Zaproszony do refleksji nad kondycją polskich rodzin w pierwszej chwili odczułem bezradność. Pomyślałem, że o czymkolwiek napiszę, z łatwością będzie można znaleźć na to liczne kontrprzykłady podważające moje wywody. Postanowiłem zatem zbudować swoją narrację na podstawie „twardych” danych pochodzących z raportów Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego i skomentować je, opierając się na obserwacjach – własnych i cudzych.
W 2022 r. w Polsce zawarto niecałe 146 tys. małżeństw. Dziesięć lat wcześniej było to 180 tys., a przed półwieczem – 331 tys. To przepaść. A przecież, patrząc od strony materialnej, obecnie jest łatwiej. Owszem, zakup mieszkania to nadal duże wyzwanie, zazwyczaj rozwiązywane przy pomocy kredytu hipotecznego, ale o ileż łatwiej o pracę, a i zarobki nie są tak głodowe jak w czasach PRL czy jeszcze dekadę temu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
No tak, ale nie o pieniądze tutaj chodzi. Skąd zatem bierze się ten opór przed podpisaniem „papierka”, czyli zalegalizowaniem związku?
Małżeństwo? Do lamusa
Reklama
Powodów jest zapewne wiele, ale zwrócę uwagę na jeden. To strach przed wypłynięciem na szerokie wody, przed postawieniem wszystkiego na jedną kartę („tak – tylko ty i nikt inny”). Bezpieczniej jest taplać się przy brzegu – w razie czego zawsze można wyjść z wody, zabrać kocyk i opuścić plażę. Samemu. Celowo używam tu rodzaju męskiego, bo ów opór przed sformalizowaniem związku to domena mężczyzn (należałoby raczej powiedzieć: „dużych chłopców”), którzy nie potrafią wziąć odpowiedzialności, boją się konsekwencji decyzji na całe życie, wolą zachować sobie otwartą furtkę. Ich wybranki niby im potakują, ale po cichu łykają łzy i marzą (często daremnie), że przyjdzie taki dzień, kiedy ich Piotruś Pan wydorośleje.
Dziecko czy psiecko?
W Polsce żyje ok. 10,5 mln rodzin, z czego połowa to rodziny z dziećmi. Dramatycznie spada dzietność. W Unii Europejskiej, której współczynnik dzietności prezentuje się już i tak mizernie (1,46 w 2022 r.), Polska sytuuje się na piątym miejscu od końca ze wskaźnikiem na poziomie 1,29. Oznacza to jedno: Polaków ubywa i będzie ubywać – demografia nigdy nie wybacza.
Co sprawia, że młodzi Polacy wkraczający w dorosłe życie wolą „psiecko” zamiast dziecka i w związku z tym składają wizyty weterynarzom, a nie pediatrom? No cóż... Pewnie dobrze wiedzą, ile kosztuje wychowanie dziecka. Bo kosztuje, kosztuje... Po pierwsze – w twardej walucie. Ile? Policzyło to ostatnio Centrum im. Adama Smitha, które szacuje koszt wychowania jednego dziecka w Polsce w 2024 r. (do osiągnięcia 18. roku życia i według stanu na koniec poprzedniego roku) na 346 tys. zł (1602 zł na miesiąc), zaś dwójki dzieci – na 579 tys. (2680 zł miesięcznie).
Reklama
Ale zaraz... Nie zapominajmy, że obecnie rodzice mają wsparcie, o którym niegdyś można było tylko pomarzyć: 800 plus, nie licząc innych programów pomocowych. A zatem nie – to nie pieniądze są powodem bezdzietności lub niskiej dzietności. Jestem przekonany, że o wiele większą rolę odgrywa tu niechęć do samoograniczenia się. To oczywiste – narodziny dziecka wywracają życie do góry nogami. Już nie da się żyć tak beztrosko jak dotąd. Trzeba się pogodzić z tym, że „na dzień dobry” będzie mniej wyjść do kina, na siłownię, z kolegami na piwo, z koleżankami do kawiarni, że trudniej będzie wyjechać na all inclusive, że pogorszy się długość i jakość snu, że potem przyjdzie szkoła, a następnie użeranie się z pyskującym nastolatkiem, wreszcie troska, by latorośl zdobyła wykształcenie.
