W kopalni „Pniówek” w Pawłowicach 20 kwietnia nastąpił wybuch metanu, w wyniku czego zginęło dziewięć osób. Trzy dni później w kopalni „Zofiówka” w Jastrzębiu-Zdroju doszło do wstrząsu i wypływu metanu. Tam śmierć poniosło dziesięciu pracowników.
– Z KWK „Pniówek” zadzwonili do nas 20 kwietnia o 9.30 i poprosili o maksymalną liczbę zastępów ratowniczych. Do wypadków zawsze jedzie się z różnych kopalń, działamy na zasadach porozumienia. O 10.10 zaczęli się zjeżdżać ratownicy. Odległość między naszymi zakładami wynosi ok. 45 min jazdy autobusem. Na miejscu byliśmy o 12... – opowiada Artur Koch, kierownik Kopalnianej Stacji Ratownictwa Górniczego KWK „Budryk”, i dumny z szybkiej mobilizacji swoich chłopców, podkreśla: – Wiele pochwał spłynęło na nas po tych ostatnich akcjach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Podstawowe pozdrowienie
Pierwszy napotkany ratownik, odpowiedział „szczęść Boże” na nasze świeckie „dzień dobry”. – U nas wszyscy mówią sobie „szczęść Boże”. „Dzień dobry” jest bardzo rzadko używane – mówi p. Artur. W biurze są jeszcze Leszek Modzelewski, przewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Górniczych przy JSW, oraz Rafał Fojcik, pierwszy mechanik stacji ratowniczej. Pytamy o mijaną przed chwilą w korytarzu stacji figurę św. Barbary. – Załoga jak chce, może się przed nią pomodlić – zaznacza p. Leszek.
Reklama
– Na sali aparatowej mamy ponad 100-letnią figurkę patronki górników – mówi p. Rafał i dodaje: – Po drodze do pracy przejeżdżam obok trzech krzyży i przed każdym z nich się żegnam. Jak przechodzę koło kościoła, mówię zawsze: „Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament...”.
Górnicza wspólnota
Na terenie parafii św. Michała Archanioła w Ornontowicach mieszka ok. 600 górniczych rodzin. Ksiądz Grzegorz Lech, miejscowy proboszcz, podkreśla: – Z wielkim szacunkiem odnoszę się do pracy ratowników górniczych, bo ona zawsze jest związana z bezpośrednim narażeniem życia i zdrowia. Pewnie w niejednym z tych mężczyzn rodzą się egzystencjalne pytania o sens istnienia, o to, co jest po śmierci. Dla wielu jest to wezwanie do trwania w dobrej relacji z Bogiem.
Teza ta wkrótce się potwierdza. Nasi rozmówcy mówią, że wśród nich nie znajdziemy nikogo, kto deklarowałby niewiarę. Ratownik Tomasz Kaczmarczyk zapewnia: – Łatwiej się pracuje, kiedy ma się jeszcze Kogoś obok siebie albo nad sobą. Arkadiusz Cichocki, nadsztygar górniczy, wyznaje: – Pan Bóg prowadzi mnie przez życie zawodowe i prywatne. Piotr Musiała, zastępca kierownika kopalnianej stacji ratownictwa, zwierza się: – Codziennie modlę się i dziękuję Bogu, że wszystkim szczęśliwie udało się powrócić na powierzchnię. Również kierownik Koch nie wyobraża sobie codziennego życia bez Boga. – Wierzę w życie po śmierci, ale wiem, że tutaj, na ziemi, mam misję do spełnienia – zaznacza.
Zostać jednym z nich
Reklama
– Miałem 22 lata. Szedłem drogami przewozowymi i nagle zobaczyłem człowieka wciąganego do maszyny. Jeden z górników ją zatrzymał, drugi pobiegł po nosze, trzeci – po lekarza. Zostałem wtedy sam na sam z poszkodowanym, który strasznie krwawił. Rozebrałem się praktycznie do naga, by swoimi ubraniami tamować krew rannego. Gdy przyszła pomoc, ruszyłem do windy, ale nie czułem chłodu, chociaż była zima. Tak zaczęła się moja ratownicza przygoda – wspomina Artur Koch. Inaczej było w przypadku Tomasza Kaczmarczyka, który 10 lat zastanawiał się, czy wstąpić do drużyny ratowniczej. Marek Niemiec mówi: – Odwagi niesienia pomocy innym nauczyłem się w rodzinie, bo zawsze to ja byłem w niej taki bardziej wyrywny. Pewnie dlatego wybrałem zawód ratownika – dodaje i parska śmiechem.
Żeby zostać ratownikiem, trzeba przepracować pod ziemią minimum 2 lata oraz wyrazić chęć dołączenia do drużyny. Kandydat przechodzi przez gęstą sieć procedur i badań psychofizycznych, a następnie odbywa intensywne szkolenie, które kończy się egzaminem. Prawdziwy sprawdzian z hartu ducha zdaje się jednak przy pierwszej akcji. – To było w Zabrzu na okręgowej stacji ratowniczej. „Odbuczeli” nam na godz. 12 akcję przeciwpożarową na kopalni „Marcel”. Na miejscu, pod ziemią, zadymienie było takie, że przy zapalonych lampkach, stykając się maskami, nie mogliśmy zobaczyć swoich twarzy. Na wykonanie zadania dostaliśmy tylko 7 min. Chodziło o bezpieczeństwo, ponieważ tlenek węgla wchłania się do organizmu również przez skórę. Wróciliśmy do stacji o 1 w nocy. Po jakichś 2 godzinach budzi mnie kolega: „Wstawaj, jest akcja!”. Byłem tak zmęczony, że nie usłyszałem dzwonka alarmowego, a musicie wiedzieć, że on jest sto razy głośniejszy od szkolnego – śmieje się Rafał Fojcik.
Idzie się po żywych
Reklama
– Tam, skąd wszyscy wychodzą, my wchodzimy. I zawsze z przekonaniem, że idziemy po żywych – wyjaśnia Leszek Modzelewski. – Nawet kiedy mamy podejrzenie, że poszkodowany nie żyje, ratujemy dalej według procedur – dodaje Rafał Fojcik. – Walczymy o życie górnika do końca. Znamy przypadek człowieka reanimowanego przez 1,5 godz., który przeżył – wtrąca kierownik Koch. – Kopalnia to dobro materialne, ale najważniejsze w kopalni jest ludzkie życie – wtrąca Adam Szkoda, kierownik działu wentylacji.
Arkadiusza Kalabisa spotykamy, kiedy sprawdza aparat regeneracyjny W-70, który po użyciu w akcji trzeba zdemontować, zdezynfekować, sprawdzić jego parametry i wymienić w nim butlę tlenową. – W „Zofiówce” była akcja ratowania życia, szliśmy po żywych. Ten wypadek: wysoka temperatura, wilgotność, wypływ metanu, brak tlenu i stało się... Szybka śmierć z uduszenia – nasz rozmówca milknie, ale po chwili tłumaczy: – Kiedyś się na coś zdecydowałem i ze śmiercią muszę się liczyć. Przy zjeździe zawsze robię znak krzyża. Byle szczęśliwie „dorobić” do końca.
Jak pięć palców
Podstawową jednostką ratowniczą jest zastęp. Tworzy go pięciu ludzi różnych specjalności, są ratownik medyczny, mechanik, elektryk. – Ratownicy są też różnej postury. Ktoś jest filigranowy, by łatwiej mógł się przecisnąć przez wąskie przejścia, ktoś inny większy, by mógł wziąć ze sobą więcej potrzebnego sprzętu lub użyć swojej siły – tłumaczy Tomasz Kaczmarczyk. Marek Niemiec dodaje: – Nie można sobie wbijać do głowy rzeczy, które by nas straszyły. Trzeba być nastawionym optymistycznie. Są pomiary, jest sztab ludzi, który czuwa. Idzie się spokojnie, z ludźmi, których się zna. Nie myśli się o najgorszym. Inaczej byłyby tylko strach i panika.
Reklama
– Jesteśmy przeszkoleni, żeby pomagać i ratować, więc najgorzej jest wtedy, kiedy idziemy po ciała zmarłych. Trzeba mieć mocną psychikę, ale jesteśmy stale weryfikowani. Generalnie trzeba być twardym – mówi zastępowy Wojciech Dryjański.
– Każdy się boi, bo nie ma ludzi, którzy nie odczuwają strachu. Ale gdy patrzę na moich ratowników, jak są zmobilizowani i odważni, to ich podziwiam. Kiedy jadą na akcję, potrafią żartować i śmiać się w autobusie. Dopiero jak zjeżdżamy pod ziemię, zaczyna być cicho. Następują koncentracja, planowanie zadań, bo każdy ma je przydzielone według swoich możliwości i specjalizacji – tłumaczy szef ratowników Artur Koch.
Obowiązek i odpowiedzialność
Przysłuchujemy się tym historiom i obserwujemy życie stacji ratowniczej KWK „Budryk”. – Czy pamiętacie, jak ktoś chętnie zgodził się na udział w akcji, wiedząc, że zaraz rano jego dziecko miało przystępować do I Komunii św.? – A przypominacie sobie Kazika, który tak mocno poczuł się wyróżniony oddelegowaniem do roboty, że zapomniał o własnym ślubie? Anegdotyczne opowieści snute przy stole wywołują salwy śmiechu. Chłoniemy atmosferę męskiej przyjaźni, solidarności i zrozumienia.
Reklama
Do obowiązków szefa Artura Kocha należy dbanie o gotowość ratowniczych zastępów. – Muszę tu być takim filarem, człowiekiem, który ma ratowników motywować do pracy. Przychodzą do mnie z problemami rodzinnymi i zawodowymi. Po ostatniej akcji jeden z moich podwładnych nie wytrzymał napięcia i się rozpłakał. Tłumaczyłem mu, że ktoś musi pojechać i ratować. Mówiłem: Człowieku, daj z siebie jeszcze trochę, bo Ktoś nad tobą czuwa. Dasz radę, bo nie jesteś z tym sam. Ktoś z góry na to patrzy i kiedyś zrekompensuje ten twój trud. Tylko życie poświęcone innym jest warte przeżycia tak naprawdę...
Pokora
– Ratownictwo górnicze na ten moment nie ma ekstraprzywilejów, nowi ratownicy nie mają nic ponad to, co mają w kopalni inni. Ratownicy, choć narażają życie, nie dostają żadnego dodatkowego uposażenia. Nawet za uczestnictwo w akcji ratunkowej mają normalne wynagrodzenie, takie jak za gotowość i profilaktyczne zabezpieczenie kopalni – mówi Leszek Modzelewski.
– Nasze służby ratownicze pomagały w czasie pandemii. To my testowaliśmy górników na obecność wirusa SARS-CoV-2. Pomagaliśmy też w szpitalach – opowiada szef działu wentylacji Adam Szkoda. – Stu ratowników oddelegowaliśmy do szpitalnej czerwonej strefy podczas ostatniej pandemii – dodaje p. Leszek. – Wiedzieliśmy, że uda się tych dwudziestu kilku ratowników zorganizować, ale co dalej? A oni wrócili i powiedzieli, że za tydzień również pojadą do szpitala – chwali podopiecznych p. Adam. – Polskie prawo emerytalne nie przewiduje pracy ratowników poza terenem kopalni. Oddelegowanie ich np. do szpitali covidowych nie liczyło im się do emerytury i każda dniówka była potem przez ratowników do odrobienia. Epidemia trwała długo, więc tych dniówek byłoby naprawdę sporo. Napisałem o tym problemie do premiera, do ministra zdrowia i dzięki naszej interwencji czas pracy ratowników w szpitalach covidowych został im zaliczony do stażu – cieszy się z sukcesu przewodniczący branżowego związku ratowników Leszek Modzelewski.
Wracamy
Po całodziennej obecności na ratowniczej stacji w KWK „Budryk” nasza „niedzielna” ekipa postanawia odwiedzić jeszcze proboszcza ornontowickiej parafii. Rozmawiamy o niedawnej tragedii. – Cały czas się modliliśmy. Jak jeszcze była nadzieja, prosiliśmy Boga o ocalenie górników. Teraz modlimy się o życie wieczne dla nich, za ich pogrążone w żałobie rodziny. Codziennie modlę się za tych ludzi, którzy tam, na kopalni, pracują. Bardzo ich szanuję – mówi ks. Lech i uśmiecha się na pożegnanie.