Kapłaństwo, ze wszystkimi "ograniczeniami" tego stanu
- posłuszeństwem i celibatem -
daje ogromne poczucie szczęścia i wewnętrznego pokoju
Rozmowa z ks. Wacławem Madejem, rektorem Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Warszawsko-Praskiej
Irena Świerdzewska: - Czy przyjście do seminarium to odkrywanie powołania czy jego realizacja?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ks. Wacław Madej: - W diecezji, która ma dobrze uformowane struktury, znajdują się miejsca ukierunkowane na pomoc w rozpoznawaniu powołania. Mam na myśli duszpasterstwo powołań, centra powołaniowe. Rozpoznawaniu powołań służą także rekolekcje. Nie każdy jednak korzysta z tych środków. Dla niektórych z kolei, mogą one być mało satysfakcjonujące. Seminarium staje się wtedy miejscem nie tylko realizowania swojego powołania, ale także jego rozeznawania. Zawsze jest to miejsce wstępnej weryfikacji powołania.
- Jeśli kandydat w trakcie studiów uzna, że to nie jego miejsce odchodzi beż żadnych zobowiązań?
Reklama
- Chłopcom na I roku powtarzamy, że wstąpienie do seminarium powinno zakończyć się święceniami kapłańskimi. Doświadczenie jednak pokazuje, że tak nie jest zawsze. W związku z tym ważne jest, aby żaden dzień przeżyty w tych murach, nie był przez nich zmarnowany. Oznacza to dopingowanie alumnów do tego, aby od początku głęboko pracowali nad sobą, starając się jak najlepiej poznać Pana Boga i samego siebie. Jeśli po jakimś czasie któryś z nich stwierdzi, że kocha Boga, ale nie będzie potrafił wieść życia w stanie kapłańskim, może odejść bez żadnego uszczerbku dla siebie i Kościoła. Oczywiście decyzja taka winna być przez niego przemodlona, przemyślana i skonsultowana z ojcem duchownym, tak aby jej podjęcie nie było wynikiem chwilowego kryzysu. Wtedy jest szansa, że nawet odchodząc z seminarium, czyni się to będąc ubogacony.
- Jeśli ktoś nie korzystał w rozeznawaniu z pomocy osób trzecich, to w jaki sposób może stwierdzić, że ma powołanie?
Reklama
- Przede wszystkim niech nie oczekuje żadnych nadzwyczajności. Pan Bóg obdarza powołaniem w bardzo mało cudowny sposób. Podstawową więc oznaką powołania do kapłaństwa jest umiłowanie prawdy,
czyli bardzo silne pragnienie bezkompromisowości w życiu, nawet przy początkowo mizernych efektach w tej materii.
Mentalność człowieka po grzechu pierworodnym, skłania go do zawierania kompromisów z tym światem. Racjonalizuje on sobie wtedy swoje niemoralne zachowanie tłumaczeniami w rodzaju:
"wszyscy tak robią", "bez przesady, są gorsi ode mnie", "inaczej nie można było..." itp. Kandydat do kapłaństwa musi mieć w sobie pragnienie zerwania z taką mentalnością, przy czym
to umiłowanie prawdy nie ma nic wspólnego z jakąś świętoszkowatością, przesiadywaniem godzinami w kościele lub ostentacyjnym afiszowaniem się przynależnością do Chrystusa. Z drugiej
strony, przy całej normalności w zachowaniu właściwym młodym ludziom, to pragnienie nie wchodzenia w sytuacje niemoralne, powinno być na tyle czytelne, aby po latach ktoś mógł bez
przesady powiedzieć: "Tak, w nim coś było. On zawsze był inny". U podstaw więc powołania kapłańskiego leży umiłowanie prawdy, czyli naturalne człowieczeństwo. Kardynał Wyszyński
ponoć mawiał: "Najpierw człowiek, potem ksiądz". Kto chce być kapłanem, musi być wpierw wierny swemu człowieczeństwu, o które powinien walczyć.
- A nie ma takich kandydatów do kapłaństwa, którzy przeżyli gwałtowne nawrócenia?
- Jeśli przez nawrócenie rozumiemy powrót do wiary, którą się kiedyś zagubiło kompletnie, to na szczęście nie są to zbyt częste przypadki. Mówię "na szczęście", ponieważ chodzi nie tylko o wiarę
jako taką, ale o jej jakość i zakotwiczenie w wierze Kościoła. To zaś w przypadku nawrócenia zawsze wymaga czasu i weryfikacji, co oznacza, że sześć
lat seminarium może nie wystarczyć, aby była ona na tyle ugruntowana, żeby móc dzielić się nią z innymi, a tym bardziej być jej stróżem.
Bywają nawrócenia, które dokonują się na gruncie jakiegoś ruchu religijnego. Przy wszystkich błogosławieństwach z tym związanych, można mówić tutaj i o pewnych zagrożeniach.
Nie zawsze bowiem są to powroty do "wspólnoty Kościoła powszechnego". Czasem jedynie do jakiejś jego, owszem, ważnej części, której atmosferę spotkań nawracający się akceptuje, w dalszym ciągu
jednak nie odnajdując się w pełni w życiu sakramentalnym Kościoła. I to pomimo starań opiekunów tychże ruchów religijnych. Osoba o takim spojrzeniu na obecność
w Kościele, nie powinna zostać księdzem.
- Czy każdy kto przyjdzie do seminarium zostaje przyjęty?
Reklama
- Chcielibyśmy, ale to niestety niemożliwe. W tym roku idąc za doświadczeniem innych seminariów, uszczegółowiliśmy nieco ankietę kwalifikacyjną, aby lepiej poznać kandydatów. Także ich "wnętrze". Ze zrozumiałych względów, te możliwości poznawcze zawsze pozostaną ograniczone. Pewne sprawy są zarezerwowane dla spowiednika i kierownika duchowego, ale znajomość ludzkiego wnętrza kandydata już na starcie wydaje się być coraz bardziej istotna. Czasem jest ewidentne, że ktoś nie nadaje się na kapłana. Ksiądz powinien być osobą, która jak nikt inny rozumie słowa Pana Jezusa: "Nie ma większej miłości jak dać życie za przyjaciół swoich". Otóż, żeby "dać życie", czyli całego siebie, najpierw trzeba się w pełni "posiadać". Jan Paweł II napisał, że jeżeli ktoś nie potrafi w pełni panować nad sobą, to nigdy nie odda się w całości drugiej osobie, a jeżeli już, to czynił to będzie w sposób mocno nieuporządkowany. Czasem już na początku widać, że historia życia, a nawet forma wypowiadania się kandydata znamionuje brak właściwego panowania nad swoim życiem i chaos w dzieleniu się nim z innymi. W takich sytuacjach negatywnie opiniujemy jego osobę Księdzu Biskupowi. Jednak zawsze staramy się uszanować pragnienia kandydata. Ten szacunek pociąga za sobą chęć pomocy. Może być tak, że ktoś jednak ma powołanie, ale nie przyszedł jeszcze czas na jego "seminaryjną realizację". Albo chodzi o powołanie zakonne. Na ten temat także prowadzimy rozmowy.
- Na co zwraca się największą uwagę w formacji duchowej?
Reklama
- Na to czy alumn jest człowiekiem sumienia. Oczywiście najważniejsza jest miłość do Pana Boga, ale wierność sumieniu jest jej podstawą. Bez tej wewnętrznej prawości, miłość do Boga będzie nieuporządkowana,
oderwana od rzeczywistości.
Nie można zmierzyć stopnia umiłowania Pana Boga. Nawet gdyby to czynić, to wbrew pozorom niewiele w tej materii może pomóc obserwacja alumna w kaplicy. Jego modlitwa, sposób
służenia do Mszy św., wszystko to może być autentyczne, ale też może być formą pewnego doskonałego, zewnętrznego "savoir-vivre´u" w relacji do Boga. Można natomiast zobaczyć, czy ktoś jest
człowiekiem sumienia, tzn. można dostrzec, czy jego decyzje, szczególnie w trudnych chwilach, podejmowane są z wyższych pobudek. Czy jest z nimi związana gotowość do poniesienia
ofiary. Jeśli tak, to można być pewnym, że w pracy nad sobą chłopak koncentruje się nie na wyidealizowanej, abstrakcyjnej miłości, ale na autentycznym pragnieniu naśladowania Pana Jezusa.
Prawdziwy uczeń Chrystusa i człowiek wierny swojemu sumieniu, nawet jeżeli chwilami będzie miał ochotę zrzucić swój krzyż, nie zrobi tego. Pomoże mu w tym głęboko zakorzenione
przeświadczenie, że takie zachowanie jest nieuczciwe, niegodne człowieka, ponieważ zrzucany krzyż jednego, nigdy nie pada na ziemię. On zawsze spada na barki kogoś innego. Dlatego staramy się, aby kandydat
do kapłaństwa o tym wiedział i pamiętał zarówno w sprawach wielkich jak i małych.
