Reklama

Wiara

W poszukiwaniu pełni szczęścia

Choć nieraz inaczej je definiujemy, to jednak wszyscy chcemy je w życiu odnaleźć.

Niedziela Ogólnopolska 40/2025, str. 28-30

[ TEMATY ]

Życie Konsekrowane

Archiwum Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego

Zgromadzenie Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego

Zgromadzenie Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Miały dobre życiowe perspektywy, możliwość rozwoju, kariery zawodowej, niezależność finansową, społeczny prestiż, dobre więzi, ciekawe pasje. To wszystko okazało się jednak niczym na drodze do prawdziwego szczęścia. Dobrym pretekstem do przedstawienia ich historii jest Jubileusz Życia Konsekrowanego, który będzie miał miejsce w Rzymie w dniach 8-9 października.

Historia pierwsza

Agnieszka urodziła się w Tarnowskich Górach. W szkole podstawowej chodziła do klasy o profilu sportowym. Trenowała piłkę ręczną i była obiecującą zawodniczką Kadry Śląska Młodzików. Równolegle uczęszczała do szkoły muzycznej. Rozwijała talent, grając na akordeonie. Dużo osób twierdziło, że nie da się tych światów połączyć. Agnieszce to się udawało. Przynajmniej na początku.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Pierwszy wybór związany z moją przyszłością, między sportem a muzyką, przyszedł pod koniec podstawówki. Rodzice pozwolili mi dokonać go samodzielnie. Wybrałam muzykę – tłumaczy i opowiada o sobie dalej: – W szkole zazwyczaj dobrze się uczyłam. Jeździłam na różne konkursy, także te z wiedzy o historii muzyki. Wzięłam udział w olimpiadzie, w związku z czym byłam zwolniona z matury. Na Akademii Muzycznej w Katowicach studiowałam jednocześnie dwa kierunki dzienne: akordeon i teorię muzyki. Trzykrotnie miałam stypendium Ministra Kultury. Jeździłam na różne konkursy, także te międzynarodowe.

Reklama

Siostry ze Zgromadzenia Sióstr Świętego Józefa Agnieszka poznała, gdy kończyła pisanie licencjatu. Do jej rodzinnej parafii przyjechała wtedy s. Teresilla, józefitka z Częstochowy, z konferencją o św. Zygmuncie Gorazdowskim, założycielu zgromadzenia. – Choć słowa, które wtedy usłyszałam, mocno mnie poruszyły, unikałam kontaktu z siostrą prelegentką. Gdy obroniłam dwa licencjaty, postanowiłam jednak pojechać na Jasną Górę – najpierw żeby podziękować Panu Bogu, ale też żeby odwiedzić siostry, które blisko sanktuarium prowadzą Specjalny Ośrodek Wychowawczy. Od tego momentu chętnie przyjeżdżałam co jakiś czas do Częstochowy i spotykałam się z siostrami i dziećmi z ośrodka. Uświadamiałam sobie wtedy, że nie wszystko kręci się wokół mojego artystycznego świata. Wówczas też pojawiły się pierwsze myśli o powołaniu – wyznaje moja rozmówczyni.

Profesorowie Agnieszki widzieli jej talent, dlatego zaproponowano, by została na uczelni. Było więc jasne, że po obronie podwójnego magisterium będzie zdawać na doktorat. Przyszedł czas podejmowania decyzji. Z pracy na uczelni, a co za tym idzie – z kariery naukowej i muzycznej, choć było jej żal, zrezygnowała. Odrzuciła także propozycje pracy w szkole muzycznej. – Moi rodzice patrzyli na to wszystko i zastanawiali się, co się ze mną dzieje. Ale nikomu nic nie mówiłam. I tak zostałam bez pracy, bez doktoratu, z pytaniami rodziców. Wtedy pojawiła się propozycja prowadzenia lekcji muzyki w szkole specjalnej działającej przy ośrodku Sióstr Józefitek w Częstochowie. I tak sobie w duszy pomyślałam, że po ukończeniu Akademii Muzycznej będę teraz mieć 5 godzin lekcyjnych w Częstochowie, do której będę musiała dojeżdżać 70 km. No, to jest plan na życie! – lekko się uśmiecha na wspomnienie tamtych wydarzeń. Ostatecznie dostała roczny etat jako asystent nauczyciela. I tak z sal koncertowych, które stały przed nią otworem, trafiła do sal lekcyjnych. – Na akordeonie grałam od 7. roku życia, 17 lat żyłam w muzycznym świecie, ale wtedy już wiedziałam, że do profesjonalnej muzyki nie wrócę. Z powołaniem jeszcze jakiś czas walczyłam, ale ostatecznie odpowiedziałam na głos wołającego we mnie Boga – podsumowuje.

Reklama

Na cześć założyciela zgromadzenia przyjęła imię: Zygmunta. W jego młodzieńczych losach odkryła swoje dylematy. Zygmunt Gorazdowski studiował bowiem prawo, nie było mu jednak dane zostać ani sędzią, ani adwokatem, ponieważ odkrył w sobie powołanie do kapłaństwa. – Wcześniej, choć robiłam wszystko, co dawało mi satysfakcję i przynosiło sukcesy, w moim sercu wciąż było niezapełnione miejsce. W Bogu zyskuję pełnię – tłumaczy swój wybór.

Jej koledzy ze studiów pozostali w świecie muzyki. Rozwijają talenty. Ktoś jakiś czas temu koncertował w Chinach. – Gdybym została w tamtym świecie, może też bym tak koncertowała? – zastanawia się.

Siostra Zygmunta mówi to jednak żartobliwym tonem, bo nie żałuje. Obecnie jest wychowawcą w przedszkolu. Czasem gra dzieciom na akordeonie. Jest szczęśliwa.

Historia druga

Joanna od zawsze bardzo lubiła matematykę. Jej tata pracował w kopalni, mama była kolejarzem. W domu się nie przelewało. Gdy rozpoczynała studia na Politechnice Śląskiej, wybrała matematykę – z miłości, a na trzecim roku podjęła jeszcze studia informatyczne, żeby dobrze zarabiać. – W tym czasie rynek pracy w branży informatycznej dopiero się otwierał i praca w tym zawodzie była bardzo opłacalna. Informatycy mogli przebierać w ofertach pracy, więc moja przyszłość miała być łatwa i przyjemna – wyjaśnia. Studia informatyczne także sprawiały jej przyjemność. Lubiła programować. Była to przestrzeń dla jej kreatywności i pasji tworzenia.

Reklama

Joanna dbała o życie towarzyskie. Miała duże grono znajomych i przyjaciół. Chętnie chodziła na imprezy. Lubiła przebywać w towarzystwie kolegów. Dwa razy miała chłopaka. Marzyła o mężu, o czwórce dzieci. Kiedyś, gdy szła ulicą, przy której mieszkała, na wystawie salonu ślubnego wypatrzyła swoją wymarzoną suknię. Zrobiła jej zdjęcie, a po powrocie do domu obwieściła mamie, że sukienkę do ślubu już ma.

Zarabiać zaczęła już w czasie studiów. Firma, w której odbywała praktyki, zaproponowała jej pracę programisty. Po studiach, wybierając z otrzymywanych ofert, zdecydowała się na firmę w Chorzowie, w której została testerem oprogramowania. – Było to dla mnie nowe wyzwanie i możliwość dalszego rozwoju – tłumaczy. – Z każdą kolejną umową otrzymywałam podwyżkę. Po pół roku zarabiałam więcej niż moi rodzice po 30 latach pracy – podkreśla.

Jeszcze w czasie studiów, gdy przeprowadziła się do akademika, zaczęła zaglądać do kościoła akademickiego. – W chwilach bezsilności szukałam siły, by stawiać czoła dorosłemu życiu. To był moment, gdy Pan Bóg przestał być dla mnie instytucją, a stał się Osobą – wspomina. – Potem pojechałam na rekolekcje, ale nie po to, żeby zastanawiać się, co chcę robić w życiu, bo ja to już wiedziałam, tylko żeby odpocząć – zaznacza. – Tak trafiłam do albertynek do Krakowa. Wracałam do nich co jakiś czas, żeby odpoczywać podczas kolejnych rekolekcji. Potem przyszedł moment, że się wyspowiadałam. Zaczęłam regularnie przyjmować sakramenty i coraz pełniej żyć we wspólnocie Kościoła – opowiada.

Reklama

Przełom nastąpił, gdy paradoksalnie czuła się zawodowo spełniona. Miała samochód, konto w banku i absolutną niezależność finansową. – Siedząc przy biurku, przygotowywałam jakąś dokumentację i pomyślałam: „Boże, mam to, co sobie wymyśliłam, że będzie dla mnie wspaniałe – i jest wspaniałe, tylko że to mi nie wystarcza”. I wtedy po raz pierwszy bardzo nieśmiało pomyślałam, że może nieprzypadkowo spotkałam siostry...

W albertynkach fascynowało ją to, że pomagają ludziom, których ona nie zauważa albo świadomie omija, bo są brudni, śmierdzący, pijani. A siostry poświęcają im całe życie. – Długo toczyłam wewnętrzną batalię. I nawet, aby sobie udowodnić, że nie umiem służyć takim ludziom, pojechałam do Katowic do jadłodajni prowadzonej przez siostry od Matki Teresy z Kalkuty. Nie wiem, na ile miałam nadzieję, że nie umiem być dla nich miła, rozmawiać z nimi, podawać im zupy. Okazało się jednak, że w spotkaniu z nimi w moim sercu otwierają się takie pokłady miłości i czułości, o których nie miałam pojęcia – wspomina. Tymczasem w pracy zbliżał się dzień podpisania umowy na czas nieokreślony i kolejna podwyżka. Ale tej umowy Joanna już nie podpisała. W ciągu 2 miesięcy pozamykała wszystkie swoje sprawy i pojechała do Krakowa.