Trauma rozwodów
W ostatnich latach liczba rozwodów w Polsce kształtuje się na poziomie ok. 60 tys. rocznie, a do sądów wpływa 80 tys. pozwów rozwodowych. Znajoma nauczycielka mówi, że w jej klasie tempo kształtuje się na poziomie 1-2 rozwodów rocznie, czyli 5-10 w trakcie wychowawstwa. – Ciężko się na to patrzy – wzdycha. – Spokojne, wesołe dotąd dziecko nagle, jak to się określa w szkole, „zaczyna sprawiać trudności wychowawcze”. Przestaje się dobrze uczyć, staje się krnąbrne, nieposłuszne, nerwowe, agresywne lub wręcz przeciwnie: wycofane, zamknięte w sobie, czasem zaczyna się jąkać. Kiedy to widzę – dodaje – moja myśl zaraz biegnie ku tej rodzinie: czy tam na pewno jest dobrze między rodzicami.
Reklama
Dlaczego Polacy wolą rozwiązywać małżeństwa, a nie problemy małżeńskie? Przyczyny są przeróżne. Niektóre stare jak świat (zdrada, nałogi, zanik więzi, przemoc), inne stanowią jakby znak tych czasów: nieumiejętność i niechęć do tego, by się wysilić i naprawić coś, co szwankuje. Po co, skoro łatwiej jest wyrzucić stary „sprzęt” i kupić nowy? Biegnący ochoczo do sądów z papierami rozwodowymi przypominają jak żywo klientów sklepów AGD, gdzie faktycznie koszt naprawy naszpikowanego elektroniką sprzętu często przewyższa cenę nowej pralki czy zmywarki... Tyle że nie o zmywarkę tu chodzi. Na placu rozwodowego boju pozostają niewinne ofiary niedojrzałości dorosłych – ich dzieci. One już nigdy, nawet jako ludzie dorośli, nie zaleczą psychicznych i duchowych blizn.
Sakramentalnym łatwiej
Spośród wszystkich małżeństw zawartych w 2022 r. niemal połowa (tak, tak, tylko połowa) została zawarta w Kościele katolickim. To też znak czasu mówiący wiele o kurczącej się wierze młodych Polaków. Chociaż... Może to i dobrze? W przeszłości ślub kościelny stanowił statystyczną normę, z trwałością małżeństw natomiast bywało różnie (plaga rozwodów nie zaczęła się wczoraj), a z jakością małżeństw, którym udawało się wytrwać razem – też nie najlepiej.
Gołym okiem daje się zauważyć pewną prawidłowość: im bardziej małżonkowie budują swą więź na podstawie Bożej łaski, im bardziej są świadomi tego, że sakrament małżeństwa to specjalna pomoc, dzięki której można góry przenosić, tym ich związek jest trwalszy nie tylko w sensie czasowym, lecz przede wszystkim w wymiarze łączącej ich relacji. Mówiąc krótko – małżeństwa przeżywane w „trójkącie” mąż – żona – Pan Bóg są niczym dobre wino: im starsze, tym lepsze. W tych małżeństwach najlepsze jest zawsze PRZED nimi. Za dowód niech posłuży wspólnota, w której formujemy się wraz z moją żoną: Domowy Kościół. W niej rozwody, jeśli w ogóle się zdarzają, to są rzadkością, a więź między małżonkami w miarę upływu lat z reguły bardzo się umacnia.
Stąd płynie wniosek – moim zdaniem – godny rozważenia: trzeba zrobić wszystko, aby dobrze przygotowywać narzeczonych do sakramentu małżeństwa. Papierek z licealnej katechezy to zdecydowanie za mało. Rodzi się pytanie: jak można tak dobry „towar” (chrześcijańską wizję małżeństwa) opakowywać w szary papier i przegrywać na starcie z tymi, którzy oferują kolorowo opakowaną pustkę?!
Zamiast podsumowania
W powyższej refleksji nie poruszyłem tematu wielu innych wymiarów życia polskich rodzin, np. ich wydolności wychowawczej (a jeszcze częściej jej braku), problemu samotności osób starszych czy przerażającego skłócenia na płaszczyźnie preferencji politycznych. Zakończę bardzo ogólnym wnioskiem. Kondycja rodziny zależy od tego, kogo lub co każdy z jej członków postawił na pierwszym miejscu: karierę zawodową czy życie rodzinne, egoizm czy miłość, dorabianie się bez opamiętania czy wartości wyższego rzędu, wyłącznie przyjemności czy najpierw obowiązki, wizję świata ograniczoną tylko do doczesności czy perspektywę wieczności, świat bez Boga czy świat Jemu podporządkowany, „róbta, co chceta” czy „miłość i odpowiedzialność”.