci, którzy kupują, jakby nic nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, jakby go nie używali. Przemija bowiem kształt tego świata” (1 Kor 7, 29-31). Według Apostoła Narodów żyjąc na tym świecie nie należy traktować go jako celu samego w sobie. Świat, który nas otacza jest jedynie środkiem, który powinien nam pomóc w zdobyciu prawdziwego celu jakim jest niebo. Będąc bacznym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości, św. Paweł widział ludzi, którzy ubóstwiają bogactwo, sławę, urodę, sprawność fizyczną. Przestrzegał przed taką postawą zachęcając do pewnej rezerwy wobec tych rzeczy. Nie wolno przywiązywać się zbytnio do rzeczy tego świata, gdyż to prowadzić może do bałwochwalstwa. (…)
Chrześcijanin winien żyć na ziemi w poczuciu tymczasowości, będąc ciągle spakowanym do podróży, by być gotowym iść dalej. Uczeń Chrystusa winien upodabniać się do Abrahama, o którym List do Hebrajczyków mówi: „Przez wiarę ten, którego nazwano Abrahamem, usłuchał wezwania Bożego, by wyruszyć do ziemi, którą miał objąć w posiadanie. Wyszedł, nie wiedząc, dokąd idzie” (Hbr 11, 8). (…)
Jakże często droga ludzkiego życia podobna jest do tej, którą przebywali uczniowie idący do Emaus. Tak wiele spodziewali się po Jezusie. Dali temu wyraz mówiąc do tajemniczego przechodnia: „A myśmy się spodziewali”. Spodziewali się, że Jezus, który był tak potężny w słowie i czynie, nie pozwoli, żeby spotkał Go taki koniec. Spodziewali się może, tak jak wielu w tamtym czasie, że Mesjasz odbuduje królestwo Izraela tu na ziemi, a oni będą mieć udział w chwale tego Królestwa. Stało się jednak inaczej. Chrystus umarł na krzyżu, a wraz z Jego śmiercią rozwiały się wszelkie nadzieje Apostołów. Pozostała rozpacz, lęk i obawa przed aresztowaniem. Apostołowie ulegli rozproszeniu. Dwaj z nich chcą być jak najdalej od miejsca tragedii, udali się w kierunku Emaus. Nierozpoznany Chrystus dołączył się do nich. Ukazał im sens zapowiedzi mesjańskich. Uczniowie, słuchając pełnych mądrości słów towarzysza podróży, zauważyli, że ich wątpliwości się rozwiały, a serce rozpaliło się wiarą.
Wchodząc do miasteczka Emaus chcieli przedłużyć czas pobytu z tajemniczym przechodniem. Zaprosili Go do gospody. Może po prostu sądzili, że ich towarzysz jest tak samo głody i zmęczony jak i oni. Ucieszyli się, gdy nieznany wędrowiec przyjął ich zaproszenie. Piękna była ich prośba: „Zostań z nami, bo ma się już ku wieczorowi” (Łk 24, 29). Ich niedawno poznany przyjaciel zasiadł przy stole i wziąwszy do swoich rąk chleb, pobłogosławił go, połamał i podał współbiesiadnikom. I wtedy uczniowie w nieznanym wędrowcu poznali Jezusa Zmartwychwstałego. Owładnięci uczuciem radości i podniesieni na duchu, jakby na skrzydłach pobiegli, jeszcze tego samego dnia, z powrotem do Jerozolimy świadcząc o zmartwychwstałym Jezusie.
W naszym ludzkim życiu bywa podobnie jak w tym wydarzeniu ewangelicznym. Bywa, że przez długi czas i w naszym życiu wszystko układa się pomyślnie. Wędrujemy bez trudności. Odnosimy większe lub mniejsze sukcesy. Ale nie zawsze tak jest. Obok sukcesów i stabilizacji życiowej raz po raz pojawiają się trudności a nawet tragedie - w ludzkim rozumieniu. Bywa, że nagle wszystko się wali.
Wędrówka życiowa śp. ks. prał. Jana Jakubczyka rozpoczęła się 18 maja 1916 r. w Lubatowej. Jako jeden z braci bliźniaków zdobywał wykształcenie najpierw w szkole miejscowej, a później w krośnieńskim gimnazjum, a następnie w Małym Seminarium w Przemyślu. To z Przemyślem związał swe życie nie tylko przez pobyt w Seminarium Duchownym, ale także przez długie lata posługi kapłańskiej. Wprawdzie część formacji seminaryjnej przeżył w Rzymie gdzie został skierowany na studia specjalistyczne przez bp. Franciszka Bardę, ale studia te zostały przerwane. Wrócił do Polski i w dniu 10 września 1939 r. przyjął święcenia kapłańskie już w trakcie działań wojennych. Pierwsze lata drogi kapłańskiej spędził w rodzinnej Lubatowej, a następnie w parafii Harklowa. Od 1946 r. rozpoczął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim pełniąc jednocześnie obowiązki katechety gimnazjum i dyrektora bursy szkolnej w Krośnie. Do Przemyśla wrócił na stałe 1 września 1949 r. W stolicy diecezji pełnił wiele funkcji. W Wyższym Seminarium Duchownym przez lata był ojcem duchownym oraz wykładowcą teologii moralnej. Od 1967 r. był członkiem Przemyskiej Kapituły Katedralnej. Przez prawie pół wieku posługiwał w Sądzie Biskupim jako obrońca węzła małżeńskiego.
