Nauka pływania
Maria Magdalena
Jestem osobą w tzw. trzecim wieku (81 lat), choć już na początku zaznaczam, że nie czuję ciężaru kalendarza. Odkąd odkryłam dobroczynny wpływ ograniczeń żywieniowych, poprawiłam się fizycznie i mentalnie. Waga spadła (!), umysł się rozjaśnił. Wstyd powiedzieć, ale czuję się... coraz lepiej. Oczywiście, nie mam zamiaru kusić licha, więc staram się zachować odpowiednią pokorę.
Chciałabym się wypowiedzieć w sprawie obecnie pierwszoplanowej, którą jest stan zagrożenia zdrowotnego. Na wiosnę, czyli konkretnie od marca do końca maja, siedziałam w domu, jak zażyczyły sobie moje dzieci... Na szczęście miałam jeszcze sporo zamrożonych zapasów, a z uzupełnianiem braków nie było problemów. Rachunki też załatwiali mi przez internet... Traktowana byłam jak jakaś księżniczka, ale starałam się nadmiernie nie kaprysić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
I tyle w tym temacie.
Gdy zaczęłam wychodzić, znowu wzięłam swoje sprawy we własne ręce, i tak jest dobrze. Najbardziej przeżyłam powrót do osobistego udziału w Eucharystii... Z przerażeniem stwierdziłam, że kościół był i jest prawie pusty, a od 17 października jeszcze bardziej... Nawet do dozwolonego limitu obecnych sporo brakuje!
Reklama
Ludzie mówią, że się boją. Ja też się bałam, ale jak wyszłam z domu, to jakbym weszła do wody i stwierdziła, że można w niej pływać. Stosuję zabezpieczenie (przyłbica, maseczka), myję często ręce, unikam skupisk. Nic więcej nie mogę zrobić. Reszta jest w rękach Boga.
Jeśli jestem w stanie iść do sklepu po konieczne zakupy, to nie widzę powodu, żebym miała nie iść na Mszę św. w niedzielę. Pomimo wieku. Nawet wtedy, jak mi się bardzo nie chce w ogóle wychodzić z domu...
PS Pozdrawiam wszystkich P.T. Czytelników mojej kochanej Niedzieli!
Damy radę
Jadwiga Wolska, Zalesice
Jakby na złość kwarantannie i izolacji, wokół nas coraz więcej jest ludzi o dobrym sercu, jakbyśmy chcieli powiedzieć pandemii: „Nie damy się!”. Cieszę się, że Niedziela pokazuje takie osoby i opowiada takie historie. Mam nadzieję, że wspólnie przetrwamy ten straszny czas.
Młodzi nie czują, że klną...
Jan Polański, Gdańsk
Jestem w średnim wieku, ale moi wnukowie twierdzą, że równy ze mnie gość i ciągle daję radę, więc może nie stetryczałem do końca. Nie mogę jednak pojąć, co się stało z językiem współczesnej młodzieży. Od razu napiszę, że takie wiązanki przekleństw przy okazji protestu kobiet usłyszałem nie pierwszy raz. Od dość dawna na ulicach, skwerach, parkach, w sklepach czy kinach słychać ten bluzg. Śliczne dziewczyny i przystojni chłopcy lepiej, żeby nie otwierali ust, bo wystarczy sekunda, a cały czar pryska. Mój stary przyjaciel, emerytowany nauczyciel języka polskiego, tłumaczy mi, że młodzi wcale nie czują, że klną. Oni taki język uznają za normalny, nie widzą w nim nic wstydliwego czy nagannego – słowem nie mają pojęcia, że klną jak dawniej pijany bandzior z przedmieść. Co jednak zrobić, by przestali? Mam nadzieję, że jeśli będą chcieli być oryginalni, wybić się czymś z tłumu rówieśników, to wydedukują, że trzeba przestać kląć. To nie różowe włosy, pistacjowe buty czy tatuaże, ale nienaganny język jest jak rękawica rzucona w twarz światu – idę pod prąd, jestem oryginalny...
Inaczej można wyrzucić słowniki za okno – ludziom przyszłości wystarczy tuzin słów, by opisać rzeczywistość. Mam nadzieję, że tego nie doczekam, bo będzie strasznie nudno…