Na tym Bożym świecie nie ma i w ogóle nie może zaistnieć zło jako coś pierwotnego, jako coś symetrycznego do dobra i mu równoważnego. Nie ma zła, które byłoby niezależne od dobra i z dobra nie czerpało. Święty Tomasz z Akwinu z całą jednoznacznością twierdził, że nawet złe duchy są bytami fundamentalnie dobrymi, co więcej – nie mogą nie chcieć dobra. Ich zepsucie polega na tym, że dobro rozpoznają w sposób niewyobrażalnie wypaczony, niezgodnie z prawdą rzeczywistości, z pogardą dla porządku rozumu i miłości.
Zło najczęściej określamy jako „brak tego dobra, które być powinno”. Złem jest zatem choroba jako brak zdrowia, ślepota jako brak wzroku, złem jest brak miłości w rodzinie, brak wzajemnego szacunku w relacjach międzyludzkich itp. Konkretnie zaś złem jest dobro (zauważmy: dobro!) wybrakowane, dobro wypaczone. W tym sensie złe są zjełczałe masło czy zepsuta ryba, złe są pieniądze zdobyte kosztem cudzej krzywdy, zły jest porządek społeczny oparty na przemocy i niesprawiedliwości. Rzecz jasna, i masło, i ryba, i pieniądze, i porządek społeczny są czymś dobrym – złem jest to wszystko, co je wypacza i zaciemnia ich dobroć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Myśl chrześcijańska przywiązuje wielką wagę do rozróżnienia zła czynionego i zła doznawanego. Tylko zło czynione – to, które bierze się z wolnej woli stworzenia rozumnego, a które chrześcijanie nazywają grzechem – jest złem w ścisłym tego słowa znaczeniu. Zło doznawane jest konsekwencją zła czynionego. W jakimś stopniu dotyka ono winowajcę, ale ma w swojej naturze to, że nie rozróżnia winnych i niewinnych, lecz razi wszystkich wokół. Do tego tematu jeszcze wrócimy. Spróbujmy wymienić kilka wątków w temacie pogranicza między dobrem i złem.
Atrakcyjność zła
Już François de La Rochefoucauld (francuski pisarz i filozof, 1613-80 – przyp. red.) zauważył, że „źli ludzie byliby mniej niebezpieczni, gdyby nie mieli w sobie czegoś dobrego”. Dobrze zdawał sobie z tego sprawę Włodzimierz Sołowjow (rosyjski myśliciel i poeta, 1853 – 1900 – przyp. red.), skoro wyposażył swojego Antychrysta – żeby uprawdopodobnić jego ogólnoświatową moc uwodzicielską – chyba we wszystkie możliwe ideały i zalety. Bezmiar dobra, który rosyjski filozof przypisuje Antychrystowi, będzie przysłaniał jego jeszcze większą pychę i egocentryzm, a zarazem przysporzy mu setek milionów zwolenników. „Wierzył w Dobro – charakteryzuje Antychrysta. – (...) Poza wyjątkową genialnością, urodą oraz szlachetnością również najwyższe znamiona wstrzemięźliwości, bezinteresowności i czynnej filantropii usprawiedliwiały, jak się zdawało, ogromną miłość własną tego wielkiego spirytualisty, ascety i filantropa” (Krótka opowieść o Antychryście, 1899).
Również złu bardziej pospolitemu zazwyczaj nie brakuje atrakcyjności. Na przykład złodziejowi wcale nie chodzi o to, żeby skrzywdzić bliźniego; chodzi mu o to, żeby mieć dobro, które go pociąga, a którego on nie ma. Chce jednak tego dobra w sposób nieuporządkowany, toteż nie waha się go zdobywać przez wyrządzenie komuś krzywdy, mimo że jego celem jest tylko zdobycie upragnionego dobra.
Dobro w służbie zła
Reklama
To następny wątek z pogranicza dobra i zła. Nie zapomnę rozmowy – miała ona miejsce jakieś 30 lat temu – podczas której szczególnie dramatycznie zobaczyłem, jak bardzo naszych zdolności do dobrego potrafimy używać na rzecz zła, i to nawet wielkiego zła. Działałem wtedy w ruchu Gaudium Vitae, w którym zajmowaliśmy się podawaniem pomocnej dłoni kobietom i dziewczynom kuszonym do aborcji. Przyszła wtedy do mnie 17-letnia dziewczyna spodziewająca się dziecka, która miała tylko jeden jedyny cel – chciała znaleźć przynajmniej jednego człowieka, który nie będzie jej przekonywał do zabicia dziecka. Była bowiem otoczona ludźmi, niewątpliwie jej życzliwymi, którzy jakby sprzysięgli się przeciwko jej dziecku. Rodzice tłumaczyli jej, że aborcja jest jedynym rozsądnym wyjściem, musi przecież przynajmniej zrobić maturę, żeby nie łamać sobie życia. Lekarka przekonywała, żeby nie była śmieszna: „przecież to jeszcze nie dziecko, to tylko cztery komórki na krzyż”. Koleżanka ofiarowywała się z oddaniem krwi (w tamtych czasach kobietom decydujacym się na aborcję dawało to jakieś preferencje). Dla jej chłopaka, ojca dziecka, było czymś oczywistym, że zawiezie ją na tę aborcję. Przyszła do mnie, bo miała nadzieję, że przynajmniej ksiądz poprze jej decyzję, żeby jednak to dziecko urodziła.
Trudno sobie wyobrazić większe poniżenie dobra, niż wtedy, kiedy się je wprzęga w służbę zła. Niestety, zdarza się to często i na różne sposoby.
Zła moralnego nie da się wciągnąć w służbę dobra. Mylą się ci, którym się wydaje, że jest to możliwe, i hołdują zasadzie, jakoby dobry cel uświęcał złe środki. Nie ma sytuacji, kiedy wolno by nam było czynić zło moralne pod pozorem, że będzie to mniejsze zło. Ponieważ temat ten jest szczególnie ważny, pozwolę sobie przypomnieć cztery zasady dotyczące mniejszego zła:
* Sama rzeczywistość domaga się tego, żeby rozróżniać zło większe i mniejsze. Mniejszym złem jest ukraść 2 zł niż ukraść 200 zł, mniejszym złem jest kłamstwo niż morderstwo.
* W odniesieniu do zła doznawanego – a więc tego, które nie jest złem moralnym – zawsze wolno nam wybierać zło mniejsze. Dlatego np. kiedy wybuchnie pożar, wzywamy strażaków, mimo że narobią nam oni całkiem niemało szkód i bałaganu. Jest to bowiem mniejsze zło, niż gdyby miał nam spłonąć cały dom. Podobnie – podam jeszcze klasyczny przykład ze starych podręczników – lepiej się zgodzić na ucięcie nogi, niż gdyby gangrena miała spowodować moją śmierć. A przecież nikt nie ma wątpliwości, że również amputacja nogi jest bardzo wielkim złem, jednak mniejszym niż utrata życia.
Reklama
* W odniesieniu do zła moralnego obowiązuje natomiast zasada, że mniejszego zła nie wolno czynić nigdy. Bo wierzymy, że ten świat jest Boży, i wobec tego nie może być takiej sytuacji, w której skazani bylibyśmy na konieczność paktowania ze złem. Zresztą ilekroć ktoś próbuje się bronić przed jakimś nieszczęściem za pomocą czynienia zła, sądząc, że wybiera w ten sposób mniejsze zło, zawsze okazuje się w końcu, że wybrał jednak większe zło. Owszem, zdarza się niekiedy, że ktoś nie widzi innej drogi ratunku jak za pomocą popełnienia takiego lub innego grzechu. Zawsze jednak istnieje w takich sytuacjach wyjście trzecie – może najtrudniejsze, niekiedy wymagające aż męczeństwa – pozwalające jednak ocalić duszę i nie wystawiać jej na pastwę grzechu. Wzorcowym przykładem takiej postawy jest np. biblijna Zuzanna, która wolała przyjąć niesprawiedliwą hańbę i karę śmierci, niż obrazić Boga grzechem, mimo że to ocaliłoby jej życie oraz szacunek u ludzi.
* W jednym tylko przypadku wolno nam wybierać grzech jako mniejsze zło: kiedy chodzi o grzech czyniony nie przeze mnie, ale przez kogoś zdecydowanego czynić zło, a ode mnie zależy tylko to, że on uczyni zło większe albo mniejsze. Kiedy bandyta stawia mnie przed alternatywą: pieniądze albo życie, to wolno mi, rzecz jasna, tak się zachować, żeby on dokonał raczej rabunku niż morderstwa.
Zwyciężać zło dobrem
Zło składa dobru hołdy jak najbardziej autentyczne. Dzieje się to w tych różnorodnych sytuacjach, kiedy człowiek z Bożą pomocą nie daje się zwyciężyć złu – złu krzywdy, prześladowania, choroby, biedy czy jeszcze jakiemuś innemu złu – ale zło dobrem zwycięża (por. Rz 12, 21). Rzecz jasna możemy i powinniśmy również bliźniemu pomagać w zwyciężaniu zła, które go spotyka.
Możemy być pewni tego, że żadne zło, które nas spotyka, nie zniszczy tego, kto naprawdę trzyma się Pana Jezusa i w Nim szuka źródła mocy. On sam nam to obiecał: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28).
Reklama
Zbawiciel zostawił nam jeszcze większą obietnicę: że Bóg nie tylko ma moc, ale też chce doznawane przez nas zło przemienić w naszą szansę. „Każdą latorośl, która przynosi owoc, Ojciec oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy” (por. J 15, 2). Doznawane zło można bowiem, z Bożą pomocą, przemienić w ofiarę i wówczas nie tylko nie niszczy ono naszej duchowej struktury, ale też przyczynia się do jej rozwoju. „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam – powiedział Pan Jezus – jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (por. J 12, 24).
Wszyscy jesteśmy grzeszni, ale nie wszyscy jesteśmy ludźmi złymi
Czyżby z tego, że wszyscy jesteśmy grzeszni, wynikało, iż nie ma żadnej różnicy między człowiekiem uczciwym i szują? Święty Augustyn odpowiedzi na to pytanie doszukał się, z charakterystyczną dla siebie przenikliwością, w zdaniu z Listu do Rzymian: „Niechże więc grzech nie króluje w waszym śmiertelnym ciele” (6, 12).
Oddajmy głos samemu Augustynowi: Apostoł nie powiedział: „«niech nie będzie grzechu», ale: «niech w was nie króluje». Grzech jest w tobie [jest w każdym z nas], bo inaczej nie pojawiłoby się w tobie złe upodobanie. Natomiast króluje w tobie grzech, jeśli się na niego zgadzasz”. Dzisiaj powiedzielibyśmy: jeżeli nie chcesz, by grzech w tobie królował, staraj się żyć w łasce uświęcającej.
Święty Augustyn opisywał to jeszcze inaczej: we wnętrzu każdego człowieka, w jego sercu, przebywa władca. Jeżeli jest on kimś dobrym, nakazuje rzeczy dobre i dobre rzeczy stąd wynikają. Jeżeli jest kimś złym, nakazuje czynić zło i jest ono czynione. Tam, gdzie tym władcą jest Chrystus, nakazuje On tylko rzeczy dobre. Jeżeli jednak sercem zawładnie diabeł, cóż innego może on nakazywać, jak tylko złe rzeczy? Bóg postanowił się uzależnić od twojej woli: to ty dajesz miejsce Bogu albo diabłu. Ten, kogo do siebie zaprosisz, będzie cię posiadał, będzie tobą rządził.
Reklama
Trafna intuicja na temat różnicy między człowiekiem dobrym i złym zawiera się w naszym, polskim określeniu „człowiek zepsuty”. Człowiek jest zupełnie inaczej zepsuty niż rower. Rower jest zepsuty wtedy, gdy np. przedziurawi się w nim dętka, zablokuje kierownica albo gdy ciągle spada mu łańcuch. Z kolei człowiek chory na serce albo upośledzony umysłowo czy niemający jednej nogi nie jest człowiekiem zepsutym – jest człowiekiem takim samym jak wszyscy inni. Człowiekiem zepsutym jest dopiero ten, dla kogo najwyższym życiowym dogmatem są egoizm albo jakieś inne przeciwieństwo miłości.
Odrzucenie pogranicza dobra i zła
Jest to teoretycznie zupełnie nam obcy, lecz nieraz przez nas wyznawany pogląd manichejczyków (sekty z III wieku), jakoby dobro i zło pochodziły z radykalnie odrębnych źródeł i wobec tego ani to, co dobre, nie może się zepsuć, ani to, co złe, nigdy nie może się nawrócić. Stąd manichejczycy twierdzili, że nie ponosimy odpowiedzialności za zło, które w nas jest, ponieważ znalazło się ono w nas w wyniku inwazji ciemności, której staliśmy się ofiarą bez naszej winy. Doktrynę tę wyznawał w młodości św. Augustyn. „Było mi z nią wygodnie – z żalem później wspominał tamten okres swojego życia – bo nie musiałem oskarżać się o swoje grzechy”.
Reklama
Ale oddajmy głos jemu samemu: „Ciągle trwałem w mniemaniu, że to nie my grzeszymy, lecz grzeszy w nas jakaś obca nam natura. Dogodne było dla mej pychy to przekonanie, że nie ciąży na mnie żadna wina i że wtedy, gdy coś złego uczyniłem, nie muszę się z tego spowiadać – prosząc, abyś uzdrowił duszę moją, bom zgrzeszył przeciw Tobie. Wolałem ją usprawiedliwiać, a oskarżać coś innego, co było ze mną, a mną nie było. W rzeczywistości to wszystko należało całkowicie do mnie i tylko moja bezbożność dokonywała takiego podziału i przeciwstawiała jedną część mego «ja» drugiej części. Grzech mój był tym trudniejszy do uleczenia, że nie uważałem siebie za grzesznika”. To było niezwykle twórcze odkrycie dla Augustyna, które przemieniło całe jego życie: że w odniesieniu do dobra i zła jesteśmy ludźmi pogranicza.
Zarówno dobro, jak i zło, które w nas tkwią, są naszym dobrem i złem, ale wiele możemy tutaj jeszcze zmienić – na lepsze albo na gorsze. Dobro, niestety, możemy utracić, ale możemy też – i powinniśmy – je zachować, oczyszczać i rozwijać. Z naszego zła natomiast możemy się nawracać.
Owszem, nie jest w mocy człowieka wyzwolić się samemu ze swojego zła. Grzechy może odpuszczać tylko Bóg. Grzech spowodował przecież we mnie jakieś po ludzku nieodwracalne rozbicie duchowe, zranił głęboko mnie samego, a często również innych, i jeden tylko Bóg może mnie z tego duchowego kalectwa, deformacji i osłabienia wyprowadzić. Bóg jest kimś nieskończenie miłosiernym – On nie tylko może odpuszczać nam grzechy, ale też Mu na tym zależy.
I więcej jeszcze – rany, które we mnie pozostały po moich grzechach, Bóg potrafi przemienić w moją szansę. Dzięki tym ranom będę mniej skory do potępiania swoich bliźnich, będę mógł lepiej zrozumieć podobnych do mnie grzeszników i skuteczniej im pomagać w nawróceniu. Słowem – z chwilą, kiedy się nawracamy, nasze dawne zło zaczyna nam wychodzić na dobre.
Zakończę piękną anegdotą, która dobrze obrazuje tę prawdę, że po nawróceniu nasze dawne zło zaczyna nam wychodzić na dobre. Święty kładzie się spać, a diabeł mu przypomina: „Zapomniałeś się pomodlić”. Święty powiada: „Rzeczywiście... Ale żebyś ty, diable, mi o tym przypominał?”. Diabeł na to: „Bo kiedy 2 miesiące temu poszedłeś spać bez modlitwy, to rano ogarnęła cię taka skrucha, że otrzymałeś trzy razy więcej łask niż zazwyczaj”.
profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, kawaler Orderu Orła Białego.