Już w domu rodzinnym wszedł na drogę z Jezusem, pozwalając by Zbawiciel rozpalał jego serce poprzez poznawanie wiedzy religijnej, przystępowanie do sakramentów świętych. Zapewne nieraz z jego serca wyrywało się duchowe wołanie: „Panie pozostań ze mną, bo samemu tak trudno iść i boję się ciemności bez Ciebie”. Droga życiowa śp. ks. prał. Jana była podobna do tej, jaka przeżywali uczniowie idący do Emaus. Niewątpliwie wiele było radości z efektów pracy kapłańskiej z młodzieżą w bursie krośnieńskiej, wielokrotne pełne zapału wspólne wędrówki bieszczadzkimi szlakami i obcowanie z piękną przyrodą. Była radość z efektów pracy formacyjnej, podczas której tak wielu młodych lewitów otrzymywało święcenia kapłańskie. Była także świadomość obrony ważności sakramentów świętych oraz potrzeby pomocy ludziom borykającym się z problemami małżeńskimi w sądzie duchownym. Były w życiu ks. Jana trudne momenty, takie jak II wojna światowa, która utrudniła mu start ku kapłaństwu i pozbawiła go możliwości studiowania w Rzymie. Poważnym krzyżem była choroba nowotworowa, która doprowadziła do skomplikowanej operacji i skończyła się poważnymi dolegliwościami, które znosił z ogromna wytrwałością przez całe życie.
Patrząc nawet tak pobieżnie na życiową podróż śp. ks. prał. Jana Jakubczyka łatwo zauważyć, że czuł się gościem na ziemi i ciągłym wędrowcem. Nie przywiązywał się do dóbr materialnych i chociaż żywo interesował się światem i wydarzeniami, które się wokół niego działy nie pozwolił, aby przesłoniły mu tęsknoty za „nowym niebem i nową ziemią”. Był hojny dla proszących go o materialną pomoc. Jesteśmy przekonani, że w jego sercu dokonało się to, co miało miejsce w sercach uczniów idących do Emaus: zrozumiał sens życia, sens cierpienia, a jego życie z pewnością cechowała chrześcijańska nadzieja ujawniona w pogodnym, żeby nie powiedzieć radosnym, przeżywaniu krzyżowych doświadczeń. Przez cierpienia wielu lat życia upodobnił się do Chrystusa cierpiącego.
Dziękujemy dziś Panu Bogu za długie życie śp. ks. prał. Jakubczyka. Dziękujemy za wszelkie dobro, które było udziałem naszego Księdza Prałata, ale także za to dobro, które było mu okazywane zwłaszcza w ostatnich latach, miesiącach i dniach jego życia. Dziękujemy ludziom, którzy stanęli z chrześcijańskim duchem służby przy cierpiącym i umierającym Księdzu Prałacie. Lista tych osób byłaby długa, dlatego postaram się wymienić tylko niektórych. Dziękujemy służbie zdrowia, a więc dr Teresie Geneja-Król, dr Mroczka z Wiednia i lekarzami Szpitala Wojewódzkiego a także Wojskowego w Przemyślu szczególnie dziękujemy ordynatorowi dr Słobodzie oraz całemu personelowi medycznemu za troskliwą opieką. Za pomoc okazywaną Księdzu Prałatowi dziękujemy siostrom Marii i Urszuli Bar a także Siostrom Albertynkom za samarytańska posługę przy umierającym Kapłanie. Dziękuję Księżom Prałatom mieszkańcom domu kapitulnego za różnorodną pomoc Księdzu Prałatowi. Ks. inf. Stanisławowi Zygarowiczowi dziękujemy za przygotowanie duchowe Księdza Prałata przez ostatnia spowiedź świętą i namaszczenie chorych w przeddzień udania się do szpitala. Szczególne słowa wdzięczności kieruję pod adresem ks. prał. Józefa Bara i ks. prał. Mieczysława Gniadego.
Św. Teresa z Lisieux patrzyła na śmierć jako na moment zjednoczenia duszy z Bogiem. Tuż przed swoja śmiercią miała powiedzieć: Nie, to nie śmierć przyjdzie po mnie, ale Pan Bóg. Śmierć nie jest widziadłem, przerażającą zjawą, taką jaką przedstawiają niektórzy na różnych obrazach. Katechizm uczy nas, że śmierć jest rozłączeniem duszy i ciała, jest więc tym i tylko tym! Przeto nie lękam się rozłączenia, które połączy mnie z Bogiem na zawsze”. Wierzymy, że tak patrzył na śmierć śp. ks. prał. Jan Jakubczyk i że przez śmierć połączył się z Bogiem na zawsze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu