Przedstawione przed tygodniem propozycje pomocy ubogim, stanowią bardziej prezentację realizowanej w parafiach pomocy, niż nowe pomysły w tej materii. Wymagają jednak pewnych dopowiedzeń, przy
dwóch co najmniej kategoriach biednych. Pierwszą stanowią ludzie, których ubóstwo jest wynikiem nieprzystosowania społecznego, o których mówi się nieraz popularnie, że "sami są sobie winni", ze względu
na tryb życia, który prowadzą. Drugą grupę stanowią ci, których ubóstwo jest "z wyboru". Chodzi o naciągaczy wykorzystujących ludzkie serca. Liczba i jednych i drugich ciągle rośnie.
Z przykrością należy stwierdzić, że jeśli chodzi o tę drugą grupę ludzi, we współczesnych dokumentach Kościoła, z największą trudnością można doszukać się jednoznacznych wskazań na
temat stosunku do niej dzisiejszych chrześcijan. Mowa tu o przestrogach podobnych do tych, które odnajdujemy na kartach Didache, Konstytucji apostolskich, Tradycji apostolskiej, Pasterza Hermasa,
Didaskalii czy innych starożytnych pism, a sprowadzających się do cytowanego już wcześniej zdania: "zadbajcie rozsądnie o to, by chrześcijanin nie żył wśród was w bezczynności" oraz "Biada
temu kto bierze! Jeśli bowiem bierze dlatego, że potrzebuje, nic mu nie można zarzucić; jeśli jednak nie potrzebuje, zda sprawę z tego dlaczego wziął i po co". Jeszcze gorzej pod tym względem
jest chyba z praktyką duszpasterską. Wydaje się, że jako kapłani unikamy tych tematów, woląc skupiać się na o wiele łatwiejszych, ogólnych apelach do wiernych o miłosierdzie dla ubogich.
Tymczasem, o czym wiedział już pierwotny Kościół, milczenie pasterzy w tej materii może być zgubne nie tylko dla jakiejś zagubionej setnej owcy, ale i dla całego stada, tworząc atmosferę
bagatelizowania jednego z najpoważniejszych społecznych nadużyć. Chodzi z jednej strony o niebezpieczeństwo powrotu do przedziwnej moralności XIX-wiecznych fabrykantów, nie płacących sprawiedliwie
swym pracownikom za ich uczciwą pracę, a których żony w tym samym czasie, w kościołach miłosiernie zbierały pieniądze na dzieci tychże pracowników. Z drugiej o sytuację,
gdy pozorowaną biedę, celowo wykorzystuje się poprzez lenistwo i naciągactwo, co skutkuje obniżeniem społecznej wrażliwości na tę pierwszą, bo w końcu ludzie nie są naiwni. Dlatego zawsze trzeba
powtarzać, że miłość okazywana i służąca osobie nigdy nie może być oderwana od sprawiedliwości i że dotyczy to także tych, którym się tę miłość i sprawiedliwość okazuje.
Ubodzy pierwsi chrześcijanie, na zebrania liturgiczne przynosili owoce swego postu, aby nie okazywać pustych rąk. Na szczęście i dzisiaj nie brakuje ubogich wdów, dzielących się ostatnim groszem.
O ile taka postawa jest zawsze wzruszająca, o tyle godna nie tylko wdzięczności i podziwu, ale przede wszystkim naśladowania. O jej duchowe owoce winni zadbać szczególnie ci, którzy
z taką łatwością dzisiaj wyciągają ręce po pomoc uważając, że im się ona bezwarunkowo należy.
A co z tymi, których nazwaliśmy ubogimi z powodu nieprzystosowania społecznego, będącymi produktem dzisiejszej cywilizacji i kultury przez nią preferowanej? Temat wydaje się wymagać
dłuższych wywodów, chociażby ze względy na fakt, iż to nieprzystosowanie społeczne, polegające na kompletnej bezradności życiowej i braku rozeznania co w życiu istotne, wydaje się być bardzo
na rękę niektórym politykom, prześcigającym się wprost w "ratowaniu życia" tym ludziom i... zdobywaniu ich głosów wyborczych. Pozostawiając jednak politykę na boku, a skupiając się na stosunku
wspólnoty Kościoła do takich ludzi, śmiało można stwierdzić, iż tutaj właśnie w całej rozciągłości znajduje swoje pole do działania cnota miłosierdzia, albowiem to ona właśnie pozwala kochać, a więc
i obdarowywać bliźniego, mimo jego licznych niedomagań.
Na pewno nie jest łatwa pomoc ludziom, którzy będąc co prawda niejednokrotnie prawymi wewnętrznie, jednocześnie nie potrafią tej pomocy właściwie wykorzystać, docenić a nawet za nią podziękować.
Ale na pociechę wszystkim zniechęconym i cierpiącym z tego powodu należy przypomnieć, że po ludzku, pewnie i Pana Jezusa atakują podobne uczucia, gdy patrzy na nas, nieprzystosowanych do
życia wiecznego, nie potrafiących docenić, właściwie wykorzystać, a nawet zwyczajnie podziękować za ogrom dobra, którym nas obdarza. Wiemy jednak dobrze, że jeśli jest w nas choć odrobina
prawości nakazującej z prostotą uciekać się do Chrystusa, to na całe to nasze zagubienie odpowiada On nie zniechęceniem, brakiem cierpliwości, ale zdaniem, które znajdujemy w Dzienniczku św.
Faustyny: "Wylewam całe morze łask na dusze, które zbliżą się do źródła miłosierdzia mojego; niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat".
Ostatecznie więc, to miłosierdzie jest odpowiedzią na postawy jawnie nihilistyczne. Na dobrowolną, choć nie zawsze uświadomioną dezintegrację życia. Tak jak Pan Jezus, nie pozwalając nam umrzeć, umarł
za nas, tak oczekuje tego samego od swych uczniów. Wszystko inne bowiem, czynią także poganie (por. Mt 5, 47).
Zakończmy te rozważania na temat ubóstwa społecznego pięknym apelem Jana Pawła II skierowanym do nas we Wrocławiu, w czasie jego pielgrzymki apostolskiej w 1997 r: "Na każdym z nas
ciąży cząstka odpowiedzialności za ten niesprawiedliwy stan. Każdy z nas jakoś o głód i biedę innych się ociera. Umiejmy dzielić się chlebem z tymi, którzy go nie mają lub mają
go mniej od nas! Umiejmy otwierać nasze serca na potrzeby braci i sióstr, którzy cierpią z powodu nędzy i niedostatku! Czasem wstydzą się do tego przyznać, ukrywając swoją biedę. Trzeba
ku nim dyskretnie wyciągnąć bratnią, pomocną dłoń".
Pomóż w rozwoju naszego portalu