Specjaliści – demografowie, ekonomiści, statystycy – nie mają złudzeń: nawet jeśli w Polsce zostaną stworzone doskonałe warunki dla przedsiębiorczości, Polska nie będzie się rozwijać bez dostatecznej liczby mieszkańców.
Tymczasem trendy demograficzne są fatalne. Od lat rodzi się zbyt mało dzieci, by myśleć o zastępowalności pokoleń, a wydłużenie życia oznacza, że Polska będzie się wyludniać. Będzie więc przybywało starszych ludzi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zamierzchła przeszłość
Na koniec ubiegłego roku ludność Polski zmniejszyła się w porównaniu z poprzednim rokiem o ok. 28 tys., co wielką sensacją nie jest, ten spadek bowiem można zaobserwować od 2012 r. Eksperci wskazują, że na tak złe dane wpływa przede wszystkim ujemny przyrost naturalny.
Dłuższy okres dodatniego przyrostu to już zamierzchła przeszłość, ostatnio wypadł w latach 2006-12. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w ubiegłym roku liczba urodzeń była niższa niż liczba zgonów o ok. 35 tys. Czy i kiedy odnotujemy znów dodatni przyrost – nie wiadomo.
– Na pewno nie szybko. Tym bardziej że czeka nas nawarstwienie niekorzystnych zjawisk – mówi prof. Izydor Sobczak, demograf i statystyk. Zjawisko depresji urodzeniowej, polegające na niskiej liczbie urodzeń, niezapewniającej prostej zastępowalności pokoleń, utrzymuje się w Polsce od lat.
Reklama
Współczynnik dzietności to 1,43 (na 100 kobiet w wieku rozrodczym – 15-49 lat – przypadało 143 urodzonych dzieci). Tymczasem jego wielkość korzystna dla stabilnego rozwoju demograficznego to 2,10-2,15.
Powojenny wyż
Rodzi się coraz mniej Polaków, a jest niebezpieczeństwo, że będzie jeszcze mniej, bo... nie będzie miał ich kto rodzić. – Liczba kobiet w wieku rozrodczym, jeśli trend zostanie zachowany, będzie się zmniejszać, baby boomu nie ma co się spodziewać – zwraca uwagę prof. Sobczak. – W wiek powyżej 65 lat wszedł powojenny wyż – osoby, które rodziły się przez kilka lat po II wojnie światowej – dodaje. – Do tego dochodzą wydłużenie przeciętnej długości życia – gwałtownie przybywa emerytów – i dalszy spadek liczby dzieci, młodzieży – mówi. To wszystko zapowiada duże demograficzne, społeczne i gospodarcze kłopoty.
Według GUS, zmiany postaw i priorytetów życiowych spowodowały przesunięcie wieku zakładania rodziny (Polacy coraz później decydują się na zakładanie rodzin; w ubiegłym roku zawarto ich 183 tys., czyli aż o 120 tys. mniej niż w 1980 r.). Obecnie najczęściej dzieci rodzą kobiety w wieku 26-31 lat; oznacza to podwyższenie wieku rodzenia średnio o 6-8 lat w stosunku do początku transformacji.
Cykle polityczne
Profesor Jacek Reginia-Zacharski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego, nie ma złudzeń: bez istotnej, także politycznej zmiany nie nastąpi poprawa fatalnych trendów demograficznych.
Reklama
– Wszyscy mamy świadomość, że to wyzwanie dla Polski. Program typu „Rodzina 500+” to krok w dobrą stronę, tyle że niewystarczający. Tym bardziej, że zderzył się ze spadkiem liczby kobiet w wieku rozrodczym i jego efekty nie były takie, na jakie można było liczyć – mówi prof. Reginia-Zacharski.
Fatalna, z puntu widzenia poprawy sytuacji demograficznej, jest cykliczność polskiej polityki. – Co 4-5 lat odbywają się ważniejsze wybory, dłuższa perspektywa jest rzadko uwzględniana przez polityków – podkreśla politolog.
Choć da się zauważyć w narracji rządzącej dziś Zjednoczonej Prawicy pomysł, że powinniśmy myśleć w perspektywie 10-20 lat, nie wiadomo, jaki będzie tego efekt. Wymaga to ponadpartyjnego konsensusu, o który lekko nie będzie.
Wieloletnia nonszalancja
Profesor Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, zwraca uwagę, że niepokojące ubytki demograficzne dokonujące się w Polsce nie są kwestią ostatnich lat. Nonszalancja wobec problematyki demograficznej jest wieloletnia. Rządzący na ogół mało się nią przejmują.
– Decyzje dotyczące demografii owocują z opóźnieniem, od czasu narodzin do dojrzenia do rynku pracy mija 20 lat, nie jest to zatem temat atrakcyjny dla bieżącej polityki – podkreśla prof. Mączyńska. – Tymczasem mamy klęskę demograficzną, jesteśmy w czołówce depopulacji i powinniśmy działać – dodaje. Co by się działo, gdyby nie wprowadzono programu „Rodzina 500+”, aż strach pomyśleć – ocenia. Niemniej dla zmiany tendencji demograficznych to dużo za mało. – Program stanowi zachętę, ale ludzie nie podejmują decyzji o posiadaniu dzieci pod wpływem perspektywy otrzymania 500 zł – zaznacza.
Żelazny wilk
Reklama
Wpływ na takie wybory ma cały szereg czynników – uważa prof. Mączyńska. Cała infrastruktura rodzinna – to, co służy funkcjonowaniu rodziny: żłobki, przedszkola i obsługa pediatryczna. A z tym jest w Polsce kiepsko.
– Za mało jest ofert pracy dla matek, dostosowanych do potrzeb rodziny, tak żeby dziecko mogło zostać odprowadzone do i odebrane z przedszkola, brak możliwości telepracy, pracy zdalnej. Za mało ucyfrowione są przedsiębiorstwa, żeby taką pracę oferować – dodaje prof. Mączyńska. Wszystko to wciąż brzmi w Polsce jak bajka o żelaznym wilku i przekłada się na sytuację demograficzną. – Mamy problem niskiego czynnika zatrudnienia – ok. 60% (relacja tych którzy, pracują, do osób w wieku produkcyjnym), a są kraje, w których ten współczynnik wynosi 80%. Za dużo mówi się o konieczności przyjmowania imigrantów, a za mało o tym, żeby zwiększyć stopę zatrudnienia. To ma wpływ na demografię. Trzeba działać w tym kierunku, a nie liczyć na „gotowca” w postaci imigranta.
Na alarm
Powołanie w końcu ub.r. pełnomocnika rządu ds. demografii miało m.in. pokazać, że obecna ekipa rządząca dostrzega wagę problemu i nie jest bezczynna. Pomysły na poprawę sytuacji demograficznej są podobne – wszystkie podobnie trudne.
Reklama
W raporcie Warsaw Enterprise Institute „Strategia: 50 milionów mieszkańców Polski. Konkretne działania, a nie tylko marzenia”, wskazuje się, że program, który ma odwrócić negatywny trend demograficzny, musi się składać z trzech części: konieczności prowadzenia rozsądnej i efektywnej polityki prorodzinnej, stworzenia warunków sprzyjających powrotowi emigrantów z zagranicy i mądrej absorpcji imigrantów, przede wszystkim z krajów sąsiadujących z Polską.
Barbara Socha ma do połowy roku przygotować projekt strategii demograficznej. Początkowo jednak – można mieć takie wrażenie – skupiła się na tworzeniu gruntu: na zachęcaniu do tego, by dzieci były traktowane jako dobro narodowe, i biciu na alarm, że jeżeli nic się nie zmieni „w mentalności Polaków”, to do końca stulecia zostanie nas, jak prognozuje ONZ, ok. 20 mln.
Apele w tej sprawie nie są żadną nowością. Rządowa Rada Ludnościowa, która wypuszcza raporty demograficzne, regularnie apeluje o zwrócenie uwagi na ten problem.