Pani Barbara Szyposzyńska w swoim życiu doświadczyła wielu cudów. - Pan Bóg mnie wykopuje i przesadza jak roślinę, popycha i wskazuje drogę - mówi.
Znajdą cię
Reklama
Dawno temu jako mała dziewczynka, podczas zabawy w szkole usłyszała od majora Wojska Polskiego: „siedź w kącie, a znajdą cię”. Mocno trzymała się tej zasady. Nigdy się do niczego nie pchała, nie była przebojowa - zawsze ją znajdowali. I wtedy, gdy trzeba było organizować oazy, i wtedy, gdy trzeba było pomagać niepełnosprawnym, i wtedy, gdy trzeba było pojechać na Ukrainę.
Urodziła się w Dębie koło Końskich. Mieszkała na wsi, więc nieobce jej były prace w gospodarstwie. Pasła gęsi, krowy. Lubiła śpiewać i tańczyć. Po przeciwnej stronie drogi, na wprost domu, była remiza strażacka, w której odbywały się zabawy. Bywało w czasach szkoły średniej czy studiów, że wracając z krowami z pastwiska, mijała wystrojone dziewczyny, które szły na potańcówkę. Czuła się wtedy jak Kopciuszek.
Rodzice byli prostymi ludźmi, mieli ukończone tylko kilka klas, ale posiadali ogromną „Bożą mądrość”. - Mamusia bardzo lubiła czytać Pismo Święte, była kobietą bardzo wierzącą. Nasz dom był zawsze otwarty dla wszystkich. Przychodziło do nas wiele osób, by się poradzić, porozmawiać. Mamusia wysłuchiwała wszystkich problemów i trosk. Staruszkom przychodzącym ze wsi zawsze dawała coś do zjedzenia - wspomina. To ona nauczyła ją robić znak krzyża i pierwszych modlitw, przekazywała jej wiarę nie tylko słowem, ale także cichą ciężką pracą, uśmiechem, każdym gestem.
Do dziś pamięta krótki wierszyk, którego się nauczyła od rodziców:
„Z Bogiem, z Bogiem każda praca, tak mawiali starzy; z Bogiem, z Bogiem zacznij wszystko - wszystko ci się zdarzy”. - Z Panem Bogiem „wszystko mi się wydarzyło” i za to jestem Mu wdzięczna - mówi.
Tato był krawcem, pracował w domu. Dzieciom czytał książki z historiami ze Starego Testamentu. W domu czuło się obecność Pana Boga. Dzień z Nim zaczynał się i kończył - rodzice choćby o północy modlili się cząstką Różańca.
- Nasiąkaliśmy miłością i prawdą, teraz jestem tym bogata, jak również dobrocią wspaniałego rodzeństwa i ich dzieci, które były i są moją ogromną podporą w służbie niepełnosprawnym - mówi.
Dzięki rodzicom, którzy dali jej „mocne fundamenty” i nauczyli szacunku do Pana Boga, Barbara nigdy w swojej wierze się nie zachwiała.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Życiowe wybory
Reklama
Nigdy nie planowała swojej przyszłości. „Będzie to, co Bóg da” - mówiła i Pan Bóg ją prowadził. Nie miała specjalnych marzeń, lecz zawsze dostawała od Boga więcej niż prosiła.
Po szkole podstawowej wybrała technikum, ponieważ brat mówił, że to „fajna szkoła”. Technikum Mechaniczno-Odlewnicze dla niej, drobnej dziewczyny, nie wydawało się właściwym miejscem, a jednak właśnie tam spotkała wielu przyjaciół, którzy jej pomogli. W szkole istniało kółko teatralne „Kontakty”, prowadził je prof. Gustaw Sobieraj. Barbara szybko została „małą aktorką”. Recytowała i tańczyła. Grała też rolę nauczycielki, którą później została naprawdę.
Po ukończeniu technikum nie zamierzała iść na studia, jednak koledzy tak długo ją namawiali i pilnowali jej pod drzwiami dyrektora, że musiała wziąć i wypełnić dokumenty na wyższą uczelnię. Niestety, na filologię polską nie została przyjęta, oblała z języka rosyjskiego. Po co mi ten „ruski”, pytała często z irytacją! Przez rok pracowała w zakładach metalurgicznych. Jeden z kolegów dokształcał ją z fizyki. Koledzy mieli plan: „nie udało się jej wysłać na filologię, to będzie nauczycielem fizyki”. Po roku została przyjęta na WSP w Kielcach. Przygoda z fizyką zaczęła się na dobre.
Pewnego dnia na wykładzie z „polityki” profesor zadał pytanie: czy nauczyciel fizyki może, powinien, czy musi być ateistą? Czasy były komunistyczne, więc wiadomo, jakiej odpowiedzi oczekiwał. Dyskusja odbyła się na kolejnych zajęciach. Przygotowała się. Przytoczyła życiorysy wybitnych fizyków, którzy podkreślali, ze są ludźmi wierzącymi i wiara im pomaga w zrozumieniu praw rządzących światem. Profesor był rozdrażniony. Nie wiedział, że dyskusja pójdzie w tym kierunku.
- W moim życiu zawsze przyznawałam się do Pana Boga i zawsze to owocowało - podkreśla. Na egzaminie z polityki otrzymała m. in. pytanie o „trzeci świat”. Odpowiedziała niezbyt dobrze. Profesor popatrzył na nią, wpisał jej czwórkę, żartując: „no dobrze, może pani jechać na misje”.
Po studiach na misje nie pojechała, pojechała na oazę i tam podczas wspólnej modlitwy głośno prosiła: „Panie Jezu, mam uczyć fizyki, oddaję ci ręce, moją głowę i Ty ucz wraz ze mną”.
Coś więcej niż nauczanie
Czas spędzony na pierwszej placówce (6 lat) - w SP nr 2 w Końskich, to był najpiękniejszy okres w jej życiu. W szkole dyrektor zaproponował jej wstąpienie do komunistycznej partii. Odpowiedziała, że jest osobą wierzącą i nie może wstąpić. Dyrektor nie był tym zdziwiony, znając rodzinę. Zdziwił się jednak, słysząc, że studia utwierdziły ją w wierze. Powiedział wtedy, że nie będzie miała żadnych przykrości zostając bezpartyjną.
Potem uczyła w Szkole nr 27 w Kielcach i w V LO im ks. Piotra Ściegiennego. Zmieniły się czasy, religia wróciła do szkół, w klasach powieszono krzyże. Każdy nauczyciel mógł modlić się z uczniami przed nauką. Barbara skrzętnie z tej możliwości korzystała. Nigdy nie doświadczyła przykrości ze strony uczniów. Bardzo zdolny uczeń na koniec nauki w LO, podziękował jej „za każde słowo, również nie o fizyce”. Podczas wigilijnych spotkań, dzielenia się opłatkiem słyszała życzenia: „nie zmieniaj się, nadal bądź taka”.
Wczasorekolekcje
- Tej wspaniałej przygody też nie szukałam, tylko Pan Bóg posłużył się sługą Bożym ks. Wojciechem Piwowarczykiem, którego poznałam w czasie studiów - mówi. Ks. Piwowarczyk poświęcił swoje życie m. in. osobom niepełnosprawnym. Poświęcał im swój czas i swoje siły. Dla nich odprawiał Msze św., organizował spotkania i wyjazdy. Im oddał swoje serce i dłonie. Barbarze zaproponował włączenie się w organizację trwających dwa tygodnie wczasorekolekcji. Zgodziła się. Urzekła ją służba niepełnosprawnym. Tak polubiła ten czas bycia z niepełnosprawnymi, że przez 27 lat jeździła z nimi na letnie wyjazdy. Zanim powstał Dom w Piekoszowie, jeździli przez 10 lat do Szewnej, potem Kazanowa k. Końskich, Zielenic, Sułoszowej, Tumlina i Morawicy. Był to czas pionierski. Budynki, w których mieszkali, nie były przystosowane do wypoczynku osób niepełnosprawnych. Trzeba było na miejsce przywozić całe wyposażenie od łóżek począwszy, na sztućcach skończywszy.
Po jakimś czasie zamieszkała w budującym się Domu dla Niepełnosprawnych w Piekoszowie. Pracy było dużo. Wraz z koleżankami porządkowały działkę i sprzątały po kolejnych etapach prac budowlanych. Kwiaty rosnące przed Domem znalazły się pod szczególną opieką Barbary. Była „etatową ogrodniczką”.