Reklama

A że Pan Bóg ma duże poczucie humoru, była testerka oprogramowania sama została poddana pewnemu „testowi”. Było to w czasie postulatu. – Za murem naszego domu wybudowano biurowce. Miała tam swoją siedzibę firma programistyczna. Okna biura oklejono plakatami zapisanymi językiem programowania. A ja chodziłam po ogrodzie zakonnym i z pewnym sentymentem, patrząc na te okna, pytałam samą siebie, czy na pewno dobrze wybrałam – opowiada żartobliwie s. Joanna, a na poważnie dodaje: – Nigdy nie żałowałam tej decyzji. Moje serce jest pełne. Jestem referentką powołaniową w naszej prowincji krakowskiej i towarzyszę innym w odkrywaniu powołania. A ponadto w każdym domu, w którym jestem, służę pomocą informatyczną moim siostrom.

Historia trzecia

Katarzyna zaczęła myśleć o powołaniu zakonnym przed maturą, ale jak to w tym wieku bywa – zakochała się. Wytłumaczyła sobie, że przecież Bóg nie dałby jej takiego faceta, gdyby chciał ją w zakonie. Nawet się z Nim umówiła, że jeżeli to nie jest jej droga, to ten związek się rozpadnie. – I tak się stało – opowiada. – Nasz związek trwał 9 lat. Usamodzielniliśmy się, podjęliśmy decyzję o ślubie, ustaliliśmy datę, skończyliśmy kurs przedmałżeński i ku mojemu zaskoczeniu nasz związek nagle się rozpadł. Przypomniałam sobie moją umowę z Panem Bogiem i stało się dla mnie jasne, że małżeństwo to nie jest moja droga. Ktoś mi kiedyś powiedział, że Pan Bóg jest dżentelmenem. Dlatego przez te lata się o mnie nie upominał. Aż do tej chwili. Pojawiła się jednak kolejna przeszkoda. Osoba z mojej najbliższej rodziny ciężko zachorowała i podjęłam się nad nią opieki. To trwało kilka lat. Po jej śmierci Pan Bóg znów się o mnie upomniał, ale ja wtedy byłam przekonana, że według prawa kanonicznego, do zgromadzenia można się zgłosić do 35. roku życia. Dlatego sądziłam, że dla mnie jest już za późno – wyjaśnia i dodaje ze smutkiem: – Miałam poczucie straconego czasu i żal, że coś minęło bezpowrotnie.

Reklama

Za to na polu zawodowym realizowała się fantastycznie. Pracowała w dziale HR w przedsiębiorstwie produkcyjnym zajmującym się konstruowaniem i produkowaniem sterowników. Wspinała się po szczeblach kariery i z czasem awansowała do stanowiska HR managera. Był to w tej firmie odpowiednik dyrektora personalnego. – Miałam cudowną pracę, którą bardzo kochałam – wspomina. – Szczególnym upodobaniem darzyłam employer branding, czyli budowanie marki pracodawcy na rynku pracy, pozyskiwanie z tego rynku kandydatów, rekrutowanie, potem wdrażanie ich i towarzyszenie im w rozwoju osobistym i zawodowym. Patrzenie, jak się rozwijają, sprawiało, że spełniałam się w tej pracy – podkreśla.

Finansowo, jak mówi, też była ustawiona. Mogła prowadzić życie na wysokim poziomie. Miała prestiż związany z pozycją zawodową. Cieszyła się zaufaniem współpracowników. Poza tym miała grono serdecznych przyjaciół, ciekawe i jednocześnie drogie pasje. Interesowały ją historia, kultura i język narodów bałkańskich, do których z przyjemnością podróżowała. Drugą pasją była szybka jazda samochodem z zacięciem sportowym. – Miałam wszystko, i to w nadmiarze – podsumowuje tamto życie. – Ale cały czas czegoś mi brakowało. Czułam, że Pan Bóg zaprasza mnie do czegoś więcej i oczekuje ode mnie czegoś więcej. Nie było dnia, żebym nie myślała o życiu zakonnym. Czułam dojmujący ból, ogromną tęsknotę i brak czegoś mimo posiadania wszystkiego – opowiada.

