Podczas obiadu, jak zresztą podczas innych posiłków,
obowiązywała zasada, że nie rozmawiamy o sprawach
służbowych. Przy stole panowała swobodna atmosfera, nawet
żartobliwa. Prymas chciał się na moment oderwać od
przedpołudniowych rozmów i tematów. Poza tym nie prowadził
życia towarzyskiego. Ani sam do nikogo nie wpadał
na herbatkę, ani nikogo nie zapraszał. Nie było żadnych
przyjęć. Nawet przy okazji takich wydarzeń jak pięćdziesięciolecie
jego kapłaństwa siostry zaserwowały gościom zwykły
obiad, tylko z przystawką i deserem. Pod tym względem
Prymas był bardzo ascetyczny. Pilnował skromności
posiłku, jadł niewiele. Kiedy wyjeżdżał do różnych parafii
i diecezji, oczywiście każdy gospodarz chciał go podjąć jak
najgodniej, ale Kardynał zachowywał do tych wszystkich
obfitości wyraźny dystans. Kiedy był biskupem w Lublinie
i wizytował parafie, gospodynie starały się dowiedzieć,
jakim daniem mogłyby sprawić mu szczególną przyjemność.
Raz nieopatrznie powiedział, że lubi placki ziemniaczane.
Odtąd niemal za każdym razem podejmowano biskupa…
plackami. Nie wiadomo, czym by się to skończyło
- na szczęście został przeniesiony na stolicę prymasowską
do Gniezna i Warszawy…