Jako nauczyciel miała dwa miesiące wakacji i w tym czasie prowadziła nawet 3 turnusy wczasorekolekcji. Wszystkie urzędowe sprawy związane z organizacją turnusów załatwiała z dwiema przyjaciółkami. - Rozliczałyśmy turnusy, jeżdżąc do PFRON-u w Katowicach. Sama się dziwię, ile może Bóg, posługując się kimś całkiem przeciętnym - mówi. Ktoś kiedyś im powiedział, że robią takie rzeczy, ponieważ nie wiedzą, że są niemożliwe do zrobienia. Chyba to była prawda.
Po ok. 8 latach przeprowadziła się do Kielc, by zamieszkać z 90-letnią fundatorką Domu dla Niepełnosprawnych Izabelą Borowską, by służyć jej pomocą. Dom w Piekoszowie zawdzięcza jej bardzo wiele. Oprócz finansów włożyła ogrom serca i pracy. - Uważam za wspaniały dar Pana Boga, że mogłam mieszkać z tak niezwykłą osobą - wspomina.
Dobrze pamięta wakacje w 2006 r. Tak jakoś się złożyło, że zaczynała turnus z niepełnosprawnymi, a ks. Krzysztof Sochacki, pracujący od roku na Ukrainie, kończył turnus poprzedni, na który przywiózł trzy osoby z Ukrainy. Podczas rozmowy z kapłanem zwierzyła się, że ledwo żyje, dodając żartobliwie, że potrzebna jej jest „jakaś pustynia”. Ks. Krzysztof odpowiedział z uśmiechem: - Tak? To ja mogę załatwić pustynię na Ukrainie. Za dwa miesiące wrócili do rozmowy. Pustynia była załatwiona.
Merefa
Ukraina ją zauroczyła. Nie myślała, że tak ją pochłonie, tak ją wciągnie i skradnie jej serce. To piękny kraj poranionych przez lata komunizmu ludzi, którzy wciąż szukają odpowiedzi na pytanie, jaki jest sens życia.
Ks. Sochacki odszukał niepełnosprawnych z okolic Merefy. Aby przyjąć większą liczbę osób, zrobił dwupiętrowe łóżka i zorganizował rekolekcje. Zaczęło się!
- Takie polowe warunki, w których czuję się lepiej niż w luksusach, przypomniały mi pierwsze wyjazdy z niepełnosprawnymi - mówi.
Na Ukrainie w Merefie znalazła rodzinną atmosferę, taką jaka była we „wczesnym Piekoszowie”. Niezwykle energiczny ks. Krzysztof nazywany jest przez miejscowych „ojcem”. Organizuje nocne czuwania, odbywające się przed pierwszą sobotą miesiąca, w których chętnie uczestniczy młodzież. Na te modlitewne spotkania przyjeżdżają nawet ukraińscy księża. Często się zdarza, że Pana Jezusa adoruje pięciu kapłanów. Bywają dni skupienia dla chętnych, ogniska i różne spotkania, które ks. Krzysztof wykorzystuje do katechizacji. Przy stole z posiłkami nie rozmawia się tu o błahostkach, ale o Panu Bogu. Ludzie chłoną tę religijną wiedzę.
Parafia rozwija się, teraz jest już około 30 wiernych. Na Mszę św. przyjeżdżają nawet z Charkowa. Ks. Krzysztof postarał się, aby stary dom, w którym mieszka, służący także jako miejsce do sprawowania Mszy św., choć trochę przypominał dom modlitwy. Na placu ustawił kapliczkę z figurą Matki Bożej oraz wybudował dzwonnicę, ktoś inny ofiarował dzwon. Postawił ogromny krzyż w miejscu, na którym ma nadzieję - jeśli Bóg pozwoli - postawić kościół. Dzwon swoim dźwiękiem zachęca wiernych do modlitwy i nie tylko. Pewnego dnia miejscowa kobieta, była komunistka, zainteresowana, dlaczego dzwon dzwoni, weszła do „kaplicy” i tak się jej spodobało, że została. Zaczęła chodzić na Msze św. Coś ją zauroczyło. Ochrzciła się. Mimo wieku, uczy się języka polskiego w szkole. Nauczycielce powiedziała, że Kościół stał się jej rodziną.
Pani Barbara jest katechetką, gospodynią, kościelną, prowadzi modlitwy, czuje się potrzebna ludziom, których Pan Bóg w dalekiej Ukrainie postawił na jej drodze. Zawsze, gdy wyjeżdża do Polski, w ich oczach widzi pytanie: Czy wrócisz? Zawsze wraca. Tęskni za piękną Ukrainą, ludźmi szukającymi Boga.