Ten nieco teologicznie niepoprawny tytuł naszej refleksji zrodził
się po lekturze wzruszającego artykułu w jednym z Tygodników, zatytułowanego
Twierdza jaskółki. Opisuje on historię katolikosa Garegina, który
jako młody kapłan studiował w Oxfordzie. Któregoś dnia spotkał szkockiego
studenta. Kiedy się witali powiedział swoje nazwisko i oznajmił,
że jest z Armenii. "A gdzie jest ta Armenia? - zapytał przyszły intelektualista.
Od tej pory życiowym powołaniem młodego kapłana, a potem katolikosa
- głowy armeńskiej wspólnoty eklezjalnej, stała się misja przybliżenia
światu swojego kraju. Zeszło mu na tym rzeczywiście całe życie. Kiedy
jednak umierał, Armenia nie była już tak nieznana jak przed laty.
Poruszony jego śmiertelną chorobą chciał odwiedzić umierającego Ojciec
Święty. Świat zaczął szukać na mapie Armenii. To, co uniemożliwiła
choroba Papieża stało się faktem w tym roku, kiedy Piotr naszych
czasów stanął na ziemi armeńskiej.
Margo (co w tamtym języku oznacza perła) jest matką dwóch
dorosłych synów wkrótce zostanie babcią. W Erywaniu, gdzie mieszkają
jest ciasno, kiedy przyjdzie na świat dziecko będzie jeszcze trudniej.
Dlatego przyszła babcia Margo postanowiła znaleźć dla siebie jakiś
kąt. Wybrała Sarmasawan. Kupiła dom naprzeciw kościoła. W tym samym
artykule tak tłumaczy swoją decyzję: "Mam cudowne dzieci, ale dzieci
dorosły, więc kiedy zobaczyłam ten pusty i zaniedbany kościół, pomyślałam,
że przygarnę go jak sierotę. To będzie moje trzecie dziecko".
Ten wzruszający długi artykuł żył we mnie kilka tygodni.
Nie bardzo wiedziałem jak go wykorzystać. I oto w minioną niedzielę,
papieską niedzielę, ktoś zadzwonił do mnie, wiedząc, że rozwiodłem
się z telewizorem i zachęcił mnie do obejrzenia filmu o Ojcu Świętym.
Jak zwykle późno, ale film piękny. Raz po raz ocierałem łzy z policzków.
Wzruszające były sceny dzieci, zwłaszcza tych z biednych krajów,
jak przytulały się do Ojca Świętego, chwytały go za ręce, a On je
całował, przytulał do siebie. I wtedy powrócił ten artykuł. Tak,
pomyślałem, On tym gestem adoptuje te najbardziej nieszczęśliwe.
Ale były też sceny innej adopcji - polskiej. Czasy komunizmu, jego
dom biskupi, miejsce, gdzie w szarości pogardy ludzie więzieni, zwalniani
z uczelni, relegowani ze studiów, znajdowali ciepło, rodzicielskie
zrozumienie i miłość. Potem adoptował, już jako Namiestnik Chrystusa
na ziemi, to trudne dziedzictwo, któremu na imię Polska. W cieple
promieniowania Jego Ojcostwa doczekaliśmy się wolności, poczucia
godności. I był też jeden obraz wyakcentowany przez telewizję. Kiedy
kończyła się Jego pierwsza po wyborze pielgrzymka do Ojczyzny nie
mógł się rozstać. Kiedy wreszcie po stopniach wchodził do samolotu,
ocierał łzy z oczu. Pasterz świata opuszczał dom rodzinny. Ten wybór
jakby pozbawił go tego domu. Pozostała nadzieja, że domownicy nie
zapomną, że będą, jak prosił, przybywać do Rzymu, aby Mu przynosić
wieści o domu, o przyrodzie, o wzrastaniu tego nasienia, które zasiał
- wiary i wierności.
Kiedy zakończył się program wyłączyłem telewizor, zamyśliłem
się jak bardzo dziś Jan Paweł II musi czuć się samotny. Dom, który
kosztował Go tyle łez, modlitwy, szpitalnego cierpienia, bo przecież,
co wynikało bez wątpliwości z tego programu, za miłość do godności
polskiego domu, trafiły go kule zamachowca, popada w ruinę. To tak
jakby w rodzinnym domu syn się rozwiódł, córka spaliła książeczkę
do nabożeństwa i twierdzi, że teksty pani Domagalik są ważniejsze
i wiarygodniejsze niż "Miłość i odpowiedzialność", wnuki kolegują
się ze złodziejami i pijakami, a łzy Ojca traktują jako zacofanie
i konserwatyzm. Ideologicznie gotowi są na dokonanie aktu eutanazji
wszystkiego, co Ojca stanowi i jest samym Ojcem.
I dziś przeczytałem piękne opowiadanie: Krótko po narodzinach
braciszka, mała Sachi zaczęła prosić rodziców, by zostawili ją samą
z noworodkiem. Zaniepokoili się, gdyż jak prawie wszystkie dzieci
czteroletnie, mogła być zazdrosna i uderzyć go czy potrącić. Dlatego
powiedzieli "nie". Sachi jednak nie wykazywała oznak zazdrości. Była
dla dziecka serdeczna, a jej prośby o pozostawienie z nim samej stawały
się bardziej naglące. W końcu rodzice zgodzili się. Uradowana Sachi
poszła do pokoju dziecka. Rodzice przez pozostawioną szparę zaciekawieni
mogli usłyszeć i zobaczyć, co się tam dzieje. Sachi spokojnie podeszła
do braciszka, położyła się obok niego tak, że jej buzia znalazła
się obok jego buzi i powiedziała: "Dziecko, powiedz mi, jaki jest
Bóg. Zaczynam Go zapominać".
Przez prasę przebija się wiadomość, że w maju odwiedzi
nasz kraj Ojciec Święty. Do kogo się przytuli? A może my, już od
dzisiaj tulmy się do Jego nauki, Jego wskazań, by przypomnieć sobie
jak wygląda Bóg. Bo nie ulega wątpliwości - zaczynamy Go zapominać.
Zaadoptujmy jak bohaterka wspomnianego artykułu Kościół,
nie ten murowany, ale ten, który jest Mistycznym Ciałem Chrystusa.
I jak ten młody kapłan uczyńmy nasze życie wielką misją, by Chrystus
żyjący w swoim Kościele był poznany, by zwyciężał w Kraju, który
doczekał takiego promieniowania Ojcostwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu