Świętość jest zwyczajną konsekwencją tego, co już się dokonało
w naszym życiu. Mam na myśli przyjęty sakrament chrztu. Wtedy dar
świętości został nam ofiarowany, jakby w zalążku. Dla jego owocowania
w nas i dla nas potrzeba tylko zwyczajnej współpracy z Bożą łaską.
Tej sprawie powinno być podporządkowane całe nasze życie.
Jan Paweł II przypomniał nam w Novo millennio ineunte: "
Czy chcesz przyjąć chrzest? Znaczy zapytać (katechumena) zarazem:
Czy chcesz zostać świętym? Znaczy to postawić na jego drodze radykalizm
Kazania na Górze: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec
wasz niebieski". Zatem przyjmowanie chrztu bez pragnienia świętości
jest tragiczną pomyłką. Nikt przecież nie wjeżdża na autostradę,
jeśli nie chce nią podróżować do wyznaczonego celu. Autostrada nie
jest miejscem do postoju.
Przez chrzest weszliśmy na drogę świętości. Nasze praktyki
religijne, pacierze, rekolekcje, spowiedzi, całe życie chrześcijańskie,
tak naprawdę ma o tyle sens, o ile chcemy być świętymi. Po to przyjęliśmy
chrzest, aby osiągnąć wieczne zbawienie. Sakramenty, modlitwa, praktyki
religijne są bowiem narzędziami zbawienia. A przecież tylko ktoś
niespełna rozumu zabiera narty wodne i wybiera się na Kasprowy! Ekwipunek
musi być adekwatny do celu podróży! Po co zatem sakramenty, jeśli
nie pragnie się świętości?
Ojciec Święty przypomniał nam również "taktykę" świętości,
która wbrew obiegowym opiniom nie sprowadza się do bujania w obłokach
- nawet rajskich: "Skoro chrzest jest prawdziwym włączeniem w świętość
Boga, poprzez wszczepienie w Chrystusa i napełnienie Duchem Świętym,
to sprzeczna z tym byłaby postawa człowieka pogodzonego z własną
małością, zadowalającego się minimalistyczną etyką i powierzchowną
religijnością".
Z chrztem nie da się pogodzić powierzchowna religijność.
Człowiek świadomy wszczepienia w Chrystusa nie pozwoli sobie na zdawkową
pobożność - na odczepnego. Chrześcijanin nie może mieć Boga tylko
w metryce i na języku, zamiast w sercu i w sumieniu. Z chrztem nie
da się pogodzić fałszywa dewocja - pobożność na pokaz. Niedopuszczalne
jest posługiwanie się symbolami religijnymi i samym Bogiem dla własnych
celów politycznych czy ekonomicznych. Pan Bóg nie może być "listkiem
figowym" dla ludzkiej niekompetencji, albo nawet złej woli. Panem
Bogiem nie można się posługiwać. Trzeba Jemu służyć.
Na nic się przyda odmienianie przez przypadki słowa "
Bóg" - może to być nawet grzechem przeciwko drugiemu przykazaniu
- jeśli nie jest wyrazem modlitwy prowadzącej do wypełniania Bożej
woli. Fałszywa dewocja może bardziej szkodzić Kościołowi niż wszystkie
ataki zewnętrzne. Puentą tej kwestii niech będzie aforyzm: "Nikomu
nie zaszumiało w głowie od samego powtarzania słowa: ´wino´".
I wreszcie minimalistyczna etyka, przed którą ostrzega
Ojciec Święty. Chrześcijanin nie może stawiać na bylejakość. Szczególnie
dotyczy to norm moralnych. Nie szukajmy luk w prawie Bożym. Nie naśladujmy
myszy, która chce tak zjeść słoninkę z pułapki, żeby tylko sprężyna
nie przytrzasnęła głowy. Bo czy nie próbujemy czasem tak kombinować
na krawędzi, żeby sobie użyć i nie musieć się spowiadać? A może nawet
w niektórych budzi się swoista zazdrość wobec ludzi, co nie mają
skrupułów i wyrzutów sumienia i biorą w życiu co chcą? Postawa bezdusznego
niewolnika nie przystoi ochrzczonym.
Etyka chrześcijanina dotyczy również jego życia rodzinnego,
społecznego i zawodowego. Tam bowiem realizuje się najważniejsze
przykazanie miłości. Tam również składamy świadectwo swojej wiary.
Dlatego chrześcijanin musi wszystko czynić jak dla Boga, pamiętając
słowa Chrystusa: "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, Mnieście uczynili". Stąd obowiązek dążenia do maksymalnego
profesjonalizmu. Zawiniona niekompetencja, wszelkie nieróbstwo, niechlujność,
niedokładność - to grzechy przeciwko bliźnim, którzy będą korzystać
z owoców naszej pracy.
Nie kompromitujmy Chrystusa i Jego Kościoła. Bo po owocach
poznaje się każde drzewo. Nie można kochać Boga i bliźniego, jeśli
z własnego zaniedbania źle wypełnia się obowiązki swojego stanu.
Nauczyciel, co marnuje czas na lekcjach, niekompetentny minister,
niedouczony lekarz, matka zaniedbująca dom - nawet w imię przesiadywania
w kościele - oni wszyscy nie wypełniają najważniejszego przykazania
- miłości.
Skandalem są próby robienia z własnej bylejakości swoistego
programu duchowego. Gdzieś pod Warszawą powstała grupa religijna,
która przyjęła nazwę: "Boże ciapy". Miejmy nadzieję, że to wyłącznie
przejaw poczucia humoru, a nie rodzaj manifestu duchowości. Każdemu
może się zdarzyć ciapowate zachowanie, ale nie czyńmy z tego reguły
usprawiedliwiającej zwyczajne dziadostwo.
Nie chcę szerzyć bluźnierczych tez, jakoby rezultaty
naszych poczynań zależały tylko od ludzkich zdolności działania i
planowania. Ale prawdą jest, że Bóg oczekuje od nas konkretnej współpracy
z Jego łaską. Wzywa, abyśmy w służbie Jego Królestwu wykorzystali
wszystkie zasoby naszej inteligencji i zdolności działania. A przy
tym pamiętajmy, że bez Chrystusa nic nie możemy uczynić. A zwłaszcza
nie można się zbawić ani uświęcić.
Pisze Ojciec Święty: "Nie zbawi nas żadna formuła, ale
konkretna Osoba oraz pewność, jaką On nas napełnia: Ja jestem z Wami"
. Dla Boga nie ma nic niemożliwego - warto pamiętać, słowa wypowiedziane
przez Archanioła do Maryi, zwłaszcza gdy wydaje się, że świętość
- zbawienie, to powołanie ponad ludzkie siły. A przy tym nie zapominajmy
o porządnym lepieniu garnków. Bo jeśli nie święci garnki lepią, to
kto?
Tekst jest skrótowym zapisem z rekolekcji akademickich
wygłoszonych przez Autora w kościele św. Anny w Warszawie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu