Dzwoni do mnie od czasu do czasu pewna nieszczęśliwa niewiasta i choć już się wyłączyłam z poradnictwa parafialnego, to trafiają się jeszcze takie niedobitki, nawet dosłownie. Środowisko domowe ma ona tragiczne, a nawet sama nazywa je demonicznym. Dochodzą do tego brak pracy, kiepskie zdrowie. I te wciąż napięte nerwy. Gdy usłyszy mnie w słuchawce, natychmiast zaczyna płakać. I łamiącym się głosem opowiada o gehennie kolejnych dni, o braku pomocy i odbijaniu się od kolejnych drzwi instytucji i ludzi. Ja też nie umiem jej pomóc.
Wyczerpałam już dla niej cały wachlarz instytucji i pomocowych telefonów. Wsparcie psychologiczne kosztuje, a na to jej nie stać. I tak się podtrzymujemy nawzajem, bo ja też tracę nadzieję na zmianę, na jakąś korzystną zmianę w jej życiu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pochylamy się nad świętością życia od poczęcia do naturalnej śmierci, myśląc o tych krańcowych sytuacjach, a wydaje mi się, że za mało uwagi poświęcamy temu, co jest pomiędzy, w środku. Pomiędzy narodzinami a śmiercią, podczas naszych dni powszednich. Powszednich godzin i minut. Dzisiaj, tu i teraz. Tej świętości na co dzień. W odnoszeniu się do osób z naszego otoczenia, w pracy i rozrywce.
Moja nieszczęsna rozmówczyni telefoniczna na koniec zawsze prosi o jakieś porady duchowe. Już chyba zna je na pamięć, bo nawet nie czekając na moje słowa, powtarza je razem ze mną, jakby ze znakiem zapytania: Nie gniewać się na innych, unikać kłótni, akceptować, nie osądzać i nie potępiać, wybaczać...