Decyzję o wstąpieniu do zakonu Katarzyna podjęła, gdy miała 43 lata. Wybrała bezhabitowe Zgromadzenie Sług Jezusa, z którym zetknęła się w duszpasterstwie młodzieży jako nastolatka. Z uwagi na charyzmat ukrycia zgromadzenia o jej planach wstąpienia do niego wiedziało tylko wąskie grono najbliższych. – Przez wiele lat bycia w duszpasterstwie spotykałam różne siostry, które łączyło jedno – umiłowanie służby. Choć siostry działały w ukryciu, to ducha służby było w nich widać. To była spójnia, która je wszystkie łączyła – wyjaśnia.

Jej decyzja była szokiem dla szefów. Oznaczała koniec pewnej epoki, której była częścią i którą współtworzyła w firmie przez 21 lat. Na pozamykanie spraw związanych z dotychczasowym życiem miała 4 miesiące. – Gdybym nie zdążyła, musiałabym czekać do kolejnego roku formacyjnego – tłumaczy i żeby podkreślić ciężar gatunkowy tej decyzji, dodaje: – 44 lata życia spakowałam w cztery walizki. Nie było łatwo zostawić moje udane życie. Najtrudniej było rozstać się z przyjaciółmi, z ukochaną pracą i z zespołem, który współtworzył tę firmę.

Teraz s. Katarzyna kolejny raz wchodzi w nowe. Od kilku tygodni jest dyrektorem zakładu opiekuńczo-leczniczego. Dwa miesiące temu złożyła śluby wieczyste. I nareszcie jest w pełni szczęśliwa.

2025-09-30 11:27

Oceń: +7 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dzień Życia Konsekrowanego w Archidiecezji Łódzkiej

[ TEMATY ]

Życie Konsekrowane

Archidieceja Łódzka

ks. Paweł Kłys

Obchody Światowego Dnia Życia Konsekrowanego, które w Kościele Powszechnym przypadają na dzień 2 lutego tj. liturgiczne święto Ofiarowania Pańskiego, w Archidiecezji Łódzkiej rozpoczęły Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, po których odprawiona została Msza święta sprawowana w łódzkiej bazylice archikatedralnej, pod przewodnictwem biskupa Ireneusza Pękalskiego – biskupa pomocniczego Archidiecezji Łódzkiej.

- Droga naszego chrześcijańskiego życia z Jezusem - Światłością świata – rozpoczęła się w czasie naszego Chrztu Świętego. – mówił w homilii bp Ireneusz. - Wiemy, że podczas sprawowani tego sakramentu jest taki moment, kiedy kapłan/diakon chrzczący wręcza rodzicom chrzestnym zapaloną od Paschału – czyli od Jezusa – święcę. Przy tym wypowiada takie słowa: przyjmijcie światło Chrystusa. Słowa te nawiązują do starej tradycji Kościoła – bowiem w dawnych wiekach Chrzest nazywany był oświeceniem, a w tradycji wschodniej wielkim oświeceniem. Przyjęcie światła wyraża wolę kroczenia za Chrystusem. – tłumaczył hierarcha.
CZYTAJ DALEJ

Jak się zachować kiedy ktoś przy nas umiera?

2025-10-31 08:44

Diecezja Bielsko-Żywiecka

Każda śmierć kliniczna to fascynująca historia czyjegoś powrotu. Człowiek, którego uznano za zmarłego, słyszy modlitwę nad swoim ciałem… i wraca. Jeśli to możliwe — co to mówi o sensie życia, który gubimy w biegu? Każdy z nas kiedyś stanie przy łóżku kogoś, kogo kocha. Ten odcinek pomoże Ci nie bać się tej chwili.

Usłyszysz historię śmierci klinicznej, która odmieniła życie pewnego człowieka, anegdotę o Albercie Einsteinie, który zapomniał, dokąd jedzie, oraz poruszające słowa Woody’ego Allena o braku sensu życia. Zobaczysz też, jak spotkanie kanclerza Konrada Adenauera z Billym Grahamem prowadzi do pytania, które każdy z nas musi sobie kiedyś zadać: Czy wiem, dokąd zmierzam?
CZYTAJ DALEJ

Mazowieckie/ Podczas pościgu radiowóz uderzył w drzewo; policjant w szpitalu

2025-11-02 17:50

[ TEMATY ]

policja

Adobe Stock

Radiowóz, którym policjanci ścigali osobową skodę, wypadł z drogi i uderzył w drzewo; wskutek wypadku do szpitala trafił jeden z funkcjonariuszy - poinformował w sobotę PAP mł. asp. Paweł Chmura z Komendy Stołecznej Policji. Kierowca skody w dalszym ciągu jest poszukiwany.

Do wypadku doszło w Pęcicach (pow. pruszkowski). Policjanci ścigali osobową skodę, której kierowca nie zatrzymał się do kontroli drogowej.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję