Reklama

Turystyka

W gościnie u Jarajów

Pociągam przez słomkę mętne paskudztwo, nie mając pojęcia, ile powinienem go wysączyć, aby pozyskać zaufanie. W pewnym momencie słyszę oklaski, uznano mnie za swojego. Ten, kto przybywa ze złymi intencjami, musi uważać, aby się nie upić, bo mógłby się zdradzić.

Niedziela Ogólnopolska 14/2022, str. 42-44

[ TEMATY ]

podróże

Jacek Pałkiewicz

Archiwum Jacka Pałkiewicza

Test prawdy plemienia Jarajów

Test prawdy plemienia Jarajów

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W swoich reporterskich podróżach, w poszukiwaniu osobliwości ginących cywilizacji, intrygujących zjawisk i ludzi osiadłych w krainach odległych w sensie zarówno geograficznym, jak i czasowym, odwiedziłem mniejszość etniczną, która oparła się przymusowej wietnamizacji. Nazywa się ją pogardliwie mio, czyli dzikusami. Komunistyczny rząd Hanoi ją prześladuje, bo w czasie wojny wietnamskiej jej członkowie służyli Amerykanom jako przewodnicy na legendarnym szlaku Ho Szi Mina.

Karawana słoni niczym taran przebija się przez bambusowe zarośla. Ogromne, 4-tonowe cielska, kołysząc się na boki, z łatwością pokonują rwące potoki i błotniste zbocza wiecznie zielonego, wilgotnego lasu równikowego. Nie mogę się oprzeć urokowi podróży odtwarzającej epokę wielkich odkrywców. Wabią mnie także zagadkowy czar idyllicznego świata Indochin, błogiej egzystencji w klimacie monsunowym, aromat kadzideł, zapach opium płynący z nielegalnej palarni, stupy skąpane o świcie w różowej poświacie czy durian – „nektar bogów”, którego magnetyczny zapach jednocześnie przyciąga i odpycha. Czyli cały ten świat bliski sercu Josepha Conrada bądź Rudyarda Kiplinga, który odszedł prawie całkowicie w zapomnienie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Zorganizowanie tej wyprawy zajęło mi wiele czasu, dwa razy musiałem odwiedzić Hanoi, aby przekonać (czyli skorumpować) ważnych funkcjonariuszy, przyzwyczajonych do wyostrzonej czujności i patrzących podejrzliwie na każdego obcokrajowca, że nasza ekspedycja ma charakter naukowy i nie zamierzamy poszukiwać zaginionych w czasie wojny amerykańskich żołnierzy. Miałem ochotę odwiedzić żyjącą w Górach Annamskich, na pograniczu Wietnamu i Kambodży, zaprzeszłą grupę etniczną Jarajów, która wraz z kilkudziesięcioma innymi zaliczana jest do Montagnardów, „dzieci gór”, pierwotnych mieszkańców regionu, którzy przez wieki opierali się kolonizacji przybyłych z północy Chińczyków, a we współczesnych czasach nie poddali się próbom przymusowej wietnamizacji. To pochodzące z malajsko-polinezyjskiej grupy językowej plemię osiedliło się tutaj przed 2 tys. lat i nigdy nie miało poprawnych stosunków z ludnością lokalną, która nazywa je pogardliwie mio – dzikusami. Komunistyczny rząd Hanoi prześladuje ich za to, że brali udział po stronie najeźdźcy w „wojnie oporu przeciwko Amerykanom” – jak Wietnamczycy nazywają konflikt między Północą a Południem kraju. Uporczywie dyskryminuje ich za żądania autonomii politycznej, społecznej i kulturalnej, ale także z powodu wyznawanej przez część społeczności Jarai chrześcijańskiej wiary. Organizowane były liczne demonstracje, podczas których domagano się ukrócenia procesu wywłaszczania terytorialnego czy zaprzestania deforestacji.

Kwestia Montagnardów jest jednym z najbardziej wrażliwych politycznie i najczęściej cenzurowanych tematów w Wietnamie. O surowych represjach, ciągłych konfliktach i łamaniu tam praw człowieka donoszą różne organizacje pozarządowe. Nic dziwnego, że rejon Płaskowyżu Centralnego, gdzie żyją Jarajowie, został praktycznie odcięty dla obcokrajowców i zakazany dla dziennikarzy. Przed naszym przyjazdem w 1992 r. w restricted area (obszarze zastrzeżonym – przyp. red.) w prowincji Gia Lai ich sytuacja znacznie się pogorszyła i bałem się nawet, że władze Wietnamu odbiorą udzielone mi wcześniej zezwolenie.

Reklama

Ale oto i nasz cel. Przed południem otulona w wilgotnych oparach, hipnotyzująca dżungla przechodzi w pięknie zielone poletka ryżowe, a na nich pochylone, zmizerniałe kobiety z obnażonymi piersiami. Scena wyjęta niczym z orientalnego malowidła przeszłej epoki. Zatrzymujemy się przy chatkach na palach. Nieoczekiwane przybycie gości wprowadza wśród mieszkańców przysiółka wiele zgiełku. Pierwsi zbliżają się z godnością półnadzy, tylko z przepaską na biodrach, niskiego wzrostu, pogodni mężczyźni o bursztynowym zabarwieniu skóry, którym uśmiech nie schodzi z twarzy. Potem nabierają odwagi kobiety, które w przedziurawionych płatkach usznych noszą cylinder z kości słoniowej. Uśmiechając się, pokazują spiłowane przednie zęby i zabarwione na czarno dziąsła. To efekt żucia orzeźwiającego betelu, odurzającej używki z liści pieprzu żuwnego, nasion palmy areki i pokruszonych muszli małży. Wreszcie podchodzą pełne kokieteryjnego wdzięku dziewczyny o ponętnych kształtach. Wśród kilkuletnich brzdąców szokują palacze skrętów, którzy jak dojrzali mężczyźni zaciągają się odrażającym dymem.

Nikt tutaj nie mówi po wietnamsku, ale przezornie zabrałem z Pleiku młodego chłopaka pochodzącego z tych stron, który tłumaczy z jarai na wietnamski, a Suan, sympatyczna studentka z Hanoi, zamienia jego słowa na rosyjski, oficjalny język ekspedycji. Wśród radosnej wrzawy Alberto rozdaje najmłodszym kolorowe baloniki i inne zabawki, które przywiózł z Bassano del Grappa.

Reklama

Pełen godności, mocno przygarbiony zwierzchnik osady o twarzy niewyrażającej żadnych emocji zaprasza do swej bambusowej chatki, prawie pustej, jeśli nie liczyć maty do spania, paleniska, kilku garnków i noży. Wręczam mu przywiezione prezenty: sól, maczety, sprzęt do łowienia ryb, chininę, podczas gdy domownik przysuwa w moją stronę gliniany dzban wypełniony po brzegi ruon ghe – ognistą wodą ze sfermentowanego ryżu. Pije się ją podczas ceremonii plemiennych, ale też częstuje się nią przybyszów, co ma służyć jako test prawdy. Obyczaj nakazuje, że aby gość został zaakceptowany, musi wysączyć sporo tego trunku. W środku zanurzony jest patyk z podziałką poziomu napoju. Ten, kto przybywa ze złymi intencjami, musi uważać, aby się nie upić, bo mógłby się zdradzić. Od tego zatem, ile wypiję, zależy, czy stanę się przyjacielem domu czy też intruzem. Pociągam przez słomkę mętne paskudztwo, nie mając pojęcia, ile powinienem go wysączyć, aby pozyskać zaufanie. W pewnym momencie słyszę oklaski, uznano mnie za swojego. Teraz swoją wiarygodność muszą zademonstrować także moi kompani.

Jarajowie żyją w izolacji, wykorzystując niedostępność terenu. W większości wyznają pierwotną religię kultu przodków, kultywują tradycyjne, pełne mistycyzmu wierzenia animistyczne. Okresowo składają duchom wioski ofiary ze świń albo bawołów, które mają zagwarantować obfitość plonów i zdrowie wspólnoty. System matriarchalny zapewnia kobietom wysoką pozycję w rodzinie i społeczeństwie. Nie tylko wychowują dzieci, lecz także zajmują się pracami na polu ryżowym, przy uprawie ziemniaków i kukurydzy. Ponadto trudnią się tkactwem, lepieniem garnków z gliny czy wyplataniem koszy. Mężczyźni kultywują myślistwo, posługując się takimi samymi kuszami i zatrutymi strzałami jak przed wiekami ich przodkowie. W zasadzie las tropikalny jest w stanie zapewnić tym ludziom podstawy egzystencji – od materiałów budowlanych po dziczyznę i owoce. Jarajowie utrzymują kontakty z innymi plemionami zamieszkałymi w dolinach, z którymi prowadzą handel wymienny. W zamian za tytoń, rośliny lecznicze, miód i inne płody leśne otrzymują sól, wyroby z żelaza, narzędzia rolnicze.

Po specyficznym aperitifie czekał nas osobliwy bankiet. Na wstępie było risotto z kawałkami duszonego węża w pikantnym sosie. Potem przyniesiono na wielkim talerzu coś, co podczas szarówki trudno było rozpoznać. I póki nikt nie dotknął strawy, złapałem się za brzuch i wijąc się teatralnie z bólu, prosiłem o jakieś lekarstwo. Znalazłem wyjście, aby już nie wydłużać biesiady, bo uprzytomniłem sobie, że nieco wcześniej widziałem, jak jedna z kobiet z pomocą psa wyciągała myszy z nory na polu. Potem niosła je nawleczone na sznurku, ale nie przyszło mi na myśl, że wylądują na rożnie. Tłumacz wyjaśnił, że to rarytas dla poważanych gości i nie wypada odmówić, bo gospodarz potraktuje to jako zniewagę.

Nazajutrz opuściliśmy oazę z odległej epoki, gdzie garstka ludzi pędzi żywot, wydaje się, rodem z innej planety. Suan była zszokowana: „Odkryłam świat, o którym zupełnie nie miałam pojęcia. Nigdy bym nie przypuszczała, że w moim kraju żyją jeszcze tak prymitywne, zakotwiczone w prehistorii wspólnoty plemienne”.

Reporter, eksplorator www.palkiewicz.com

2022-03-29 12:16

Ocena: +2 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Katedra i kapary mistrza Juraja

Niedziela Ogólnopolska 30/2019, str. 48-50

[ TEMATY ]

podróże

wakacje

Margita Kotas

Katedra św. Jakuba w Szybeniku. Z prawej strony widoczny pomnik jej budowniczego Juraja Dalmatinca

Katedra św. Jakuba w Szybeniku. Z prawej strony widoczny pomnik jej budowniczego Juraja Dalmatinca

Czy Juraj Dalmatinac mógł przypuszczać, że jego katedra zagra kiedyś w „Grze o tron”? Do głowy by mu to nie przyszło. Kiedy do tego doszło, ściskając dłuto w silnej dłoni, patrzył uważnie na poczynania ekipy filmowej gotowy w każdej chwili zejść z cokołu...

Zachwyt budzi cała szybenicka starówka, ale z pewnością najsłynniejszym jej obiektem jest katedra sv. Jakova – św. Jakuba – najwybitniejsze dzieło renesansowej architektury Chorwacji, które nie ma analogii w całej Europie. To ona przyciąga największą uwagę przybywających do Szybeniku turystów. I to akurat, jak wielkie wrażenie na oglądających będzie wywierała wiele wieków od wzniesienia, mistrz Juraj Dalmatinac z pewnością przewidział. Najlepiej przecież wiedział, jak wielkiego kunsztu użył.
CZYTAJ DALEJ

Dziś poproszę Jezusa, aby dał mi w modlitwie wytrwałość wdowy

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Wiesław Ochotny

Rozważania do Ewangelii Łk 18, 1-8.

Sobota, 16 listopada. Dzień powszedni albo wspomnienie rocznicy poświęcenia rzymskich bazylik świętych apostołów Piotra i Pawła albo wspomnienie Najświętszej Maryi Panny w sobotę albo wspomnienie św. Małgorzaty Szkockiej albo wspomnienie św. Gertrudy, dziewicy
CZYTAJ DALEJ

"Fakty" TVN wyraziły nadzieję, że będzie się zabijać kilkadziesiąt razy więcej nienarodzonych dzieci

2024-11-16 22:03

[ TEMATY ]

aborcja

Adobe Stock

"Tu nawet drobna zmiana, to dobra zmiana", "Wzrosty są obiecujące, to jest dobry sygnał", "W danych dotyczących aborcji coś drgnęło. To oznacza spokój i bezpieczeństwo", "Powinniśmy zrobić, żeby liczba aborcji była wyższa i to kilkudziesięciokrotnie", „Ta opieka jest po prostu potrzebna na dużo, dużo większą skalę” - takie zdania w odniesieniu do wzrostu liczby aborcji padły w "Faktach" TVN w materiale poświęconym wzrostowi liczby aborcji - alarmuje Fundacja Grupa Proelio.

Tendencyjne przedstawianie wiadomości w serwisach informacyjnych, tendencyjnie prowadzone debaty, zapraszanie działaczek organizacji pomagających w nielegalnych aborcjach do programów śniadaniowych. Stacja TVN przyzwyczaiła nas do aborcyjnej propagandy, ale nawet propaganda musi mieć swoje granice.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję