Kilka dni temu, gdy szedłem przez Pole Mokotowskie w Warszawie, byłem świadkiem zabawy kilkorga dzieci w wojnę. Strzelały do siebie nie tak jak za mojego dzieciństwa, zabawkową bronią, ale za pomocą smartfonów. Nie znam się na grach komputerowych, mogę tylko przypuszczać, że istnieje jakaś aplikacja imitująca odgłosy strzałów, a może i zliczająca liczbę trafień. Wojna to wojna. Muszą być zwycięzcy i muszą być ofiary.
Zabawa czwórki chłopców zwróciła moją uwagę, bo przypomniała mi moje dzieciństwo, kiedy jedną z naszych ulubionych rozrywek była właśnie zabawa w wojnę. Wtedy też żyliśmy w atmosferze zagrożenia, tyle że wyimaginowanego. Wśród nielicznych, w porównaniu z dzisiejszymi możliwościami, zabawek dla chłopców dominowały: plastikowe lub drewniane karabiny, pistolety, ale i wszelka broń biała, np. plastikowe szable, drewniane łuki czy po prostu proce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jednak nie tylko wspomnienie dzieciństwa mnie zatrzymało, kiedy patrzyłem na bawiących się chłopców. Bardziej niż ich zabawa moją uwagę przykuł fakt, że chłopcy rozmawiali ze sobą po ukraińsku. Mogę tylko przypuszczać, że to dzieci, których ojcowie są teraz na Ukrainie i z bronią (wcale nie zabawkową) w ręku walczą z rosyjskim najeźdźcą.
Reklama
Po co produkowane są takie zabawki? Zapewne po to, by dać dzieciom możliwość zabawy w dorosłość. A ta dorosłość, w przypadku bawiących się na Polu Mokotowskim ukraińskich dzieci, to okrutna wojna, która głęboko naznaczyła ich dzieciństwo, a także losy ich rodzin. Wojna towarzyszy im teraz na co dzień. Jest obecna w ich rozmowach, w treści wymienianych SMS-ów, a najprawdopodobniej również w ich snach. Na długi czas zagnieździ się w ich wyobraźni. A może na zawsze...
Ukraińskie dzieci już się przyzwyczaiły do swoich nowych zabawek. Ich zabawy są imitacją tego, co robią dorośli. W tym samym czasie, gdy fabryki zabawek produkują swoje produkty, a programiści opracowują wojenne gry dla nastolatków, wielkie koncerny zbrojeniowe produkują prawdziwe czołgi, działa samobieżne, karabiny, haubice, granaty, bomby. Produkowały je już wcześniej, tyle że zanim wybuchła wojna, tłumaczono to koniecznością „odstraszania”. Ale przecież magazyny broni też trzeba co jakiś czas opróżniać, by pomieścić nowe produkty wojenne. A co z tymi starszymi? One pojadą do Sudanu, Etiopii, Myanmaru, do Syrii i ... na Ukrainę. Towarzyszyć temu będą wielkie słowa, często pozorowana troska i powoływanie się na wyższe cele.
Niestety, papież jest dziś jedynym autorytetem na poziomie międzynarodowym, który jasno i wielokrotnie potępiał produkcję broni i handel nią, wyraźnie wiążąc dostawy broni z nasilaniem się konfliktów. Dla wielkich koncernów zbrojeniowych każda wojna to czas złotych żniw. Zboża może zabraknąć, ale broni – nie. Wie o tym Władimir Putin, ale wiedzą też przywódcy najpotężniejszych gospodarek świata, oligarchowie, szefowie korporacji, magnaci wojenni, prezesi wielkich spółek zbrojeniowych, lobbyści... Tę listę można by uzupełniać o wiele kolejnych podmiotów.
Reklama
Każda wojna nakręca spiralę popytu i podaży, a może i odwrotnie: podaży i popytu. Bądźmy jednak szczerzy – produkcja broni i handel nią to też miliony miejsc pracy, to ogromny zastrzyk gotówki dla narodowych budżetów. To również dzięki produkcji broni i handlowi nią w jednych krajach powstają nowe szkoły, przedszkola, drogi, a w innych niszczone jest wszystko to, co z wielkim trudem zbudowano. Jedni ludzie będą żyć lepiej, wygodniej, inni zaś, w najlepszym przypadku, zasilą rzesze uchodźców. Podsumowując: dla tych, w których produkowana broń będzie skierowana i wobec nich wykorzystana, to bardzo zła wiadomość. Dla producentów i beneficjentów obecnego systemu – to świetna informacja.
A zatem: czy Franciszek naprawdę się myli, gdy do znudzenia przypomina, że na świecie jest dziś za dużo, a nie za mało, broni oraz że nie można się przyzwyczajać do wojny, nie można jej zaakceptować?
Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą chłopcy malowani... (Władysław Reymont)