Reklama

Kultura

Słowem zmieniać świat

Poprawność jest ważna, ale nie zawsze najważniejsza w języku – mówi dr Magdalena Wanot-Miśtura.

Niedziela Ogólnopolska 29/2023, str. 52-53

[ TEMATY ]

polszczyzna

Kinga Noras/archiwum dr Magdaleny Wanot-Miśtury

Magdalena Wanot-Miśtura

Magdalena Wanot-Miśtura

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Marta Żyszkowska-Zeller: Język polski jest uważany za jeden z najtrudniejszych na świecie. W zwykłych codziennych rozmowach, ale też w mediach nietrudno zauważyć, że Polacy, niezależnie od wykształcenia i statusu społecznego, sami często mają problem z poprawnym mówieniem i pisaniem. Czy zdaniem Pani Doktor, umiemy się poprawnie komunikować we własnym języku?

Magdalena Wanot-Miśtura: Umiemy, choć nikt z nas o języku nie wie wszystkiego i wiedzieć nie musi. Czasem słyszę od niektórych moich rozmówców, że krępują się zabrać przy mnie głos albo coś do mnie napisać, bo na pewno słyszę i widzę wszystkie ich językowe błędy. Cóż mogę powiedzieć? Jako językoznawca zajmujący się na co dzień kulturą języka rzeczywiście rejestruję czasem uchybienia, ale to nie one są dla mnie najważniejsze w kontakcie z drugim człowiekiem. Mnie też zresztą zdarzają się wpadki. Uważam jednak, że wartość mają przede wszystkim rozmowa, wymiana myśli, spotkanie.

Na pytanie, czy umiemy komunikować się poprawnie, odpowiedziałabym więc jeszcze: umiemy, choć każdy z nas robi to inaczej, na własną miarę i według swoich potrzeb. Poprawność jest ważna, ale nie zawsze najważniejsza w języku. Warto, oczywiście, o nią się troszczyć i na różne sposoby rozwiewać swoje wątpliwości – czytać, sprawdzać, pytać. Wiele prawdy jest w powiedzeniu „jak cię widzą (ale też jak cię słyszą), tak cię piszą”, taką opinię sobie wyrabiają. Widać to czasem dobrze w dyskusjach internetowych: kiedy wyczerpują się argumenty merytoryczne, ludzie zaczynają podważać czyjeś kompetencje i prawo do wypowiedzi, bo ktoś w złym miejscu postawił przecinek, użył słowa w złym znaczeniu albo napisał „ktury”. Choćby dlatego o poprawność swojego języka warto dbać.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Znacznie ważniejsze wydają mi się jednak szacunek, grzeczność, empatia, które wyrażamy również przez język. Byłaby to, najogólniej mówiąc, tzw. etyka słowa, która podobnie jak poprawność i sprawność składa się na wspomnianą tu już kulturę języka. Do nich dochodzi jeszcze jeden filar – estetyka słowa, czyli dbałość o to, aby nasz przekaz był zachęcający dla innych, dopasowany do sytuacji, aby dostarczał radości i przyjemności, a nie odstręczał grubiaństwem.

Reklama

Jeśli zaczniemy mierzyć takimi miarami, jestem przekonana, że będziemy naprawdę umieli – jak to pięknie napisał Norwid – odpowiednie dać rzeczy słowo.

Są takie kwestie w języku, które sprawiają nam ogrom trudności i sytuacja ta nie zmienia się od lat. Można tu wymienić np. odmianę – tudzież nieodmienianie – nazwisk, zapis i fleksję liczebników, w słowie pisanym – użycie małych i wielkich liter...

To prawda. Tu przypominania reguł nigdy za wiele, bo mam wrażenie, że dla pewnej wygody lubimy żyć mitami. W języku też ich sporo mamy. Jeden z nich np. głosi, że o tym, czy nazwisko się odmienia, decyduje jego właściciel. Odpowiadając osobom, które bronią takiego podejścia, chciałabym przytoczyć słowa znakomitego matematyka Hugona Steinhausa: „Pan jest właścicielem swojego nazwiska tylko w mianowniku liczby pojedynczej. Pozostałymi przypadkami rządzi gramatyka”. To się nie zmienia i raczej nie zmieni – wbrew temu, co sądzą niektórzy.

Inny mit odnosi się do stawiania przecinków wszędzie tam, gdzie robimy pauzę oddechową. Prawda jest taka, że polska interpunkcja w bardzo dużym stopniu zależy od budowy zdania, a nie od tego, jak coś odczytujemy. Nasze pauzy, owszem, mogą wynikać z przecinków, które ktoś znający zasady postawił w tekście – ale nie odwrotnie.

Na wiele obszarów w polszczyźnie, np. właśnie na interpunkcję, słownictwo albo (nad)używanie wielkich liter, mocno wpływa język angielski. Mam nadzieję, że będziemy mogli w przyszłości przyjrzeć się bliżej tym zagadnieniom.

Reklama

No właśnie, angielski... Czy zdaniem Pani Doktor, słowa pochodzące z innych języków, które wchodzą do polszczyzny w niezmienionej formie, są dla naszego języka jakimś zagrożeniem?

Faktycznie proces zapożyczania nowych słów i konstrukcji, ale także zwyczajów językowych, np. w korespondencji w ostatnich dwóch dziesięcioleciach, znacznie przyspieszył. Dotyczy to zwłaszcza języka angielskiego, którego dziś uczymy się niemal wszyscy, począwszy od przedszkola. Zapożyczanie zawsze było ważnym – jeśli nie najważniejszym – sposobem wzbogacania języka. Odnoszę jednak wrażenie, że współcześnie proces ten jest jakby mniej przez nas kontrolowany, trochę puszczony samopas – jeśli można to tak określić.

Nie powinniśmy chyba jednak za wszelką cenę próbować zastępować obcych słów własnymi odpowiednikami. Czy byłby sens nazywać weekend albo pendrive jakimiś rodzimymi słowami?

Kiedyś wobec nowych słów, takich jak weekend czy media, zachowywano większą rezerwę: ogłaszano plebiscyty na ich rodzime odpowiedniki (z różnym skutkiem), szukano zamienników, choćby i wielowyrazowych, komentowano niestosowność ich użycia w pewnych sytuacjach. Dzisiaj nie mamy tego typu oporów. Wynika to po części z tego, że język angielski nie jest już dla nas tak bardzo obcy, ale również – że nasze życie znacznie przyspieszyło, więc swoje potrzeby nazywania różnych rzeczy i spraw, których ciągle przybywa, chcemy spełniać szybciej, czyli minimalnym wysiłkiem językowym. Jeśli sami nie zatracimy się w tym procesie – o co, niestety, łatwo, zwłaszcza wśród młodego pokolenia – to język raczej powinien sobie z tym poradzić.

Wśród wielu zainteresowań badawczych Pani Doktor jest zagadnienie prostego języka i efektywnej komunikacji w przestrzeni publicznej...

Ruch prostego języka, rozpowszechniony zwłaszcza za oceanem czy w krajach skandynawskich, obowiązujący tam na mocy ustaw, w Polsce zyskuje popularność dopiero od parunastu lat. Zgodnie z tą ideą urzędnicy oraz wszyscy ci, którzy świadczą usługi dla ludności – a więc w głównej mierze dla zwykłych Kowalskich – powinni komunikować się w sposób jasny i przystępny. Pisma, które dostajemy z urzędu, albo dokumenty, które podpisujemy np. z bankiem czy dostawcą energii, mają być dla nas zrozumiałe. To oznacza, że już po pierwszym przeczytaniu powinniśmy wiedzieć, co zrobić w danej sprawie, jaka jest decyzja albo jakie prawa nam przysługują.

Reklama

To, oczywiście, nie jest proces łatwy ani szybki. Wymaga szkoleń i praktyki, ale przede wszystkim chyba – zmiany myślenia. Przekonanie, że urzędnik jest wszechwładny wobec obywatela – określanego mianem petenta albo interesanta – kształtowało się u nas przez wiele powojennych dekad. Miało to również odbicie w języku: mnóstwo trudnego, „urzędniczego” słownictwa, bardzo długie i skomplikowane zdania, gęste zasieki z przepisów prawnych, formy nieosobowe, żeby po części rozmyć odpowiedzialność, a po części nie widzieć po drugiej stronie człowieka. Trudno to dzisiaj zmienić, zwłaszcza tak od ręki, ale coraz więcej instytucji widzi, że to ma sens i wartość. Zaczyna się bardziej liczyć człowiek – nazywany odtąd częściej klientem – niż procedura.

A czy istnieją takie usterki językowe, które są dla Pani Doktor trudne do zniesienia?

Kiedyś bardzo, chorobliwie wręcz, zwracałam uwagę na wzorową pisownię w przestrzeni publicznej, w książkach i naturalnie we wszelkich swoich tekstach. Byłam bardzo wymagająca, waleczna i bezkompromisowa. Aż pewnego razu zdarzyło mi się napisać w liście do mojej ukochanej pani profesor: „sserca dziękuję” – i na całe szczęście z tego mojego balonika uszło trochę powietrza.

Dzisiaj, kiedy moje córki chcą we mnie obudzić językowego purystę, wystarczy, że zanucą: „I nagle możesz zacząć spadać w dół, a to już nie to samo...”. Ta fraza zawiera drażniącą mnie nieco (ale nie całkiem niepoprawną) redundancję językową, czyli masło maślane. Ale przy okazji – podobnie jak mój wpis od serca – przypomina o pokorze, również w sprawach językowych.

