Oto pewna – już obecnie nam znana, ale wtedy jeszcze – mało znana – Rodzina: Rodzice z Synem – podążają na ówczesną pielgrzymkę. W drodze powrotnej, w tłumie pątników, rozdzielają się, a w końcu gubią nawzajem. Ale przecież idą przez cały dzień ze świadomością, że Dziecko podąża razem z nimi, może jest ze znajomymi lub kuzynami, że też wraca do domu. Idą spokojni, że nic Mu nie grozi – jest przecież wśród przyjaciół. W pewnej chwili jednak ich serca ogarnia niepokój spowodowany Jego nieobecnością. Decyzja jest natychmiastowa: wracać! Wracać i szukać!
Zawsze fascynowała mnie ta piąta różańcowa tajemnica radosna – Odnalezienie Pana Jezusa w świątyni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Co w niej jest takiego szczególnego, że aż nazywana jest „tajemnicą”? Bo historia przez nią opowiedziana jest przecież niezwykle prosta i gdzie jej się równać do innych tajemnic różańcowych. Pogubiona Rodzina, zagubione Dziecko...
Wypytywali wszystkich dookoła z początku jeszcze dość spokojnie, lecz w miarę upływu czasu coraz natarczywiej, coraz gwałtowniej, z coraz większymi obawami, że może coś niedobrego się stało. Oni, Rodzice, są przecież starsi i mądrzejsi od Dziecka, muszą Je chronić, a tymczasem tak bardzo zawiedli. Kochają Je i nie mogą bez Niego żyć, więc będą poszukiwali Syna dotąd, aż Go odnajdą. Bezradnie więc miotają się po mieście, pytają i szukają – i to trwa aż trzy dni.
W pewnej chwili słyszą znajomy głos i ze zdumieniem rozpoznają Go wśród uczonych, którzy słuchają Go i rozmawiają z Nim jak z równym. Ba! Zdaje się nawet, że to On ich naucza. Co za radość – jest w świątyni. Pozostał i mówił do tych, którzy chcieli Go słuchać. Którzy chcą Go słuchać i mają dla Niego czas. Widocznie nie wystarczyło Mu tylko iść z Rodzicami, obok nich. Potrzebował, aby Jego słuchano. W świątyni...