Właściwie wszyscy w Unii Europejskiej powinni być zadowoleni. Sprawa wydalenia Ludmiły Kozłowskiej – przez wpisanie jej do Systemu Informacyjnego Schengen – pokazała, że prawo działa, a przecież o egzekwowanie prawa chodzi ważnym politykom i urzędnikom unijnym. To, że do zatrzymania i wydalenia Kozłowskiej doszło w Brukseli, a nie np. w Warszawie, tylko potwierdza skuteczność systemu. Oczywiście, gdyby doszło do tego właśnie w Warszawie czy gdziekolwiek w Polsce, eurojazgot byłby okropny, a tak pozostaje tylko „brukselski smaczek”.
Ludmiła Kozłowska, choć ma może twarz anioła, zajmuje się działaniami nie zawsze anielskimi. Fundacja Otwarty Dialog, której jest prezesem, ma niejasne źródła finansowania i co najmniej niekorzystne dla Polski powiązania personalne. Ona sama, obywatelka Ukrainy, prowadzi wraz ze swoim mężem Bartoszem Kramkiem, Polakiem, działania zmierzające do zmiany władzy metodami niedemokratycznymi, np. przez tworzenie „polskiego Majdanu”.
Tym oficjelom brukselskim, którym w związku z deportacją Kozłowskiej marzy się „sprawdzanie roli Polski w Schengen”, wypada przypomnieć: „Dura lex, sed lex” (łac. Twarde prawo, ale prawo) – skonstruowano je w celu ochrony państw strefy Schengen i trzeba je stosować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu