Startował na igrzyskach w Sydney (2000), Atenach (2004) i Pekinie (2008), zdobywał medale mistrzostw Europy i świata, a jego rekordy imponowały nie tylko kibicom, ale i konkurencji. Dla wielu był uosobieniem siły, determinacji i sportowego hartu ducha. Dziś Grzegorz Kleszcz mówi głośno: prawdziwa siła płynie nie z mięśni, ale z ducha.
Od olimpijskich pomostów do duchowego przełomu
– Na różnych etapach życia widzę, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Moja formacja trwa cały czas, moje nawrócenie trwa cały czas – wyznaje Kleszcz z pokorą. Choć lata jego największych sportowych triumfów przypadają na początek XXI wieku, prawdziwy przełom w jego życiu miał miejsce dopiero w 2012 r. – To był moment, kiedy odwróciłem się prawdziwie od tego, co było u mnie złe. Wiem dziś, że to była duchowa pomoc, która dała mi siłę podołać problemom, które miałem ze sobą i ze wszystkimi przeciwnościami. W tamtym czasie Kleszcz uczestniczył w egzorcyzmach, które na zawsze zmieniły jego spojrzenie na duchową rzeczywistość. – Zobaczyłem, jak działa zły duch, ale też jak ogromne wsparcie daje nam Matka Boża, która przegania złe moce. Nawet najbardziej niepozorna modlitwa ma olbrzymie znaczenie. Wiem, co mówię, bo modliłem się, a po 9 miesiącach od mojego błagania narodził się mój syn Michał – dzieli się z radością ojcostwa sportowiec, który jest przekonany, że był to dla niego również wymowny znak z nieba.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Złamany, ale nie pokonany
Reklama
Choć z zewnątrz wyglądał jak heros, wewnętrznie był człowiekiem złamanym. – Moim problemem było to, że nie umiałem sobie wybaczyć i byłem przekonany, że nie ma dla mnie żadnego ratunku. Nienawidziłem siebie, ale i świata, bo wydawało mi się, że ten świat mi nie wybaczy tego wszystkiego, co zrobiłem, całego zła, którego się dopuściłem. Dopiero spotkanie z żywym Bogiem, który nie tylko leczy rany, ale i przygarnia, dało mi nadzieję – przekonuje z pewnością w głosie. Podkreśla z mocą, że w nawróceniu ważne jest, aby zacząć od przebaczenia sobie, by On mógł wlać w to miejsce miłość. Dziś jako mąż i ojciec pragnie być codziennym świadkiem wiary dla swoich najbliższych. – Każdego dnia, kiedy krzyknę na synka, a potem go przytulę i powiem, że go kocham, to też jest nawrócenie – opowiada z czułością.
Zawierzenie przez ręce Maryi
Kluczowym momentem duchowej przemiany Grzegorza było jego zawierzenie się Jezusowi przez ręce Maryi. – Matka Boża to nie jest tylko Różaniec babć przed kapliczkami, ale realna moc – zaznacza sportowiec. Dlatego swoje obecne życie modlitewne opiera na codziennej różańcowej kontemplacji, Koronce do Bożego Miłosierdzia i częstej adoracji. – Najlepiej się czuję przed Najświętszym Sakramentem, bo wiem, że On tam mnie leczy. Równie ważne są dla sportowca rekolekcje rodzinne i wyjazdy formacyjne. – Kiedy rozmawiamy, jestem właśnie z czwórką dzieci na obozie „Tygrysy” organizowanym przez ks. Mirosława Mikulskiego. Eucharystia w warunkach polowych to dla mnie coś najpiękniejszego. W tej prostocie mogę spotkać się z moim Mistrzem i Panem. Dla Kleszcza nie ma wakacji od Boga – są wakacje z Bogiem, które cementują rodzinne relacje.
Reklama
Sport to tylko narzędzie. Choć jego kariera sportowa była imponująca, sam przyznaje, że przez wiele lat żył z dala od Boga. – Moje życie sportowe było tak dalekie od Niego, że aż trudno mi o tym mówić – stwierdza. Imprezy, zniewolenia, kontuzje, upokorzenia i poczucie pustki doprowadziły go do granicy. – Zawołałem do Boga: czy nie widzisz, że tonę? Sport nauczył go wytrwałości, ale to nie wystarczyło, by stanąć do duchowej walki. – Żadne ludzkie wysiłki nie pomogą w zmaganiu się ze złym, jeśli nie jesteśmy połączeni korzeniami z Bogiem. On jest naszym winnym krzewem, a my latoroślami. Najmocniejszy mocarz nie jest w stanie tego sam udźwignąć bez pomocy Boga.
Siła świadectwa
Dziś jego życie to nie tylko rodzina i modlitwa, ale też dzielenie się doświadczeniem nawrócenia z młodzieżą, ze sportowcami, z więźniami i uczniami. – Cuda i dary, które się u mnie zadziały dzięki Bogu, pomogły mi uwierzyć. Dlatego swoje doświadczenie niosę do szkół, ośrodków wychowawczych, do sportowców. Na swoich spotkaniach często cytuje św. Pawła Apostoła: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” (2 Tm 4, 7). – Nie chcę być chrześcijaninem, który mówi, a nie robi. Chcę być świadkiem dla żony, dla dzieci. Jeśli oni mówią, że pokazałem im Boga – to jest dla mnie najważniejsze. Bardzo często po takich spotkaniach w ośrodkach dostaję informacje od ludzi, że po tym, co usłyszeli, czują się lepiej, że i dla nich jest nadzieja, że i może oni będą mogli doświadczyć miłości Boga. W takich chwilach wiem, że On się mną posługuje jako narzędziem i posyła mi Ducha Świętego, bo ja naprawdę nie raz staję przed tymi ludźmi z totalną pustką w głowie. Bóg robi to wszystko przeze mnie – zaznacza z pokorą Kleszcz.
Twoje życie jest do udźwignięcia
Książka Sztangista. Życie do udźwignięcia, wydana przez wydawnictwo Rób to co kochasz, to nie tylko autobiografia sportowca, ale i poruszające świadectwo duchowej walki i zwycięstwa. Opowieść o człowieku, który upadł, ale został podniesiony przez Boga. Jego historia stała się inspiracją dla rapera Arkadia, który na podstawie książki przygotował teledysk do utworu Próbuje mnie życie – dostępny do obejrzenia w sieci. Grzegorz Kleszcz, dziś nie tylko sportowiec, ale i ewangelizator, pokazuje, że każde życie – nawet najbardziej zranione, rozbite, zagubione – może zostać podniesione. Trzeba tylko zaufać Temu, który jest prawdziwą siłą. – Pan Bóg ze wszystkiego potrafi wyprowadzić dobro. To jest moja droga – droga codziennego nawracania, przebaczania, zawierzania i uczenia się, jak naprawdę kochać – kończy z radością w głosie naszą rozmowę olimpijczyk.