O miłości mówi cały świat, literatura, sztuka, filozofia, media i napisy na murach. Jeszcze jedno ujęcie tego zjawiska przedstawia trzydziestoparoletnia kobieta - od dziesięciu lat żona, od dziewięciu matka, wykształcona, pracująca, wierząca.
Za miłość naiwną…
Kiedy patrzy na fenomen swojej własnej miłości sprzed lat - dziękuje Bogu za miłość naiwną. Za różowe okulary, w które Pan Bóg wyposaża pięknych dwudziestoletnich - boski gadżet, bez którego dużo mniej par stawałoby na ślubnym kobiercu. Czy młode, wychuchane przez rodziców pisklę, opierzone puchem miłości własnej zdolne byłoby uczynić z siebie dar drugiej, równie niedoskonałej istocie, gdyby nie te różowe szkiełka? Szkiełka, które wyprostują każdą nierówność, wypełnią ubytki, wygładzą rysy. Złagodzą trud podejmowanej decyzji. - „Może są dojrzalsi narzeczeni, ale moja miłość była wówczas zlepkiem tego różu, nadziei i wiary, że przecież musi być dobrze, skoro Bóg jest z nami.”
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Za miłość - zadanie…
Reklama
Dziękuje Bogu za autostradę do Nieba, na którą wkroczyła ze swoim wybrankiem. Czemu autostradę? Bo sakrament ten pozwala na rozwinięcie wielkiej prędkości nie tylko w kierunku drugiego człowieka, ale także w kierunku Boga. Bóg wychodzi młodym małżonkom na spotkanie, wita ich i zaczyna prowadzić, jeśli tego chcą. A szukają Jego wsparcia często, bo czas rozstawania z różowymi okularami bywa trudny. - „Nie przypuszczałam, że dar, który złożyłam uroczyście przy ołtarzu, tak zwyczajnie przeradza się w ofiarę. Bóg widział nasze zmagania z własnym egoizmem i kiedy na trasie do Nieba ludzki silnik zaczynał niebezpiecznie rzęzić, dolewał „paliwa”. Były nim Eucharystia i spowiedź, była codzienna modlitwa o to, żeby zrozumieć i nie cierpieć. Miłość pierwszy raz stawała się zadaniem, a Bóg cierpliwym nauczycielem. I pocieszycielem. Oprócz kredytu mieszkaniowego, tak jak wiele młodych małżeństw, otrzymywaliśmy od Boga hojne zapomogi w postaci łaski, która, mimo naszej niewielkiej zdolności kredytowej obficie wspierała budowę nowego gmachu małżeńskiej miłości”.
Za miłość odpowiedzialną…
Dziękuje Bogu za owoce miłości, dzieci. Ale to nie tylko owoce, to także nawóz dla miłości. Ona dzięki nim dojrzewa. Kiedyś miłość je zrodziła, teraz one rodzą ją dając mnóstwo okazji, by ją pomnażać, by ją rozlewać, ale także by o nią walczyć. „Dzieci bardzo pomogły nam w triumfie miłości nad ukochaniem siebie. Miłość między rodzicami jest niezbędnym warunkiem ich rozwoju. Pielęgnuję miłość do męża, by stworzyć dzieciom środowisko do wzrastania, by ukazać im piękno w codzienności i możliwość budowania świata w relacji z drugim człowiekiem i z Bogiem. Pokazuję im, że z bycia razem można się autentycznie cieszyć, że warto o to zabiegać. Tu miłość splata się z odpowiedzialnością, a wspaniałym rezultatem takiego połączenia są słowa córek: „Kim będę jak dorosnę? Żoną! I będę miała męża i dzieci”.
Za miłość prawdziwą…
Reklama
Dziękuje Bogu za czas obecny, w którym miłość nie boi się prawdy, a prawda, otoczona jest miłością. Mówi o miłości, która przez lata wzrasta - Od kochania oczu, którymi można się przeglądać i pięknieć do coraz śmielszych prób ukochania całego człowieka z jego słabościami. „Miłość, której doświadczam teraz i - mam nadzieję - daję mojemu mężowi jest jak dotychczas najpiękniejsza. Piękna bo… bezwzględna. Zaczynam kochać męża bez względu na prawdę o nim. Poznaję go każdego dnia, dowiaduję się nowych rzeczy, odkrywam kolejne sekrety jego osoby i obejmuję je miłością. Bez względu na to, czy jest mi z nimi dobrze, czy uskrzydlają mnie czy wręcz przeciwnie - prowokują do trudnej zmiany. Moją pierwszą odpowiedzią jest miłość. Kochać go całego. A jeśli coś zmieniać, to w objęciach miłości. To, co kiedyś Bóg przykrywał różowymi okularami młodości, to, co w początkach sakramentalnej wspólnej drogi pomagał dźwigać i przekształcać, teraz pozwala kochać. Bez Boga nie byłoby to możliwe. Owszem, życie codzienne odbiega często od ideału, ale wiem, że mogę tak kochać i być tak kochana, co w świecie odartym z Bożej rzeczywistości nie jest nawet do pomyślenia”.
Za miłość w codzienności…
Dziękuje Bogu za to, że miłość może się realizować w codzienności. Czym byłaby miłość, gdyby zależała od przeżyć estetycznych, od wrażeń jakich dostarczamy sobie nawzajem, gdyby zależała od atrakcyjności fizycznej i nastrojów, którym ulegamy poprzez wydarzenia wokół nas? Moja rozmówczyni patrząc na swoje codzienne doświadczanie miłości odpowiada - „Życie codzienne, trudności, które napotykamy, wyrzeczenia, jakie podejmujemy na rzecz innych w naturalny sposób redukują nasze wybujałe i często nierealistyczne oczekiwania z czasów młodości. Zamiast dużego domu - ciasne mieszkanko, zamiast kariery naukowej - zwyczajny magister i praca od 8.00 do 16.00, zamiast podróży po świecie z ukochanym - wycieczka do pobliskiego lasu z plecakiem pełnym jedzenia i pieluch. Najwspanialsze jest jednak to, że taka redukcja nie jest wrogiem miłości. Na jakość relacji z mężem nie wpływa to, czy pojedziemy na wakacje do Wenecji czy nad jezioro pod Wrocławiem. Na relację z mężem wpływa to, jak na niego patrzę, czy on umyje naczynia po obiedzie i wymasuje mój obolały kark oraz, czy przy wyjściu z dziećmi na lody będziemy zarażali wszystkich śmiechem. Miłość nadaje nadzwyczajny sens prostym czynnościom, a drobne gesty wykonywane z miłością sprawiają, że ona rośnie. Podobnie jest z wybaczaniem, wsłuchiwaniem się oraz rezygnacją z własnych korzyści, praw czy wygód - na rzecz drugiej osoby. Coś takiego wnosi w relację dużo więcej niż drogie prezenty. Nie oznacza to, że powinniśmy zrezygnować z świętowania, z wzajemnego adorowania czy obdarowywania się. Jednak miłość jest bardziej motorem niż efektem takich działań. To dzięki niej sprawiają tyle radości. Starannie dobieram sukienkę - by podobać się mężowi a on spontanicznie ofiarowuje mi mały bukiecik kwiatków. Te specjalne wyrazy miłości są prawdziwymi skarbami ozdabiającymi „miłosną codzienność”.
Za miłość jutrzejszą…
Dziękuje Bogu za to, co jeszcze przed nią. Choć cała współczesność daleka jest od łączenia miłości z dojrzałością i starością, jej doświadczenie dokładnie temu przeczy. - „Kiedy kilkanaście lat temu patrzyłam na ludzi w wieku moich rodziców, myślałam - najlepsze mają już za sobą. Codzienna rutyna, zmęczenie, kłopoty ze zdrowiem nie sprzyjają miłości. Wierność i przyzwyczajenie - owszem, ale miłość dogasa po czterdziestce, a tylko w wyjątkowych przypadkach tli się dłużej. Jak ubogie były moje wyobrażenia! Dziś widzę, że dopiero zaczyna rozkwitać kwiat, który pielęgnowaliśmy przez pierwsze dziesięć lat naszego małżeństwa. I cieszę się na to, co jeszcze przed nami. Te lata małżeńskiej współpracy z Bogiem nauczyły nas, że w miłości najważniejsza jest… współpraca z Bogiem. Z Nim nie ma problemów nie do przezwyciężenia. To jedno. A drugie - jeśli zapraszamy Go do swojego małżeństwa, nie ma możliwości, aby miłość w nas nie wzrastała. Słowa te brzmią może abstrakcyjnie, ale mają realne przełożenie na codzienność. Bo widzę, że z czasem mój mąż fascynuje mnie coraz bardziej. Widzę, że mamy sobie coraz więcej dobrego do powiedzenia. Każda kolejna sprzeczka (bez względu na „kaliber”) wydaje się mniej znacząca wobec tego, co nas łączy. To paradoks, ale wzrasta nasze zaufanie do Boga, który wcale nie oszczędza nam trudności, ale i łaski potrzebnej do ich pokonywania. Wobec tego wszystkiego pozostaje mi radośnie oczekiwać na nasze kolejne wspólne lata z nadzieją i ciekawością - jak rozwijać się będzie nasza miłość po czterdziestce”.
Oprac. Krzysztof Kunert