Eksperyment ten prowokuje do postawienia dramatycznego pytania o kierunek, w którym ma podążać kształcenie i wychowanie młodego pokolenia. Bo oto na naszych oczach, po niemal roku rządów nowej minister oświaty, odradza się znany z powojennej rzeczywistości wielki ideologiczny projekt, wiodący do sformatowania młodego człowieka według logiki i zasad tym razem neomarksistowskiej rewolucji kulturowej.
Jej inżynierowie, zmierzając do wysadzenia w powietrze intelektualnych i aksjologicznych fundamentów modelu narodowej edukacji, opartego na patriotycznym i chrześcijańskim dziedzictwie oraz współpracy rodziny, domu i szkoły w wychowaniu młodego pokolenia, postawili sobie za cel zmianę tożsamości, czyli kodu kulturowego, naszego narodu oraz zniszczenie wrażliwości moralnej młodego pokolenia.
W czasach kiedy słabnie funkcja wychowawcza rodziny, pogłębia się zagubienie młodzieży formatowanej przez social media, a polskiej szkole próbuje się narzucić płynące z Brukseli dyrektywy oświatowe, warto ponownie podjąć refleksję nad skutkami reform w sferze tak wrażliwej dla życia wspólnoty, jaką jest oświata publiczna. Data narzuca oczywisty kontekst historyczny – powstanie 14 października 1773 r. Komisji Edukacji Narodowej.
Od reformy do naprawy
Reklama
Zanim doszło do całkowitego upadku I RP, patriotyczne elity polskiego społeczeństwa rozpoczęły wielkie dzieło ratowania kraju. Jednym z wiodących wątków była zmiana sposobu myślenia społeczeństwa przez program nowego modelu wychowania i kształcenia młodego pokolenia, zmierzająca do kształtowania nowoczesnego narodu. W ten sposób reforma edukacji przygotowała drogę do wielkiej reformy państwa, która znalazła wyraz w uchwalonej 3 maja 1791 r. Ustawie Rządowej.
To wielkie dzieło podjęła powstała na sejmie rozbiorowym jesienią 1773 r. Komisja Edukacji Narodowej, pierwsze w skali międzynarodowej ministerstwo oświaty zarządzane przez państwo. Światła elita naszego kraju, pochodząca wówczas głównie ze stanu duchownego, podjęła wysiłek naprawy upadającego państwa, nawiązując do głębokiej myśli fundatora Akademii Zamojskiej, kanclerza i hetmana Jana Zamoyskiego: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”.
Zaplanowana wówczas reforma edukacji miała polegać na budowaniu formacji młodego pokolenia w duchu ugruntowania świadomości narodowej, wychowania obywatelskiego oraz na nowoczesnym patriotyzmie, który wymagał dla dobra publicznego rezygnacji szlachty z części przywilejów.
Fundamenty aksjologiczne oparto na dwóch filarach. Pierwszy to praca nad „uszlachetnieniem serc i dusz”, rozumianym jako formacja moralna, a drugi – wychowanie obywatelskie, które miało kształcić młodych ludzi na „dobrych obywateli”, by w przyszłości służyli krajowi swoją postawą moralną oraz profesjonalizmem. Drogą obraną przez reformatorów było unarodowienie szkolnictwa, rozumiane jako wprowadzenie języka polskiego zamiast łaciny jako języka wykładowego na wszystkich szczeblach kształcenia oraz systematyczne nauczanie historii Polski.
Reforma, czyli destrukcja
Reklama
Planowana przez MEN reforma pod hasłami szkoły nadążającej za szybkimi zmianami we współczesnym świecie, „uwolnienia dzieci z ciasnych ram”, „szkoły wolnej wreszcie od strachu”, przygotowującej młodych do tego, by „sobie zbudowali świat taki, jakiego chcą”, kryje program zmierzający do gruntownej dekonstrukcji obowiązujących dotąd aksjologicznych podstaw edukacji, a ułożenia jej według współczesnej rewolucji kulturowej wspieranej przez dyrektywy UE. To już było, tylko pod innymi sztandarami.
Komuniści z czasów PRL, w ramach tzw. walki o rząd dusz, rozpoczęli niebezpieczny eksperyment zniszczenia autorytetów, na których wyrosła tysiącletnia kultura narodu. Były nimi wartości chrześcijańskie i patriotyczne, splatające się w życiodajny związek Kościoła z narodem, dzięki któremu przetrwaliśmy najtrudniejsze okresy w naszych dziejach. Tak jak kiedyś azymutem w polityce oświatowej był dla komunistów Kreml, tak dzisiaj dla nowej lewicy i liberałów jest nim Bruksela, zmierzająca do unifikacji systemu oświaty w ramach UE według tzw. europejskich wartości. Od 2017 r. UE buduje w tym celu tzw. europejski obszar edukacji.
Zmiana tożsamości
Stąd też zamiast tożsamości narodowej, kojarzonej doktrynersko z nacjonalizmem i faszyzmem, lansowana jest tożsamość europejska, oczywiście, odpowiednio sformatowana przez pryzmat liberalno-lewicowej koncepcji wartości europejskich. Wśród nowych „wartości”: pojawiły się np. swoiście rozumiana „tolerancja” czy „niedyskryminacja”, prowadzące de facto do tzw. kultury unieważniania, czyli zastraszania i marginalizowania ludzi inaczej myślących, oraz tzw. prawo do aborcji.
Reklama
Integralną częścią tego segmentu zmian jest także wspólna wizja historii, dodajmy: odpowiednio, czyli ideologicznie spreparowana. Stąd proponowane przez ministerstwo zmiany w podstawie programowej historii i języka polskiego. Praniu mózgów może służyć dopuszczony do użytku przez MEN nowy podręcznik historii do szkół podstawowych (klasy V-VIII), przygotowany wspólnie przez polskich i niemieckich historyków oraz nauczycieli pt. Europa. Nasza historia. Pod hasłami budowania „otwartego obrazu przeszłości”, „wieloaspektowości”, „uwzględniania różnych perspektyw”, wreszcie „zakazu narzucania jednej wybranej opinii” kryją się groźne pułapki. W efekcie „jedna historia dwóch narodów” – w zaproponowanym ujęciu pozbawiona została wielu polskich bohaterów i ważnych dla naszej historii, zwłaszcza najnowszej, wątków. Książka pełna jest deformujących obraz przeszłości skrótów i uproszczeń – np. przedstawia Niemców jako ofiary ostatniej wojny.
Podobną rolę może odgrywać przedmiot wprowadzony zamiast historii i teraźniejszości, zwany edukacją obywatelską, indoktrynujący odpowiednio sprofilowaną ideologicznie wiedzą. Z tej perspektywy planowane w szkołach wychowanie patriotyczne może budzić uzasadnione obawy, o jaki model patriotyzmu chodzi.
Ukryta demoralizacja
Destrukcji tkanki moralnej i tożsamości człowieka opartej na chrześcijańskiej antropologii oraz tradycyjnej rodzinie służyć ma zastąpienie dotychczasowego przygotowania do życia w rodzinie wychowaniem zdrowotnym, za którym kryje się plan wdrożenia polskiej szkoły do tzw. edukacji seksualnej. I znów pod sztafażem potrzebnej wiedzy, np. z zakresu udzielania pierwszej pomocy czy zasad zdrowego odżywiania, pojawiają się programy „antyprzemocowe” i „antydyskryminacyjne”, afirmujące permisywną koncepcję ludzkiej seksualności, sprowadzającej się do niebezpiecznej seksualizacji życia dzieci i młodzieży oraz do promocji wszelkich możliwych patologii w tej sferze. Wszystko pod hasłem „praktycznego podejścia do potrzeb młodzieży”. Z pomocą przyjdzie tu, oczywiście, tzw. pigułka po, zachęcająca do wczesnej inicjacji seksualnej. Słusznie należy się obawiać, że kiedy taki model edukacji zdrowotnej wejdzie w życie, to konstytucyjne prawo rodziców do wyłącznego decydowania o wychowaniu swoich dzieci zostanie zagrożone.
Reklama
I wreszcie planowana redukcja lekcji religii, połączona z zapowiedzią łączenia grup wiekowych na katechezie. Trudno w niej nie widzieć wstępu do narzucenia w przyszłości przez państwo czysto świeckiego modelu szkoły, to oznacza wypychanie z przestrzeni publicznej wszelkich odniesień do religii. Kiedy w 1990 r. religia wracała do szkół, uzgodniono w Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, że „katecheza dzieci i młodzieży niesie ze sobą podstawowe wartości etyczne i moralne w procesie wychowania. Z tego powodu uznano za niezbędne, by państwowe placówki oświatowe zapewniły możliwość pobierania nauki religii przez wszystkich uczniów, których rodzice wyrażają takie życzenie”. Dziś ministerstwo nie tylko podważa wagę wychowania etycznego w duchu wartości chrześcijańskich, ale także w arogancki sposób ignoruje stanowisko episkopatu w tej sprawie.
W 1773 r., kiedy powstawała KEN, chciano ratować państwo na fundamencie trwałych wartości moralnych i patriotycznych, według których formowano młode pokolenie. To jego reprezentanci wzięli na siebie odpowiedzialność za losy państwa w czasie Sejmu Wielkiego.
Dziś, pełni niepokoju, pytamy: do czego ma wychowywać „fajna”, „bezstresowa”, wyzwolona z prac domowych i „religijnych przesądów” szkoła, otwarta na sześciokolorową tęczę, kusząca mirażem absolutnej wolności, sformatowana przez dogmatycznych antyklerykałów?! Czy pozwolimy zawłaszczyć wychowanie polskiej młodzieży zwolennikom nowoczesnego barbarzyństwa? Wreszcie – czy zawalczymy o zachowanie, gwarantowanego przez konstytucję, wpływu rodziców na to, co będzie się dziać w polskiej szkole?
O autorytetach, łzach i rakietach wysyłanych do Ojca Świętego z Aleksandrą Lisiecką, dyrektor Zespołu Szkół nr 2 im. św. Jana Pawła II w Grębocinie, rozmawia Joanna Kruczyńska
JOANNA KRUCZYŃSKA: Współczesne młode pokolenie dzięki Internetowi ma świat w zasięgu ręki. Czy młodzi potrzebują jeszcze autorytetów?
Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry,
Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”.
Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii.
Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie.
Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom.
Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej.
W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.;
wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń.
Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy.
Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac.
Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”).
Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości.
Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie?
Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy.
Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia.
Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
Rozwijanie sieci profesjonalnego poradnictwa psychologicznego i psychiatrycznego oraz podkreślanie w edukacji szkolnej i społecznej różnic i naturalnej komplementarności mężczyzny i kobiety - takie m.in. rekomendacje zawarto w stanowisku Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych dot. tranzycji płci.
Stanowisko Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych dotyczące tranzycji płci opublikowano w piątek.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.