- A czy seminarium to odpowiednie miejsce, w którym daje się takie postawy zweryfikować. Tu są warunki wyidealizowane: ustalony plan dnia, mało nieprzewidzianych sytuacji, wszyscy starają się być dla siebie mili...
Reklama
- ...Chciała Pani powiedzieć, że żyjemy tu jakby pod kloszem? W jakimś sensie może to i prawda, ale wbrew pozorom nie zawsze jest to do końca pomocne. Co prawda do rzeczywistości
pod kloszem nie dostaje się nic z zewnątrz, ale z drugiej strony nie ma tam wymiany powietrza. Może przykład nie jest do końca adekwatny, ale chodzi mi o to, że każde
środowisko zamknięte charakteryzuje się zwiększoną podatnością na napięcia. Po prostu nie ma gdzie się ukryć ze swoimi wadami, kompleksami, nawet grzechami. A tych napięć nie można
rozwiązywać awanturą, kłótnią, grubymi słowami, bijatyką. Tak po prostu nie czynił Pan Jezus. Pozostają więc dwie drogi, albo zacząć walczyć z trudnościami na serio, albo odejść. Albo zaakceptować
postawę miłości i modlitwy, albo poddać się inercji, która jest bardzo łatwa do zidentyfikowania. Trzeciego wyjścia nie ma. Ukrywanie czegokolwiek udaje się tylko na krótko.
W tym kontekście bardzo ważne jest także i to, iż jeżeli alumni przygotowują się do kapłańskiej służby Panu Bogu i Kościołowi, to ten Kościół dzisiaj stanowią dla nich ich seminaryjni
koledzy. Pamiętając o tym, uczą się oni życiowego realizmu wiary.
- Co jest celem w duchowym kierownictwie kandydata do kapłaństwa?
- Zjednoczenie z Bogiem. Wszystko jest wtórne, nawet realizacja powołania kapłańskiego. Pełna jedność z Bogiem w Chrystusie jest celem życia każdego człowieka bez względu na stan, w jakim to osiąga. To zaś zakłada poznanie Pana Boga, zaufanie Mu i miłość do Niego. Kierownik duchowy i spowiednik - czasem może to być jedna i ta sama osoba - powinni pomóc alumnowi rozkochać się w Bogu. Ponieważ miłość jest sprawą intymną i wiąże się często z naszymi poważnymi brakami w tej materii jak różnego rodzaju zranienia czy kompleksy, w sposób naturalny nie dzielimy się tego typu doświadczeniami ze wszystkimi. To właśnie kierownik duchowy delikatnie pomaga obiektywizować nasz stosunek do Pana Boga i siebie samego. Pomaga prostować, uzdrawiać miłość i umieszczać ją w powołaniu kapłańskim. On też powinien uczyć, co jest bardzo ważne, że kapłanem zostaje się po to, aby bardziej kochać Jezusa, a nie odwrotnie.
- Kapłaństwo to dzisiaj trudne powołanie?
- Powtórzmy jeszcze raz: aby się komuś dać, trzeba samego siebie posiadać w sposób pełny i właściwy. Chodzi o panowanie nad swym rozumem i wolą, uczuciami i zmysłami.
Z tym współczesny człowiek ma coraz więcej kłopotów. Ludzie "dają się dziś sobie" w sposób zbyt szybki i nieuporządkowany. Nie patrzą na siebie jak na osoby, ale jak na
przedmioty do użycia, a to nigdy nie przynosi szczęścia. Małżeństwa się rozpadają, bo chłopak i dziewczyna nie potrafią obdarzać się sobą nawzajem. A dzieje się tak dlatego,
ponieważ wcześniej nie panowali sami nad sobą.
Ksiądz, chociaż żyje w samotności, ma się "oddać" całemu ludowi. Oznacza to, że jego panowanie nad sobą, "posiadanie siebie" powinno być na dużo wyższym poziomie. Kapłaństwo więc jest trudnym
powołaniem ze względu na konieczność uporządkowania siebie i nieustannego strzeżenia tego ładu wewnętrznego. Stąd tak silna potrzeba bliskiego kontaktu z Bogiem.
A jednak kapłaństwo, ze wszystkimi "ograniczeniami" tego stanu - posłuszeństwem i celibatem - daje ogromne poczucie szczęścia i wewnętrznego pokoju. Należałoby więc
sobie życzyć, aby było wielu księży, po których widać, że są szczęśliwymi kapłanami, nie zazdroszczącymi innym ich sposobu życia. Potrafiącymi swoje trudności przeżywać w piękny sposób i dającymi
świadectwo, że Bóg jest miłością, dla której warto poświęcić wszystko.
- Dziękuję za rozmowę.