Proszę powiedzieć, skąd u Pani Doktor wzięło się zamiłowanie do polszczyzny?

Wyszłam z tradycyjnego śląskiego domu, w którym o słowo i Słowo zawsze się dbało, bardziej może nawet niż o inne sprawy. Godało się i mówiło z taką samą miłością, a tego dobrego słowa – jak chleba – nigdy dla nikogo nie zabrakło. Stąd właśnie taki mój naturalny wybór: służyć temu, co naprawdę ważne, dzielić się słowem jak chlebem, słowem zmieniać świat: i ten w najważniejszych instytucjach państwowych, i ten uczelniany, i ten w przedszkolu czy szkole na językowych warsztatach z najmłodszymi. Od każdego można się wiele nauczyć i to właśnie język najlepiej nas do siebie zbliża. To chyba jego najważniejsza funkcja.

Magdalena Wanot-Miśtura - językoznawca, adiunkt w Instytucie Języka Polskiego na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik Laboratorium Efektywnej Komunikacji UW. Prezes zarządu Fundacji Języka Polskiego.

2023-07-11 14:12

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wielki Tydzień

Te dni są wypełnione najpiękniejszą polszczyzną.

Język polski jest nie tylko doskonale zorganizowanym systemem znaków, które służą porozumiewaniu się Polaków, ale jest też bardzo ważną formą organizacji zbiorowego działania, także religijnego. Szczytem roku liturgicznego są Triduum Paschalne i Niedziela Zmartwychwstania Jezusa. Zwróćmy uwagę na to, że te dni są wypełnione najpiękniejszą polszczyzną przekazującą wielkie dzieła Boże.

CZYTAJ DALEJ

Izabela Kloc: polskie kopalnie mogły zostać zamknięte. Cudem udało się je ocalić

2024-05-01 06:54

[ TEMATY ]

Łukasz Brodzik

Izabela Kloc

Łukasz Brodzik

Izabela Kloc

Izabela Kloc

Polityka unijna mogła w bardzo krótkim tempie doprowadzić do zamknięcia polskich kopalni węgla. Tylko dzięki aktywnej postawie rządu Zjednoczonej Prawicy i polskich eurodeputowanych udało się to zastopować - twierdzi Izabela Kloc, europoseł Prawa i Sprawiedliwości.

- Frans Timmermans jeszcze całkiem niedawno tłumaczył przedsiębiorcom, że koszty związane z emisją dwutlenku węgla będą mogli przerzucać na konsumentów. Jeśli taka filozofia jest w Komisji Europejskiej, to Europa skazana jest na porażkę - dodaje europoseł EKR-u.

CZYTAJ DALEJ

10 lat Rycerzy Kolumba w Miliczu

2024-05-01 15:08

ks. Łukasz Romańczuk

Od lewej: Robert Zasieczny i Krzysztof Zub

Od lewej: Robert Zasieczny i Krzysztof Zub

W dniu odpustu w kaplicy św. Józefa Robotnika w Godnowej swoje dziesięciolecie założenia świętowali Rycerze Kolumba z rady lokalnej nr 15947. Uroczystej Eucharystii przewodniczył ks. Zbigniew Słobodecki, proboszcz parafii św. Andrzeja Boboli w Miliczu i kapelan milickich Rycerzy Kolumba.

10-lecie założenia Rady Lokalnej był okazją do dziękczynienia i modlitwy za tych, co odeszli już do wieczności. W wygłoszonej homilii ks. Marcin Wachowiak, wikariusz parafii św. Michała Archanioła zwrócił uwagę na fakt, że Bóg potrafi zaskakiwać, zachęcając do zastanowienia się do swojej reakcji na takie zaskoczenia Pana Boga. Rozwijając ten temat ks. Marcin ukazał dwie perspektywy. - Pierwsza dotyczy mieszkańców Nazaretu, którzy znali Jezusa. Orientowali się kim On jest, skąd pochodzi, gdzie mieszka. Wiedzieli wszystko o Nim. Na pewno słyszeli o tym, co Jezus zdziałał poprzez nauczanie, czynienie cudów. A gdy Jezus do nich przyszedł, zaczęli w Niego powątpiewać. Zatem to jest ta pierwsza reakcja na działanie Jezusa - powątpiewanie - zaznaczył ks. Wachowiak, wskazując na drugą perspektywę poprzez postawę św. Józefa. - Był to człowiek pracowity, posłuszny, pokornym, przyjmował wolę Bożą. Święty Józef to człowiek, który realizował plan zbawienia w swoim życiu - mówił kapłan, zachęcając wiernych do refleksji nad realizowaną przez nich perspektywą poznania Jezusa. Czy jest to perspektywa mieszkańców Nazaretu czy św. Józefa.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję