Dziś – szczególnie dziś – Kościół też musi się oczyścić, i to nie jak najszybciej, lecz jak najskuteczniej! Oczyszczenie (katharsis) powinno się dokonać najpierw w naszych sercach, bo zawsze, w każdym kryzysie, zmiany na lepsze trzeba zacząć od siebie, a nie szukać winy u innych (nie możemy winić lustra, że mamy „krzywą gębę”). Kryzys to moment zwrotny, z którego może się zrodzić dobro. Trzeba tego tylko gorąco pragnąć, a także siać wokół siebie dobro i pokój; te ziarna serca wrócą do nas w dwójnasób.
Kościół, dobro i pokój – te trzy nierozłączne wartości zawsze były zagrożone przez demony zła. Dlatego wielu chrześcijan nie ma odwagi wyznać Boga przed światem. Ja, wbrew wszystkiemu: krytyce, kpinom i wykluczeniom przez pewne kręgi, czynię to. Kiedyś chadzałem krętymi ścieżkami – długo i bez sensu; były one odległe od ideałów. Rozmijałem się wtedy z etyką i moralnością, czułem się pogubiony. Dziś jest mi wstyd.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Dopiero wiele lat później zrozumiałem, co oznaczają słowa o wstydzie, które czasem słyszałem od starszych w rodzinie. A brzmiały one tak: „Nie wstydzę się, że jest mi wstyd...”. Szczęśliwie dożyłem czasu, w którym doznałem poczucia wstydu. Zrozumiałem, że gdy się wstydzę, to nie akceptuję zła. Ale brak zła to jeszcze nie dobro – to zaledwie dyspozycja do czynienia dobrych uczynków. Demoniczny narcyz jest pułapką na tej drodze; trzeba by zejść do „dołka pokory”, żeby się dać Bogu podźwignąć.
Napomknę jeszcze co nieco o zazdrości. To straszliwie destrukcyjne uczucie, prowadzące do katastrofy, którą stanowi zawiść. Już w XVII wieku wielki holenderski myśliciel Baruch (Benedykt) Spinoza w swoim dziele Etyka przestrzegał przed zazdrością, a mądrości zawarte w jego napomnieniach nie utraciły nic ze swej wagi i aktualności.
W tamtym odległym czasie odszedłem od Boga; dałem się zwieść dyktaturze relatywizmu. Dziś wiem, że tylko wiara, koniecznie oświecona rozumem, jest sensowną alternatywą dla minionego etapu moich poszukiwań. Boga trzeba nie tylko poczuć, ale też poznać rozumem skojarzonym z wolną wolą. Taka wiara jest trwalsza; uczucie jest ulotne, a rozum jest głęboko zakorzeniony w naszym jestestwie. Z głębi serca dziękuję Opatrzności za to, że pomogła mi się odnaleźć i z powrotem wypłynąć na Bożą głębię...
Od wieków żyliśmy w symbiozie wiary z rozumem, od czasów chrztu Polski funkcjonowaliśmy w łączności Kościoła z polityką, co wcale nie musi oznaczać państwa teokratycznego (takiego być nie powinno). Wielu krytykuje ten związek, lecz w tym zawiera się ogromny potencjał dobra społecznego i dzięki temu przetrwaliśmy. Jak dotąd polski naród jest mistrzem przetrwania. Wierzę głęboko, że tak pozostanie, a strumień Bożej mocy niech nas orzeźwia i wzmacnia! I niech duchem ostrzeżenia powraca pytanie: co jest nam bliższe – „granice Kościoła” czy „Kościół bez granic”? Żeby całkiem nie „zdziczeć duchowo”, człowiek, chcąc się rozwijać, potrzebuje relacji z otoczeniem. Jeśli ktoś powiada, że „ten drugi” jest mu niepotrzebny, to nie ma on świadomości, iż jest to po prostu szatańskie. Jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni – w domu, w pracy, w czasie wytchnienia – na co dzień!
Czasem odnoszę wrażenie, że jesteśmy „obdarzeni” zdolnościami do samooszukiwania się i negowania prawdy, co prowadzi do zguby, do myślenia, że staliśmy się już mieszkańcami „dna beznadziei”. Wtedy słyszę wołanie: potrzebni są rybacy, którzy wyłowią nas z mułu i ciemności. I aż rwie się moje serce do tego, by podjąć się trudu połowu; wprawdzie ciało jest już stare, ale myśli i chęci wciąż jare…