Grunt to rodzinka? No, nie zawsze, a na pewno nie w depresyjnej rzeczywistości tworzonej przez austriackiego reżysera Michaela Hanekego w filmie „Happy End”, który jednak dobrze się nie kończy. Tak to już często jest w filmach powstałych na styku czarnej komedii i thrillera, dołujących, przytłaczających. Widz filmów Hanekego, gdy idzie do kina, wie, co go czeka, i nie pozostaje obojętny wobec tego, co zobaczy na ekranie.
– Nie ma jednej prawdy, są tysiące prawd. To staram się pokazać w filmach – powiedział Haneke, zdobywca Złotych Palm, w dokumencie „Michael Haneke. Zawód: reżyser”. – Robiąc filmy, radzę sobie z lękami i niepewnością. Unikam dzięki temu wizyt u terapeuty – wyjaśnił. Reżyser nie ma taryfy ulgowej dla widza. Tym razem w obrazie „Happy End” nie oszczędza rodziny. Dokonuje wiwisekcji mieszczańskiej rodziny, która symbolizuje współczesną Europę. Rozkładającą się, pragnącą samounicestwienia, w której konwenanse i rytuały kryją depresję, zło i mordercze skłonności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu